Выбрать главу

– Przydałaby mi się asystentka. Barbara nie mogła uwierzyć, że obywam się bez niej. Podobno każdy korzysta z takiej pomocy. Mimi też ma asystentkę…

– Kto to jest Barbara? – zapytał.

– Jak to? Selden! To ta stylistka. Ubiera gwiazdy filmowe, kiedy pojawiają się w mieście… Każdy ją zamawia.

– Ile to będzie kosztować?

– Nie mam pojęcia. – Wzruszyła ramionami, jakby pieniądze nie grały roli. – Ze dwieście dolarów dziennie…

Dwieście dolarów! Szybko pomnożył – to daje cztery tysiące miesięcznie. Prawie tyle, ile zarabia jego sekretarka. Naturalnie Selden nie chciał, żeby Janey czegoś brakowało. Nie pieniądze stanowiły tutaj problem, ale jego wychowanie wyniesione z klasy średniej; w głębi duszy uważał, że skoro Janey zarabia, powinna sama opłacić asystentkę, bo jest to sprawa zawodowa.

Zdążył już zauważyć, że żona niechętnie wydaje własne pieniądze. Mimo to spróbował jej to zasugerować.

– Nie będę ci mówić, co masz robić z własnymi pieniędzmi…

– A nie chcesz, żeby ta asystentka pracowała też dla ciebie? – Janey była autentycznie zdziwiona. – Może dbać o wszystko, na przykład o pranie twoich koszul… Przydadzą ci się czyste koszule, prawda?

Choć potrafił sam zadbać o pranie bielizny, poczuł się ujęty troską żony. Pogładził ją po wewnętrznej stronie dłoni.

– Nie wiedziałem, że o to ci chodzi. Zastanowimy się nad tym.

Ale już w następnej chwili Janey zapomniała o całej sprawie. Wyrwała dłoń z jego dłoni i zaczęła szybko poprawiać usta szminką. Byli na miejscu.

Minęła godzina. Selden Rose siedział przy stole, wbijając wzrok w talerz, na którym podano mu jakąś rybę. Był znudzony do granic wytrzymałości i zaczynał się już denerwować. Po prawej stronie miał redaktor naczelną magazynu „Vogue", Jannę Glancy. Zamienili ze sobą kilka słów, ale natychmiast okazało się, że brak im wspólnych tematów; Janna (tego wieczoru wystąpiła w ciemnych okularach) pokazała więc mu plecy, wdając się w ożywioną dyskusję ze swoim drugim sąsiadem, słynnym projektantem obuwia. Tymczasem Selden odkrył, że młoda dziewczyna po jego lewej stronie nie umie mówić – w każdym razie nie po angielsku. Złowił uchem kilka hiszpańskich zdań, a ponieważ w szkole uczył się trochę tego języka, zdołał zrozumieć, że przyjechała ona z jakiejś brazylijskiej plantacji i ma wziąć udział w nowej kampanii Victoria's Secret. Dwa miejsca dalej siedziała Mauve Binchely, którą znał, wiedział, że mówi po angielsku, ale ponieważ stół był okrągły, można było rozmawiać praktycznie tylko z najbliższymi sąsiadami.

Siedział, popijając wodę z lodem i udając, że rozgląda się dookoła. Bankiet odbywał się w olbrzymiej sali na Czterdziestej Drugiej Ulicy, naprzeciwko stacji Grand Central. Selden domyślał się, że kiedyś był tutaj bank. W sali ustawiono uroczyście przybrane okrągłe stoły na dziesięć osób. Wzór na obrusach imitował futro lamparta, a na środku blatu stał wazon z bukietem białych i czarnych kwiatów. Mężczyźni byli w smokingach, a kobiety w sukniach wieczorowych, z których jedna była wspanialsza od drugiej, jakby każda z pań, wybierając kreację na dzisiejszy wieczór, myślała tylko o tym, żeby przyćmić konkurencję. Jednak pomimo całej tej lśniącej otoczki na sali wiało nudą. Goście sprawiali wrażenie, że mieli nadzieję na coś nowego, a tymczasem ten bankiet okazał się kolejnym z serii nudnych, zawsze takich samych przyjęć.

Wyjątek stanowiła żona Seldena. Obserwował ją, nie mogąc się nadziwić, że w miarę jak wieczór upływa, Janey wydaje się coraz bardziej ożywiona. Jej twarz jaśniała, a z ust nie znikał ciepły i życzliwy uśmiech. Obok jej krzesła nieprzerwanym strumieniem defilowali eleganccy ludzie, składając gratulacje z okazji ślubu – w takich momentach Janey machała do Seldena. Dziobiąc apatycznie widelcem rybę na talerzu, doszedł do wniosku, że dopiero teraz zaczyna rozumieć, co to znaczy, że Janey „prowadzi życie towarzyskie". Ostatnią rzeczą, jakiej się spodziewał, było dzisiejsze przyjęcie, które im zgotowano na czerwonym dywanie.

