Wiem, że mam szczęście, pomyślała, wychodząc na skąpaną w słońcu ulicę. Zdawała sobie sprawę, że zapewne nigdy nie będzie musiała się martwić, co począć ze sobą na starość, ale starość wydawała się tak odległa, jakby nigdy nie miała nadejść. Obok wejścia stały dwie kobiety, które rozglądały się dookoła w rozterce, ale Patty to nie dziwiło – niedaleko znajdował się przystanek autobusowy i stacja kolejki PATH jeżdżącej do New Jersey toteż często widywało się tu ludzi wyglądających na kompletnie zagubionych. Skręciła z Piątej Alei w Dziewiątą Ulicę. Rozmyślała nad swoim życiem; odkąd rzuciła pracę, nachodziły ją niewesołe myśli dotyczące jej charakteru.
Ostatnio zaczęła rozpamiętywać fakt, że nie musi pracować, ponieważ Digger jest bogaty. Jakoś nie mogła się z tym pogodzić. Gdyby nie odeszła z VH1, to co prawda oszczędziłaby sobie tych rozterek, ale stanęłaby przed innym dylematem: jak wytrzymać w pracy, której ma już coraz bardziej dość. Co najmniej na rok przed odejściem Patty przejrzała na oczy: programy dokumentalne o gwiazdach rocka to nic innego, jak terapia lecząca z kompleksu niższości, przeznaczona dla tych, którzy w nich występują, którzy je kręcą, oglądają, a nawet dla niej samej, producentki. Żeby to znieść, trzeba było skupić się ślepo na technicznych szczegółach samej produkcji, a do tego wmówić sobie, że zrobienie każdego programu to sprawa wagi państwowej. Brzydziła się tym do tego stopnia, że rzuciła pracę, choć dobrze wiedziała, że nie jest to rzecz sama w sobie godna podziwu, a jedynie rezultat tego, że należy teraz do klasy uprzywilejowanej. W końcu większość ludzi pracuje do końca życia, codziennie wykonując te same czynności; nie znoszą ich, ale nie mają wyboru. Patty czuła się więc trochę jak zdrajczyni.
Zastanawiała się też, czy żyjąc na koszt męża, nie zasługuje też choć odrobinę na miano dziwki.
Idea „tradycyjnego małżeństwa" była jej wstrętna od dzieciństwa. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nikogo nie razi ta cyniczna transakcja, w której kobieta dostaje dach nad głową i żarcie w zamian za seks, sprzątanie i wychowanie dzieci. Prawdziwą miłość w takim układzie można znaleźć tylko wtedy, kiedy jest się finansowo niezależną od mężczyzny. W przeciwnym razie trzeba iść na kompromis i oddawać się facetowi, w którym nic się nie widzi. Można sobie wmawiać, że nie ma w tym nic złego, ale Patty była zdania, że to nic innego jak legalna forma prostytucji.
A teraz sama stała się jedną z tych kobiet, którymi gardziła przez całe życie.
Szósta Aleja tętniła życiem. Patty minęła grupkę pryszczatych chłopaków w za dużych spodniach zsuwających się z tyłka. Starsze panie pchały przed sobą wózki sklepowe. Młoda kobieta krzyczała do komórki: „Wielkie dzięki, że w końcu raczyłeś mi powiedzieć! Od trzech lat się zastanawiam, co z ciebie za przyjaciel!". Przed sklepem Balducci, delikatesami dla bogatych (żartowali z Diggerem, że wszystko tam kosztuje sześć dolarów, nawet jajka), siedział młody bezdomny owinięty kocem, tuląc do siebie szczeniaka rasy beagle. Mógł mieć najwyżej dwadzieścia pięć lat, wyglądał żałośnie, a tabliczka leżąca przed nim informowała, że zbiera czterdzieści dolarów na bilet do Pensylwanii. Patty i Digger mieszkali w okolicy już od roku, a on wciąż jakoś nie mógł się tam wybrać.
Tego ranka rozmawiał właśnie z młodą kobietą, która składała swój koc. Patty usłyszała, jak mówił:
– Mieszkam na ulicy od dziewięćdziesiątego siódmego – w jego głosie brzmiała duma – a w tym roku nastąpi wielki powrót kloszarda. Burmistrz niedługo spadnie ze stołka i ulice znów będą nasze.
Ciekawe, pomyślała Patty, jakim cudem on jeszcze tu mieszka, skoro zgodnie z zarządzeniem burmistrza wszyscy bezdomni muszą spać w noclegowniach; mówiono nawet, że wywozi się ich z miasta. Wyjęła z portfela dwadzieścia dolarów i wręczyła mu. Robiła tak raz w tygodniu – lub trochę rzadziej – ponieważ miała wyrzuty sumienia. Wiedziała, że on na to nie zasługuje, ale był biedny, a ona bogata, więc właściwie co za różnica?
