Выбрать главу

– Teraz rozumiem, skąd katolicy wiedzą, jak jest w niebie – powiedział Selden. Janey tylko skinęła głową. Pomyślał, że pewnie jest zbyt zmęczona upałem, żeby podziwiać widoki. – Napijesz się lemoniady? A może zamówię ci lody? – Zamiast odpowiedzieć, wbiła w niego spojrzenie swoich wielkich szafirowych oczu. Wyciągnął mapę Toskanii i rozłożył na zielonym stoliku. – Proponuję zjeść dziś obiad w domu. Nie ma sensu nigdzie wychodzić, skoro mamy kucharza. Jutro możemy pojechać do Montrachet. Mają tam piękne szesnastowieczne obrazy, o które Metropolitan Museum stara się od lat. Ale Włosi nie dadzą ich do wielkiego miasta, wolą, żeby zostały na wsi…

Jego żarcik nie rozbawił Janey tak jak zwykle, a w jej oczach było coś dziwnego. Nagle bez ostrzeżenia strąciła filiżankę na ziemię; co osobliwe, naczynie się nie stłukło, tylko odbiło od bruku.

– Czy ty nic nie rozumiesz?! – wrzasnęła. – Mam gdzieś twoje szesnastowieczne obrazy!

Jej jadowity ton podziałał piorunująco; na chwilę obojgu odebrało mowę.

– Myślałem, że ty…

– Ty nigdy nie myślisz o mnie, Selden. Zawsze robisz to, na co masz ochotę, a mnie się to musi podobać. – Wybuchnęła płaczem.

Na rynku byli sami starzy ludzie: kobiety odziane na czarno, z chustami na głowach i mężczyźni pochyleni nad szachownicami. Wszyscy spoglądali w ich stronę, ciekawi, o co tyle hałasu. Dobiegło go kilka urywanych zdań po włosku, a gniewne spojrzenia wyrażały niezadowolenie z faktu, że „facet znęca się nad tą piękną Amerykanką".

Rzucił na stół banknot o nominale pięciu tysięcy lirów.

– Chodź. – Złapał ją za ramię.

– Nigdzie nie idę. Gorąco mi i jestem zmęczona… Dlaczego nie możemy pojechać do Portofino albo na Capri? Tam przynajmniej można spotkać kogoś znajomego. Mam już powyżej uszu tych starych Włochów, muzeów i brudnych kościołów… Czy ty nie widzisz, jaki tutaj wszędzie jest syf?

– Pospiesz się – przerwał jej, nie słuchając. – Za chwilę będzie tu policja.

Po tych słowach pozwoliła się zaprowadzić do samochodu. Ruszyli w dół, krętą, wyboistą drogą. Po jakimś czasie Janey przestała płakać.

– O co chodzi? – zapytał. – Masz swoje dni?

– Nie, nie mam swoich dni – ucięła. – Mam już dość samochodu, żarcia makaronu i oglądania obrazów.

– Przecież o tym rozmawialiśmy – wtrącił bezradnie. – Mówiłaś, że uwielbiasz Caravaggia…

– Nie widzieliśmy żadnych jego prac…

– To zobaczymy. Pojedziemy do Rzymu…

Tym razem nie było szlochów; milczała, a łzy toczyły się jej po policzkach.

Zatrzymał samochód na poboczu. Nie mógł patrzeć na nieszczęście Janey; była jego skarbem. Objął ją i przytulił głowę żony do swojego ramienia.

– Co się stało, kochanie? – zapytał łagodnie. – Proszę, nie płacz. Co byś chciała robić?

– Chcę jechać na Capri – jęknęła – albo chociaż do Mediolanu. Chcę iść na zakupy. Tam wszystko jest takie tanie…

– Już za późno, żeby jechać na Capri, ale obiecuję ci, że jutro wybierzemy się do Mediolanu. – Z żalem pomyślał, że szkoda wyjeżdżać trzy dni wcześniej, skoro tydzień na kwaterze kosztuje dwadzieścia tysięcy dolarów. Miał jednak na tyle delikatności, żeby w takiej chwili nie wspominać o pieniądzach. – W Mediolanie – powiedział – zatrzymamy się w hotelu Four Seasons…