W Hollywood Selden gościł na niejednej oficjalnej uroczystości, ale jako że nie był atrakcją dla fotografów, nigdy nie zwracał na nich zbytniej uwagi. Dziś, kiedy tylko wysiedli z limuzyny, przejęła ich dziewczyna w czarnym kostiumie – stały element takich imprez – która przedstawiła się jako ich „asysta" na dzisiejszy wieczór. Krzyknęła do interkomu: „Janey Wilcox przyjechała!", a sekundę później oślepiła ich setka fleszy. Każdy fotograf wykrzykiwał nazwisko Janey, prosząc, żeby spojrzała w lewo, w prawo, żeby się zbliżyła, cofnęła… W końcu Selden pomyślał: Zaraz. Czy ja o to tak zabiegałem? Gdybym tego właśnie chciał, poślubiłbym aktorkę.

Ale Janey trzymała go za rękę i obsypywała pocałunkami – przed obiektywami makijaż jakoś nie stanowił problemu. Potem paparazzi zażyczyli sobie zdjęć Janey solo, a Selden przez chwilę stał z boku, czując się zupełnie zbędny; na szczęście dziewczyna w czerni wyratowała go z opresji i odprowadziła na stronę.

Ale to nie był jeszcze koniec. Janey pozowała do zdjęć i odpowiadała na pytania przez dwadzieścia minut. Kiedy już mu się wydawało, że wreszcie będą mogli pójść na drinka i przez chwilę porozmawiać, zagoniono ich do sektora dla VIP-ów, gdzie czekała kolejna, liczniejsza grupa fotografów, a Selden znów poczuł się nie na miejscu.

Wreszcie zaprowadzono ich do stolika. Był to nie lada wyczyn, bo w sali kłębił się tłum, a Janey wydawała się „znać" w nim każdą osobę. Przypominało to pierwszy dzień szkoły po wakacjach.

– Witaj, Janey! Jak ci minęło lato? – słychać było zewsząd.

– Cudownie, kochana. Wyszłam za mąż – odpowiadała.

– Janey, najdroższa! Wspaniała suknia!

– Dziękuję ci serdecznie. To Luca Luca, mój nowy włoski faworyt.

– Może usiądziemy? – zaproponował wreszcie Selden, usiłując oderwać Janey od roześmianego człowieczka o wyglądzie homoseksualisty.

– Jeszcze nie trzeba – odparła. – Wszyscy stoją do ostatniej chwili. Oliver opowiadał mi o swojej wycieczce na Capri. Szkoda, że nie pojechaliśmy tam w podróż poślubną…

I tak dalej.

Ich stolik podobno należał do najlepszych na sali, choć Selden nie mógł domyślić się powodów, które wyróżniały go spośród innych. Być może chodziło o to, że siedział przy nim Comstock Dibble, jeden z gości honorowych. Selden widział, że Janey jest zdziwiona, ale też zadowolona, że wyznaczono jej miejsce obok Comstocka; on sam był tym wyłącznie rozdrażniony.

– Zamieńmy karteczki z nazwiskami – zaproponował.

– Ależ Selden! Tak nie można. Wiesz dobrze, że pary nigdy nie siedzą razem. Poza tym ktoś to na pewno zauważy i trafimy na szóstą stronę „New York Post". – Obdarzyła go łaskawym uśmiechem i pozwoliła się delikatnie pocałować w usta.

Comstock i Mauve usiedli do stolika na chwilę przed pierwszym daniem. Comstock był rozpromieniony i rubaszny; zachowywał się jak człowiek, który wszedł z mrozu do ciepłego domu i wie, że czeka na niego dobra whiskey i kubańskie cygaro. Był w swoim żywiole.

– Nudne te imprezy, co, Rose? – zagadnął przyjacielskim tonem, jakby znał Seldena od lat.

– W rzeczy samej.

– Zaczekaj, aż stara jednego wieczora zaciągnie cię na trzy z rzędu.

– Moja stara ma lepsze rozrywki.

Dibble nic nie odpowiedział, tylko uniósł brwi – miało to znaczyć, że Rose musi się jeszcze wiele nauczyć – a potem spostrzegł znajomego za jego plecami i zrezygnował z dalszej konwersacji.

Cokolwiek Comstock Dibble myśli, mówi czy robi, myślał Selden, przesuwając rybę widelcem po talerzu, nie miałoby dla mnie żadnego znaczenia, gdyby nie fakt, że usadzono go obok mojej żony.