Выбрать главу

Kilka minut później siedział już w czarnym lincolnie, którym codziennie dojeżdżał do pracy i z pracy. Rozsiadł się na skórzanej kanapie i zadzwonił do biura z telefonu w samochodzie. Odebrała jego sekretarka.

– To ja – powiedział. – Ktoś do mnie dzwonił?

– Gordon White – odparła. – Przed chwilą. Mam go złapać?

White był współpracownikiem Rose'a w Movie-Time. Połączenie zabrało kilka sekund. W słuchawce zabrzmiał jego przymilny głos:

– Selden? Jak tam miesiąc miodowy? – Słychać było wyraźnie, że White pyta o seks.

– Doskonale – odparł Rose.

– Widziałeś rozdanie Emmy?

– Wygrał Johnny Błock. Cieszymy się.

– Nie podziękował nam.

Selden zmarszczył brwi, w jednej chwili stając się innym człowiekiem.

– Niech dział prawniczy wyciągnie jego kontrakt – polecił, przyglądając się przez okno mijanemu właśnie hotelowi Sherry-Netherland na Piątej Alei. – Znajdzie się tam pewnie jakaś luka. Może będziemy mogli uderzyć go za to po kieszeni.

Poszedł, pomyślała Janey z nagłą ulgą.

Nareszcie mogła odetchnąć.

Odłożywszy pędzelek do makijażu, rzuciła się na łóżko. Można by pomyśleć, że nie kochała Seldena Rose'a, ale to nie było aż takie proste. Bywały chwile, a nawet godziny i całe dni, kiedy czuła się szaleńczo w nim zakochana. Ale przychodziły też chwile zwątpienia, przeciągające się w kolejne godziny, a te w dni – wtedy zdawało jej się, że o miłości nie może tu być mowy, a patrząc na niego, czuła strach, że właśnie popełniła największy błąd w swoim życiu. Nie sposób było rozstrzygnąć, które uczucie jest słuszne, bo przecież wszyscy mówili, że takie obawy w małżeństwie są normalne…

Leżała na łóżku, rozpamiętując burzę uczuć, która doprowadziła ją do ślubu z Seldenem. W tym pamiętnym momencie, kiedy Mimi wyznała, że spotyka się z Zizim, Janey uświadomiła sobie na nowo twarde prawo rządzące zarówno miłością, jak i flirtem: kobieta może wybierać spośród tych mężczyzn, którzy jej pożądają – nie na odwrót. Wracając tego popołudnia do domu, postanowiła, że nie da się kolejny raz wykołować. Tak jak miliony kobiet przed nią, zdecydowała się pokochać mężczyznę, który ją kochał.

Początki były trudne. Przez pierwsze dwa tygodnie umawiała się z nim w różnych miejscach w Hamptons, pozwalała trzymać się za rękę, ale wszystko w niej buntowało się przeciw niemu. Zmuszała się, żeby go pocałować; całował jak starzec, skąpo i sztywno. Odrzucało ją na myśl o seksie z nim. Był jednak wytrwały, czekała więc, obserwując go, doszukując się w nim dobrych stron w nadziei, że nadejdzie chwila, kiedy jej opory zostaną przełamane…

Entuzjazm Mimi utrzymywał ją w przekonaniu, że warto. Dla mężatki nie ma większej przyjemności niż nawracanie niewiernych kobiet na jedynie słuszną drogę małżeństwa; dzień po dniu, do znudzenia Mimi recytowała Janey litanię zalet Seldena. Powtarzała, że taka okazja nie trafia się często i że konkurencja chętnych do poznania go zaczyna rosnąć. Może nie jest on takim mężem, jakiego Janey szuka, ale w końcu żaden mąż nie uosabia oczekiwań żony. Przypominała, że Janey spotykała się już ze wszystkimi facetami w mieście i nigdy nic nie wyszło. Natomiast Selden wprost szaleje za nią, tak mówi każdy, kto widział ich razem. Zawsze lepiej, tłumaczyła Mimi, kiedy mąż kocha żonę bardziej niż ona jego (dla Janey taki układ był nie do pomyślenia).

Aż wreszcie nadszedł ten oczekiwany moment: zakochała się.

