Выбрать главу

Mark Macadu i jego żona, Dodo Blanchette Macadu, mieszkali w olbrzymim paskudnym domu, zwanym ironicznie McPosesją. Zbudowano go niedawno, na wąskim i drogim skrawku lądu wrzynającym się w zatokę Long Island. Architekt wyobrażał sobie, że wznosi posiadłość w stylu kolonialnym, choć historia budownictwa milczy o podobnych domach. Pokryty białym szalunkiem miał portyk z czterema kolumnami wznoszącymi się z kamiennej posadzki. Mieścił cztery kominki, sześć sypialni, oranżerię (prawdę mówiąc, była to dobudowana szklarnia, w której stało kilka wyściełanych foteli), a na jego tyłach znajdowała się chluba gospodarzy: ogromna kuchnia wyposażona we wszelakie nowinki AGD.

Rządziła tutaj Dodo Blanchette; w tej chwili była ogarnięta chaosem kulinarnym, w którym brały udział garnki, sprzęty kuchenne, miedziane rondle, dwie książki kucharskie, plamy rozlanego czerwonego wina oraz biała mączna smuga, która w tajemniczy sposób ciągnęła się od tylnego wejścia aż do zlewu. Dodo przygotowywała kolację, a sceną jej zmagań był wielki drewniany stół kuchenny. Do każdej rzeczy w swoim życiu Dodo podchodziła z zapałem godnym prawdziwej kobiety interesu; jako żarliwa wyznawczyni samodoskonalenia ukończyła niedawno dwutygodniowy kurs kucharski w Amerykańskim Instytucie Kulinarnym. Jej specjalnością było przyrządzanie cielęciny oraz robienie z kuchni pobojowiska.

W przygotowaniach towarzyszyła jej Sally Stumack, nastoletnia córka sąsiadów, przyglądająca się poczynaniom Dodo z przerażeniem, lecz jednocześnie z podziwem. Choć była to wysoka dziewczyna, sprawiała wrażenie niezdarnej i ociężałej; miała długie, kręcone blond włosy i nosiła okulary z demonstracyjną ostentacją osoby mającej w głębokiej pogardzie wszelkie konkursy piękności. Kiedy Dodo urządzała przyjęcia, zawsze „zatrudniała" Sally do pomocy ze względu na jedną jej zaletę: Sally była potulna i słuchała jej we wszystkim.

– Sally, podaj mi mikser – poleciła Dodo. Smażyła właśnie malutkie naleśniki, które planowała podać jako pierwsze danie, przybrane wędzonym łososiem i ikrą z łososia.

– A gdzie jest? – zapytała Sally, kręcąc się po kuchni jak wielka niezgrabna mysz.

– Może w zlewie? – Dodo napełniła miskę mlekiem. Kilka kropel wylało się i spadło na katalog Victoria's Secret otwarty na stronie, gdzie widniało zdjęcie Janey w złotym kostiumie kąpielowym. Dodo podniosła katalog i strząsnęła mleko z powrotem do naczynia.

– Nie mogę uwierzyć, że Selden Rose przyprowadzi na bankiet modelkę Victoria's Secret – warknęła ze złością, nie wiadomo który już raz.

– Podobno to jego żona? – pisnęła Sally. Znalazła już mikser w koszu na śmieci i teraz ukradkiem go myła. Miała już dość rozmowy o Janey Wilcox. Dodo od godziny mówiła tylko o niej, a Sally mimo wszystko cieszyła się, że ją zobaczy, bo jeszcze nigdy w życiu nie spotkała modelki.

– Problem w tym – Dodo zabrała Sally mikser – że modelka Victoria's Secret zachwieje całą równowagą sił. Będzie się do niej ślinił każdy facet, łącznie z moim mężem. Uprzedziłam go już, że jeśli tylko spojrzy w jej stronę, to przez miesiąc odpoczywa od seksu. Faceci są jak psy – podsumowała. – Reagują na pozytywne i negatywne bodźce.

– Nie rozumiem, czym się martwisz – powiedziała Sally. – Przecież wcale nie ustępujesz jej urodą.

– To właśnie powiedziałam Markowi. – Dodo włączyła mikser, przez chwilę mieszała energicznie, a potem rzuciła okiem na duży, okrągły zegar wiszący nad porcelanowym zlewem. – Kochanie, zajmij się tym, dobrze? Idę na górę. Muszę się przebrać. – Wytarła ręce o fartuch i ruszyła szybkim krokiem do drzwi.

– Ale ja nie wiem, co z tym zrobić! – zawołała za nią Sally.

– Miksuj – poradziła Dodo.

W jadalni wisiało lustro. Dodo zatrzymała się przed nim i wzburzyła fryzurę.

– Wyglądasz bosko! – powiedziała na głos.