Kiedy już na dobre pogodzeni rozlokowali się w małżeńskim apartamencie w Four Seasons (tysiąc pięćset dolarów za dobę), a Janey zaczęła wyjmować z niezliczonych toreb wszystkie ciuchy, które kupiła (całe szczęście, że sprzedawcy ją rozpoznali i dostała rabat), Selden napomknął, że kiedy tylko coś nie będzie jej odpowiadać, wystarczy, że mu o tym powie, a on zrozumie…

A teraz byli już z powrotem w Nowym Jorku. Dziś Selden po raz pierwszy szedł do pracy jako świeżo upieczony małżonek. Rozmyślając o ich związku, doszedł do wniosku, że każda para, a szczególnie taka jak oni, musi się dotrzeć, co wymaga czasu. Wziąwszy pod uwagę fakt, że znamy się dopiero od trzech miesięcy, pomyślał, wiążąc krawat przed lustrem, trzeba przyznać, że idzie nam świetnie. W tej chwili przypomniał sobie, jak kochali się dziś rano i jaki miał atomowy orgazm. Nagle zatęsknił za Janey, choć była w pokoju obok.

Zapiął złoty zegarek bulgari na chudym nadgarstku i poszedł do głównej sypialni. Janey siedziała w łazience przed okrągłym, powiększającym lusterkiem i pieczołowicie nakładała makijaż. Uśmiechnęła się do niego oczami, nie odwracając głowy. Odsunął jej włosy z karku i delikatnie pocałował ją w szyję.

– Witaj, kochanie – powiedziała.

– Witam, pani Rose – odrzekł. – Jakie wydarzenia zapełnią pani dzisiejszy dzień?

– Idę na pokaz mody z Mimi – poinformowała go radośnie. – Musimy skompletować garderobę na przyszły sezon.

– To ty powinnaś dyktować modę.

– Mmm… – Przymknęła powiekę, malując ją fioletoworóżowym cieniem. – To ciężka praca… Tyle stresu… A teraz wszystkie modelki są młode i płaskie jak deski… Nie chcą im płacić… Żałujesz, że nie byłeś na rozdaniu Nagród Emmy? – Nagle zmieniła temat. – Czytałam, że wygrał film Johnny'ego Błocka…

– Emmy rozdają co roku, a nasz miesiąc miodowy jest tylko raz w życiu.

– To prawda – przyznała. – W każdym razie pozostały ci Złote Globy, no i Oscary…

– To jeszcze tyle czasu. – Nie chciał jej teraz mówić, że dyrektor naczelny Movie-Time powinien bywać na takich uroczystościach w towarzystwie jednej z aktorek pracujących dla firmy. – Tak sobie myślałem – przysiadł na brzegu jacuzzi – że moglibyśmy spędzić wieczór w domu. To pierwszy dzień po powrocie… Zamówimy kolację do pokoju – kawior i stek w sosie bernaise…

Przez chwilę wydawało mu się, że widzi to samo spojrzenie co wtedy w Toskanii. Lecz chyba jednak się mylił, bo Janey powiedziała z żalem w głosie:

– Przecież wiesz, że nie mam czasu. Zaczyna się Fashion Week, dziś pokaz Calvina Kleina, po nim bankiet, a jest jeszcze wielkie przyjęcie Visionnaire… Ty nie musisz tam iść, ale jeśli ja nie pójdę, to ludzie będą się dziwić.

– Nigdy – powiedział, wstając – nigdy tego nie zrozumiem.

– Zrozumiesz, najdroższy. – Uśmiechnęła się. – W środę idziemy na przyjęcie Armaniego i na otwarcie nowego butiku Prady na przedmieściu, a w czwartek na wręczenie nagród burmistrza. Od tego się nie wykręcimy, bo szef Victoria's Secret chce nas widzieć przy swoim stoliku…

Selden najchętniej wykręciłby się od wszystkiego, ale nie chciał sprawiać żonie zawodu, widząc, jak bardzo się cieszy na te imprezy.

– Gdzie się dzisiaj spotkamy? – zapytał.

– Przyjdź do namiotów w parku Bryant o siódmej. Możesz się spóźnić nawet piętnaście minut, te pokazy na ogół zaczynają się pół godziny po czasie. Po prostu wejdź do środka. Obiecali, że dostaniesz miejsce w pierwszym rzędzie, obok mnie… – Nagle odwróciła się i zarzuciła mu ręce na szyję. – Bądź grzeczny, najmilszy – poprosiła z uśmiechem. – Będę tęsknić. Chyba nie wytrzymam do siódmej.

– W takim razie na pewno się nie spóźnię. – Z żalem wyswobodził się z jej ramion.