Pół godziny później pod boczne wejście do budynku na rogu Park Avenue i Sześćdziesiątej Dziewiątej Ulicy podjechał czarny mercedes SUV Samochód tej klasy ma przyciemniane, kuloodporne szyby, telewizor i łącze internetowe. Tradycyjna limuzyna odeszła już w kąt; większość poważnych przedsiębiorców przesiadła się ostatnimi czasy właśnie do SUV Strategia reklamowa tego modelu opierała się na tym, że w nagłej potrzebie staje się on biurem na kółkach; handlowiec może w nim prowadzić interesy, odcięty od supermarketowej tłuszczy, która szaleje z głodu, bo przestały działać czytniki kodów kreskowych. Tak brzmiała jedna z przepowiedni milenijnych. Nie sprawdziła się, jak większość apokaliptycznych wizji. Pierwsze minuty stycznia 2000 roku nie zniszczyły świata ani też nie zakłóciły przepływu towarów i usług. A megaluksusowy SUV wciąż był szczytem mody.
Ten konkretny egzemplarz należał do George'a Paxtona. Kierowca nazywał się Pikę, był Sikhem i chodził w turbanie. Tak jak drugi kierowca Paxtonów, Muhammad, Pikę znał sztuki walki; George często żartował, że ów turban służy do ukrycia miecza, w co większość ludzi wierzyła, choć było to fizyczną niemożliwością. Pikę nosił tradycyjny strój hinduski: wyszywaną jedwabną tunikę, spodnie i odpowiadającą im kolorem szarfę w pasie. Opuścił swoje miejsce za kierownicą i otworzył tylne drzwi. Jedyną wadę SUV stanowiło to, że nie sposób było wysiąść z gracją; George Paxton przez dłuższą chwilę nie mógł się zdecydować, od której nogi zacząć. W końcu jednak stanął na chodniku.
W swoim idealnie skrojonym garniturze wyglądał jak czarny lśniący chrząszcz. Tak jak się spodziewał, Janey Wilcox czekała już przy wejściu. Stała sztywno, z torebką kurczowo przyciśniętą do piersi. Wyglądała, jakby ukryła przy sobie bombę z plutonem. Na widok George'a natychmiast opuściła rękę i odrzuciła włosy, aby wyglądać bardziej swobodnie.
Jaka ona piękna, pomyślał George.
Wyciągnął rękę do złudzenia przypominającą odnóże chrząszcza. Jej przegub obciążał wielki zegarek bulgari z osiemnastokaratowego złota.
– Witam – powiedział – i zapraszam do środka. Oprowadzę cię.
Ciężkie drewniane drzwi nie miały klamki. George nacisnął mały złoty przycisk na framudze i po chwili w progu stanął wysoki, chudy jak szczapa mężczyzna ubrany w szary frak.
– Dobry wieczór, panie Paxton. – Skłonił głowę.
– Dobry wieczór, Buswell – zakwilił George radośnie. – Przedstawiam panu Janey Wilcox, przyjaciółkę mojej żony. Nikt nie wie, że chcę pokazać jej apartament, więc proszę o dyskrecję.
– Oczywiście, proszę pana.
Janey podążyła za George'em wąskim korytarzem o ścianach pomalowanych na błękitno, przyozdobionych białym gzymsem o falistej krawędzi. Do tej pory szła chętnie, ale kiedy doszli do windy, opadły ją wątpliwości.
– George… – zaczęła, ale nie dał jej dokończyć.
– Jeszcze będzie na to czas. – Odsunął kratę i gestem zaprosił Janey do środka. Winda była niewielka, miała najwyżej półtora metra kwadratowego. Wcisnęli się do przeciwległych kątów.
– Najgorsze w takich budynkach są zawsze windy – poinformował Janey George. – W tamtych czasach winda była nowinką, do której mało kto miał zaufanie. Uważano je za luksus, nie za konieczność.
Kabina ruszyła w górę z lekkim zgrzytem. Janey uśmiechała się, lecz George złowił błysk paniki w jej oczach. Pewnie sobie wyobraża, pomyślał, że chcę się z nią przespać; zanim nasze spotkanie dobiegnie końca, sytuacja zapewne się odwróci.
– George, dokąd jedziemy? – zapytała. Zdobyła się na żartobliwy ton, toteż pytanie nie zabrzmiało nieuprzejmie. George spojrzał łagodnie, chcąc ją w ten sposób uspokoić i zapewnić, że nic jej z jego strony nie grozi (w tej chwili). Pochylił się i odpowiedział:
– To niespodzianka. Wiem, że lubisz piękne rzeczy, dlatego pokażę ci coś, co ci się spodoba.