Dodo była młodą kobietą, na pierwszy rzut oka sprawiającą wrażenie bardzo pewnej siebie. Choć nikt nie nazwałby jej pięknością – miała kwadratową, męską twarz i bladą cerę usianą piegami – to była do tego stopnia przekonana o własnej atrakcyjności, że każdy, kto ją bliżej poznał, zaczynał się zastanawiać, czy to może on czegoś nie dostrzega.

Jej mąż Mark właśnie wrócił do domu. Spotkała go w hollu wejściowym. Mark Macadu był brunetem o gęstej fryzurze. Aż do czterdziestki udało mu się zachować sylwetkę. Potem roztył się, rozwiódł z pierwszą żoną i po czterech latach ożenił ponownie, z Dodo. Był to człowiek energiczny i rozsądny. „Naprawdę miły gość", tak wszyscy o nim mówili. Czasami ten miły gość żałował, że nie ma normalnej żony.

– Co słychać? – powitał ją, rzuciwszy numer „New York Post" na mały stolik.

– Cześć, duży – odpowiedziała Dodo. Ten epitet był nieco na wyrost, bo Mark miał zaledwie metr sześćdziesiąt pięć. – Zaraz zejdę. W kuchni jest Sally.

Wbiegła pędem po schodach. Na końcu korytarza na piętrze znajdowały się ciężkie dębowe drzwi prowadzące do największej sypialni. Dodo zamknęła je za sobą na klucz. Chwyciła torebkę i zaczęła szperać w niej nerwowo. W końcu, zniecierpliwiona, wytrząsnęła zawartość na łóżko. Posypały się stare paragony, papierowe serwetki z zapiskami, buteleczka kleju do paznokci, cztery szminki, brudne chusteczki jednorazowe, pęsetka do brwi, krem kosmetyczny z pudrem, dwa cieknące pióra, rozłażący się portfel, cztery studolarówki, czarny tusz do rzęs oraz szczotka pełna jasnych kosmyków. Rozrzuciwszy cały ten bałagan, Dodo znalazła wreszcie to, czego szukała: małą plastikową torebeczkę pełną białego proszku.

Włożyła do niej mały palec i wyciągnęła szczyptę na koniuszku długiego, sztucznego paznokcia. Podobnie jak Janey, Dodo miała nawyk obgryzania paznokci, ale za nic w świecie nie pozwoliłaby, żeby ktoś się o tym dowiedział. Raz w tygodniu obowiązkowo odwiedzała salon manicure, gdzie nakładano jej akrylowe tipsy. Wciągnęła proszek do jednego nozdrza, potem zatkała je i wciągnęła kolejną porcję drugim. Schowała torebeczkę do szuflady z bielizną i poszła do łazienki obejrzeć swój nos. Bałaganu na łóżku nie sprzątnęła.

Dodo Blanchette uważała się z kobietę na wskroś nowoczesną. Miała trzydzieści trzy lata i we własnym mniemaniu była osobą skazaną na sukces; cechowała ją niepohamowana ambicja oraz umiłowanie rywalizacji. Nazywała siebie neofeministką, wierzyła w samopomoc kobiet (dlatego właśnie zatrudniała Sally) i w każdej chwili myślała o tym, w jaki sposób dopomóc sobie w karierze, zawojować świat i trafić do gazet. Miała tłumy przyjaciółek, a jej ulubione powiedzonko brzmiało: „Babki rządzą!", przy czym koniecznie trzeba było wtedy przybić piątkę. Jak wiele kobiet z jej pokolenia Dodo bez oporów pomagała sobie w karierze ciałem i pięła się do góry przez łóżka swoich szefów. Tak właśnie poznała Marka.

Kłopot w tym, że czuła się taka wyczerpana! Była dziennikarką lokalnej filii CBS. Robiła reportaże o wszystkim: od premier filmowych po rankingi najlepszych solariów i informacje o kotkach, które wypadły z okna. Do pracy musiała wstawać o szóstej. Pierwszą czynnością dnia były ćwiczenia. O siódmej trzydzieści wyjeżdżała razem z mężem z domu. Jazda do miasta trwała godzinę; przez ten czas Dodo przeglądała cztery gazety. Potem dokumentacja reportażu, włosy i makijaż, następnie zwykle wyjazd na zdjęcia, później powrót do studia na montaż materiału, no i w końcu emisja – Dodo w telewizji. Po pracy trzeba było się spotkać ze znajomymi w jakimś modnym barze; dopiero po takim koktajlu Dodo szła na obiad (przy jedzeniu zawsze piła kilka kieliszków białego wina), chyba że na wieczór byli zaproszeni ważni goście, mogący dopomóc jej i mężowi w karierze. Wtedy wracała do domu i sama robiła obiad.

Dodo była orędowniczką ciężkiej pracy i hołdowała zasadzie, że trzeba ją wykonywać dobrze albo wcale. Lubiła mawiać, że w jej życiu więcej dzieje się przez tydzień niż u innych ludzi przez cały rok. Na domiar wszystkiego dochodziło dbanie o wygląd i linię, z tego powodu musiała nieustannie liczyć kalorie.