Comstock flirtował z Janey; Selden spostrzegł to, kiedy tylko usiedli do stołu. Gdyby nie wiedział, że to nieprawda, mógłby przysiąc, że kiedyś coś ich łączyło. W ich gestach była pewna zażyłość: Comstock wciąż skłaniał lekko głowę ku Janey, mówiąc do niej kącikiem ust, a ona słuchała jego komentarzy z lekkim uśmiechem, jakby już je kiedyś słyszała. Niemniej wszyscy słyszeli historie o kochankach Dibble'a, dziwili się tylko, jak facet z jego wyglądem może podobać się kobiecie…
Comstock pochylił głowę w stronę Janey.
– Twój mąż nie spuszcza nas z oka. Chyba jest zazdrosny.
– Zazdrosny? Nie żartuj. Po prostu zakochany do szaleństwa.
– A ty go kochasz?
– Oczywiście. – Janey dokończyła trzeci kieliszek szampana. Wypiła dużo, ale jeszcze nie szumiało jej w głowie. – Ale z ciebie drań, Comstock.
– Wiem. Tobie też nic nie brakuje. Może znów stworzylibyśmy drański duet?
– A co na to Mauve? – Janey się zaśmiała.
– O niczym nie będzie wiedzieć.
– Jestem mężatką, pamiętasz? Już się w to nie bawię.
– Teraz może nie, ale niedługo zaczniesz, zobaczysz – powiedział Dibble.
Janey nie potrafiła się zmusić, żeby pogniewać się na niego. W głębi duszy czuła ulgę. Przez całe lato Comstock był opryskliwy, ale dziś najwyraźniej zapomniał o wszystkim, bo ani razu nie wspomniał o dwóch listach, które do niej wysłał. Być może zawdzięczała to temu, że był teraz na fali, a wszyscy trąbili o wyróżnieniu, które otrzymał od burmistrza – przyszedł dziś tak napuszony, że w smokingu wyglądał jak pingwin. Ale przecież ona, Janey, też jest na fali; nudę miesiąca miodowego z nawiązką zrekompensował triumfalny powrót do Nowego Jorku w roli żony faceta z pozycją w świecie rozrywki. Uśmiechnęła się do Dibble'a znacząco.
– Postarajmy zachowywać się jak przyjaciele.
W odpowiedzi uraczył ją uśmiechem lwa zagryzającego ofiarę – widać było niemalże ślinę ściekającą mu po zębach.
– Sądzę, że warto się o to postarać.
– O czym tak długo rozmawiałaś z Dibble'em? – zapytał Selden w drodze powrotnej.
– A o czym z nim można rozmawiać? – Janey wzruszyła ramionami. – O filmach. Poradziłam mu, żeby nakręcił ekranizację „The Custom of the Country" Edith Wharton. Nikt tego jeszcze nie zrobił, a jemu na pewno się uda.
– I on to kupił?
– A czemu nie? To dobry pomysł. – Oparła głowę na zagłówku. – Świetnie się bawiłam, a ty?
– Oczywiście – powiedział Selden. Spojrzał przez okno na oświetlone witryny Madison Avenue. – Nie wiedziałem, że tak dobrze się znacie.
– Nie znamy się dobrze – zaprzeczyła – ale spotkaliśmy się kilka razy.
– Skąd nagroda za działalność humanitarną dla kogoś takiego?
– Przecież kręci w mieście tyle filmów. – Janey wzięła męża za rękę.
– I to jest takie humanitarne?
– Boże, Selden – zdenerwowała się. – Każdy wie, że te nagrody są na niby i nikomu to nie przeszkadza. – Odwróciła się do niego z błyskiem w oku, zadając ostateczny cios. – Zastanów się, przecież tak samo jest z Nagrodami Emmy. Wszyscy wiedzą, że tam chodzi o politykę.
Chciał zaprzeczyć, ale rozmyślił się. Miała trochę racji, musiał to przyznać. Resztę drogi przejechali w milczeniu. Recepcjonista w hotelu czekał na nich.
– Panie Rose, pańska poczta. – Wręczył Seldenowi plik listów. Wszystkie były do Janey; przesłano je na nowy adres.
– Do ciebie. – Selden podał listy żonie.
– Dziękuję, Neil – Janey zwróciła się do recepcjonisty. – Czekałam na nie.
W windzie ostentacyjnie zaczęła przeglądać dostarczone listy. Na Seldena tylko zerkała, a jej zimny uśmiech świadczył dobitnie, że jego zły nastrój jej nie obchodzi. Nauczył się już, że to jedna z jej sztuczek, ale nie był jeszcze na nią odporny. Wciąż czuł się w takich sytuacjach jak niegrzeczny chłopczyk, który rozgniewał mamusię. Wiedział, że długo nie zniesie takiego traktowania. Kiedy weszli do siebie, oznajmił, że idzie do łóżka, ale doczekał się tylko kolejnego tajemniczego, zimnego uśmiechu.
– Otworzę listy – powiedziała Janey, siadając do biurka stojącego przed kominkiem. – Przyjdę za kilka minut.