– Ale co to jest? – wykrztusiła, lecz w tym momencie winda stanęła i drzwi się otworzyły. Przed nimi był ogromny przedpokój o marmurowej mozaikowej posadzce i ścianach krytych lśniącym orzechem; drewno tego gatunku jest stare i tak drogie, że boazeria orzechowa to prawdziwa rzadkość.
– Apartament – odpowiedział George.
– Apartament? – Nie mogła uwierzyć. Wodziła wzrokiem dookoła, czując podziw, a jednocześnie irytację. Apartament był kompletnie pusty. Poprzedni właściciele, którzy wyprowadzili się przed rokiem, zabrali nawet meble. Mimo to robił wielkie wrażenie. Na okrągłym suficie, dwa metry nad ich głowami, widniało malowidło przedstawiające chmury i cherubinki. Janey odchyliła głowę, żeby mu się przyjrzeć, a George miał okazję podziwiać młodzieńczą gładkość jej szyi i przepiękny zarys mostka.
– To nie jest zwykły apartament – wyjaśnił, prowadząc Janey do największego z trzech salonów. – To największy i najwspanialszy apartament w Nowym Jorku. I najdroższy. Przeszło tysiąc osiemset metrów kwadratowych, trzydzieści pokoi, dwanaście sypialni – za okrągłe trzydzieści milionów dolarów.
– George! – Janey kompletnie osłupiała.
Obrzucił ją taksującym spojrzeniem. Wydawało się, że w obliczu takiego bogactwa na chwilę zapomniała o problemie, który zmusił ją do zadzwonienia do niego z prośbą o natychmiastowe spotkanie.
– Przecież masz już apartament – powiedziała oskarżycielskim tonem, jakby posiadanie więcej niż jednego mieszkania było zabronione.
– Racja – przyznał. – Ale trzeba trafu, żeby taki lokal trafił na sprzedaż akurat wtedy, kiedy ma się na niego trochę grosza. Ja miałem. Wiesz, kto tutaj mieszkał?
– Nie – potrząsnęła głową.
– Maury Finchberg. Pamiętasz go? W połowie lat osiemdziesiątych był najbogatszym człowiekiem w Nowym Jorku.
– Wszyscy mówią, że był paskudny! – zawołała Janey.
– Faktycznie, miał facjatę żółwia. – George przysiadł na jednym z grzejników. Świetnie się bawił, patrząc na jej oszołomienie wywołane wspaniałością otoczenia. Z drugiej strony, kiedy ma się tyle pieniędzy, łatwo o dobry humor.
– Co zrobisz z tym apartamentem? – zapytała.
– Zrobię z niego prezent gwiazdkowy dla Mimi – odparł z zadowoleniem, widząc na jej twarzy zaskoczenie i, jak się słusznie spodziewał, zazdrość. Która kobieta nie byłaby zazdrosna? – Janey – zapytał, zakładając swoim sposobem nogę na nogę – czy zastanawiałaś się kiedyś, po co mężczyzna robi fortunę?
– Nietrudno zgadnąć – odpowiedziała drwiącym tonem dziecka, które uważa, że zadano mu głupie pytanie. – Chodzi o seks.
– Tak myślą wszystkie kobiety. – George się uśmiechnął. – Nie doceniacie bogatych facetów. Prawda zaś jest taka, że przynajmniej niektórzy z nas mają na celu czynienie dobra.
– George – zaczęła się z nim przekomarzać – a ile dobrego ty zrobiłeś w życiu?
– Aha! – podchwycił. – Jak większość ludzi gardzisz bogaczami, a przecież jesteś żoną jednego z nich.
– Selden ma o wiele mniej niż ty – odparła.
– Nie uważasz, że po przekroczeniu pewnej granicy to już bez znaczenia?
– Najwidoczniej jednak ma – zauważyła. – Seldena nie stać na taki apartament.
– Przecież za to można na przykład postawić szkołę – powiedział.
– Niestety, wielkie darowizny mszczą się na darczyńcach. Ludzie nie mogą już myśleć, że jesteś zły, bo masz pieniądze, a twoi wspólnicy zaczynają uważać, że jesteś chory na głowę. Maury Finchberg tuż przedtem, zanim stracił wszystko, finansował, i to solidnie, przebudowę metra… Ani się obejrzał, kiedy dobrał się do niego urząd podatkowy, a jego firmę przejęła konkurencja.