Spotykali się już od około trzech tygodni, kiedy Selden zaproponował wycieczkę jachtem na Błock Island. Z początku nie chciała tam płynąć (czy na Błock Island można znaleźć coś, a właściwie kogoś, ciekawego?), ale Mimi twierdziła, że na tej wycieczce Janey zobaczy Seldena w innym świetle. I miała rację: z dala od miejskiego zgiełku i wyścigu szczurów Selden dosłownie urósł w jej oczach…

Jacht był bajeczny: dziesięciometrowy drewniany chriscraft, stary model z czerwonymi siedzeniami. Kiedy tylko weszli na pokład, Janey zauważyła zmianę: Selden nagle stał się kapitanem, zakochanym w swoim zajęciu. Prowadził jacht doświadczoną ręką i po raz pierwszy nie koncentrował się wyłącznie na niej. Dzięki temu Janey zyskała przestrzeń, w której mogła wyrazić własne emocje. Stała u jego boku przy sterze, piła z nim piwo i obgadywała ze śmiechem wspólnych znajomych, takich jak głupia Mauve Binchely. Potem zdjęła ubranie, pozostając tylko w skąpym bikini, a on objął ją w talii… Nagle uświadomiła sobie, że jest jej z nim dobrze, tak dobrze, jak z mało którym poznanym wcześniej mężczyzną. Większość tamtych cierpiała na przerost ego…

Dotarli na Błock Island ogorzali od soli i wiatru. Całe popołudnie jeździli po wyspie na rowerach, a na piknik wybrali skalistą plażę zasłaną wyrzuconym na brzeg drewnem i szkielecikami mew. Każde z nich opowiedziało wtedy trochę o sobie. Noc spędzili w wielkim starym hotelu z widokiem na port. Poszła z nim do łóżka bez oporów, a jego pocałunki nie były już wcale sztywne. Kiedy już było po wszystkim, przyjrzała się dokładnie jego twarzy. Choć miał silnie zarysowaną szczękę i w sumie niezłe rysy, to nie można było powiedzieć, że jest przystojny (jakaś skaza w wykroju ust i kształcie zębów powodowała, że można było wziąć go za przygłupa). Janey uznała jednak, że jest to twarz, w której oczy zakochanej kobiety na pewno dostrzegą piękno.

I wtedy zdecydowała się.

Ale pomimo tej decyzji Janey nie ustrzegła się przed atakami paniki; chwytał ją wtedy paraliż, nie mogła mówić i brakowało jej powietrza. Nawiedzały ją koszmary; śniło jej się, że idzie do ołtarza, przy którym czeka na nią nie wybranek, lecz ktoś zupełnie inny. W takie dni nie dostrzegała u Seldena żadnych zalet.

Gdy wydawało jej się, że go nie kocha, widziała wyłącznie jego wady; wszystko inne było zamazane. Drugiego dnia ich podróży do Toskanii Selden włożył ciemne skarpetki do sandałów. Kiedy go tak zobaczyła, zrozumiała, że za nic w świecie nie może z nim być. Poszli na wycieczkę, aby „podziwiać wiejskie krajobrazy" (to była jego ulubiona rozrywka), ale Janey nie dostrzegała pięknych żółtych wzgórz ani stogów siana porozrzucanych na stokach. Przed oczami miała tylko te granatowe skarpetki (nowe, ale na dużym palcu lewej nogi sterczała nitka) wciśnięte w ciężkie, brązowe sandały. Co z tego, że sandały były od Prady? Nawet designerskie buty nie pomogą człowiekowi bez gustu. Zamartwiała się tym całe popołudnie. Czy odwołać ślub? Ale zerwanie zaręczyn z powodu niegustownego obuwia… Nawet Janey nie była aż tak płytka. Więc może poprosić, żeby zdjął te skarpetki? Obawiała się jednak, że kiedy raz się odezwie, weźmie ją takie obrzydzenie, że nie zdoła się powstrzymać i wykrzyczy mu w twarz wszystkie swoje uwagi na jego temat. W końcu więc nie odezwała się ani słowem. Rozpacz przyprawiała ją o mdłości; czuła się jak skazaniec prowadzony na szafot.

Wycieczka miała się już ku końcowi. Zobaczyli punkt orientacyjny, samotną wieżę na szczycie wzgórza. W tamtym kierunku znajdował się dom, w którym się zatrzymali. Dopiero wtedy Selden spostrzegł jej rozterkę.

– Nic nie mówisz – zauważył.

Była tak przerażona, że zdołała tylko skinąć głową.

– Boisz się? – zapytał.

– A ty nie? – odrzekła nieśmiało.

– Trochę na pewno – powiedział. Oderwał oczy od ścieżki, spojrzał na nią i mocno ujął ją za rękę. Białe słońce Toskanii krzesało złote błyski w jego brązowych oczach. – Ale przede wszystkim jestem przekonany, że będzie nam razem dobrze. Będziemy szczęśliwi. Będziemy mieć wszystko, czego zawsze pragnęliśmy… Już nie mogę się doczekać, kiedy będę mógł ci to dać. Tak bardzo cię kocham…