Selden zdjął marynarkę i rzucił ją na krzesło, potem ściągnął spodnie i muszkę. Umył zęby, a kiedy wyszedł z łazienki i zobaczył puste łóżko, poszedł do salonu.
Janey rozpaliła ogień na kominku. Otwierała koperty srebrnym nożykiem. Ciepły blask płomieni nadał jej skórze połysk polerowanej miedzi; jej niemalże białe włosy spływały połyskliwą falą na plecy. Selden pomyślał, że to głupota kłócić się z nią z tak błahego powodu. Podszedł i odgarnąwszy włosy, pocałował Janey w kark.
– Cześć, kochanie – powiedziała.
– Myślisz pewnie, że zgłupiałem – zagadnął.
– Po prostu nie wiem, co cię tak złości. Robię wszystko, co mogę, żeby cię godnie reprezentować…
– Wiem, kochana. – Stanął przed nią i wziął ją za rękę. – Nie mogłem znieść, jak ten Dibble na ciebie patrzył. Przychodziły mi do głowy głupie myśli: że z nim spałaś albo że chciałabyś tego. Bo gdyby do tego doszło albo jeśli już do tego doszło, to nie mógłbym na ciebie patrzeć, a nasze małżeństwo… – Umilkł na chwilę. – Wiem, że jestem głupi. Musisz mi wybaczyć.
Zaśmiała się, lecz wydało mu się, że nie całkiem szczerze. Zaraz jednak uśmiechnęła się miło, mrużąc oczy.
– Comstock Dibble – zaszczebiotała. – O niego naprawdę nie musisz się martwić. Brzydzę się nim i szczerze mówiąc, czuję się urażona. Jak mogłeś pomyśleć, że z nim spałam? – Mówiła pewnie, starając się nadać głosowi rozbawiony ton, ale w rzeczywistości była zła. Skoro Selden tak poważnie ją podejrzewa, nie można dopuścić, żeby poznał prawdę.
Podniósł ją z krzesła i objął, gładząc po włosach.
– Nic na to nie poradzę. Jestem zazdrosnym mężem. Pójdziemy już do łóżka?
Przez chwilę odwzajemniała pocałunek, ale potem się cofnęła.
– Jeszcze chwilę – poprosiła. – Naprawdę muszę przejrzeć te listy. Przyszło mnóstwo zaproszeń, może zechcemy dokądś się wybrać. – Spostrzegłszy jego minę, dodała wesoło: – Widzisz? Gdybyśmy mieli sekretarkę, nie musiałabym tego robić.
– Punkt dla ciebie – przyznał takim samym tonem. – Obejrzę wiadomości, żeby zobaczyć, co się dzieje na świecie, a ty zapełnij nasz kalendarz towarzyski. – Poszedł do sypialni.
– Zawołaj mnie, jak podadzą, że znów gdzieś coś wybuchło! – zawołała za nim radośnie. Wyjęła spinki, które przez cały wieczór trzymały jej fryzurę, i westchnęła. Włosy rozsypały się na ramionach.
Zagrzmiało, a o dach i chodniki uderzyły krople deszczu. Janey podeszła do okna. Postanowiła, że kiedyś powie Seldenowi o Comstocku, szczególnie jeśli Comstock nie przestanie przysyłać jej listów. Dziś zmarnowała szansę; teraz już nie może tego wyznać. W każdym razie, pomyślała, kontakty z Dibble'em muszą zejść na dalszy plan, przynajmniej na jakiś czas. Nie była na tyle głupia, żeby oszukiwać męża, ale z drugiej strony, żeby wytrzymać z mężczyzną, trzeba mu czasem nakłamać. Poza tym, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal…
Wyjrzawszy przez okno na ciemną ulicę, Janey zauważyła dziewczynę stojącą na lśniącym od deszczu chodniku, rozpaczliwie rozglądającą się za taksówką. Przyjrzała się jej uważniej. Dostrzegła, że ma na sobie czarną wieczorową suknię i pantofle na szpilkach, jest bardzo młoda, a do tego ładna. W tej okolicy zresztą spotykało się same ładne dziewczyny – ta prawdopodobnie wyszła właśnie z wytwornego przyjęcia, na którym bezczelne bogate typy wymieniają się ślicznotkami jak mali chłopcy naklejkami. Janey poczuła, że cofa się w czasie. Jeszcze kilka lat temu sama była taką dziewczyną; chodziła na bankiety i modliła się o zbawiciela, a w razie gdyby się nie objawił – o dość forsy w kieszeni, żeby starczyło na taksówkę. Dziewczyna na ulicy uniosła twarz w niemym zapytaniu: „Boże, dlaczego ja?". Deszcz spływał jej po policzkach, włosach, sukni, a w końcu zalał pantofelki. Janey odczuła jej zmartwienie. Wiedziała, co to znaczy zniszczyć buty kupione za ostatnie dwieście dolców tylko dlatego, że akurat na wyprzedaży trafiła się markowa para…