– Mój anioł stróż przyszedł. – Zadarł głowę, żeby spojrzeć jej w oczy. – Jak się miewasz?
– W porządku – powiedziała Patty. – Idę kupić psa.
Zapaliło się zielone światło. Przechodząc przez ulicę, Patty pomyślała, że wytrzymuje ze sobą wyłącznie z miłości – nie do siebie, jej miłość własna ostatnio mocno osłabła – ale do Diggera. Łączyło ich to rzadko spotykane cudowne uczucie, które zwą prawdziwą miłością. Ten, kto go doświadcza, ma pewność, że może wierzyć słowom przysięgi małżeńskiej: „Na dobre i na złe, w dostatku i niedoli, w zdrowiu i w chorobie". Prawdziwa miłość, pomyślała Patty, potrafi zapełnić pustkę, którą człowiek w sobie nosi; czuje się on wtedy pełny, jak po zjedzeniu pożywnego posiłku…
Po drugiej stronie ulicy stał mały stolik, a przy nim dwie postawne, ubrane na czarno dziewczyny. Obie miały ciemne brwi, nosiły buty na grubej podeszwie (Patty pomyślała, że to pewnie studentki z New York University) i wymachiwały wieszakami na ubrania.
– Zabić wszystkich republikanów! – krzyczała jedna. – „Nie" dla średniowiecza!
– Odwołać Busha! – wtórowała jej druga.
– Ej! – pierwsza zaczepiła Patty, która starała się je ominąć. – Popierasz republikanów czy demokratów?
– A jak wam się wydaje? – zapytała Patty.
– Republikanie chcą zabrać ci prawo do aborcji!
– Nie chcę żadnej aborcji.
– Jesteś za prawami kobiet czy nie? – Dziewczyna spojrzała podejrzliwie.
– Za… – wyjąkała Patty.
Studentka podsunęła jej formularz.
– To podpisz listę głosujących na demokratów.
Sklep ze zwierzętami był nieco dalej, na Christopher Street. Za szybą, na podściółce z wiórków tarzały się cztery szczeniaki. Na widok Patty mały pręgowany buldog z wielkimi brązowymi oczami skoczył i opierał się przednimi łapami o szybę. Ten!, pomyślała i weszła do środka.
Miała pewne obawy przed kupnem psa w zwykłym sklepie zoologicznym – wszyscy ostrzegali ją przed tym. Szczenięta w takim sklepie mogą być chore lub źle rozwinięte; podobno hodowcy psów domowych zmuszają suki, żeby szczeniły się raz za razem, a kiedy już więcej nie mogą, zabijają je na karmę dla innych psów. Ale Patty była zdania, że to nie wina szczeniaka, a jeżeli ona go nie kupi, to Bóg jeden wie, co się z nim stanie. Z takim nastawieniem weszła do sklepu.
– Chciałabym kupić pieska – oznajmiła dziewczynie stojącej za ladą.
– Który się pani podoba?
– Tamten mały w pręgi. Z dużymi oczami.
– To suczka. Buldog francuski. – Sprzedawczyni otworzyła kojec i wyciągnęła wyrywającego się szczeniaka. – Tak naprawdę przyjechała z Rosji, ale to rzadki okaz. Trudno u nas o takie. Dostaliśmy ją tylko dlatego, że jej maść nie odpowiada wzorcowi rasy.
– Mnie to nie przeszkadza. – Patty wzięła suczkę na ręce.
Wkrótce opuściła sklep, niosąc małą Kruszynkę w psim nosidełku.
Kupiła też dla niej smycz i obrożę. Przystanęła na rogu i nie mogąc się dłużej powstrzymać, otworzyła drzwiczki. Kruszynka wystrzeliła w górę jak rakieta i złapała ją zębami za nos. Patty się roześmiała – ząbki psiny były króciutkie i tępe. Nagle usłyszała kobiecy głos:
– Patty Wilcox?
Spojrzała w górę. Z początku wydało jej się, że spotkała te dwie dziewczyny na jakiejś imprezie i zaczęła szukać w pamięci ich nazwisk. Jedna z nich miała ciemne włosy. Patty przestraszyła się trochę, bo nagle ją rozpoznała: to była ta sama dziewczyna, którą zauważyły w lipcu na meczu baseballowym. A potem uświadomiła sobie, że to one stały przed jej domem, kiedy wychodziła. Zatem musiały ją śledzić. Ale dlaczego?