– Nikt nie będzie mnie łajał jak małą dziewczynkę. Nawet pan, panie Rose.
I skończyło się na tym, że musiał się tłumaczyć.
– Nie łajam cię. Chcę tylko wiedzieć, po co to było. Jesteś moją żoną, do cholery…
– I pewnie sądzisz, że będę ci się ze wszystkiego spowiadać? – To był manewr, który miał go odciągnąć od sedna całej rozmowy. Ale on znał już tę sztuczkę, przynajmniej tę jedną.
– Janey – westchnął – przecież ty nie produkujesz filmów. A ten scenariusz? Co to za brednie?
Scenariusz! Mało brakowało, a wydałby się jej sekret! Trzeba było się bronić:
– Być może jeszcze niczego nie wyprodukowałam ani nie napisałam. Ale wszystko do czasu. Dowiedz się, że wiążę z tym bardzo, bardzo poważne plany na przyszłość. Więc jeśli ci to nie odpowiada, najlepiej powiedzmy to sobie od razu.
Przez jedną chwilę Selden nie wiedział, czy ma się śmiać, czy chwycić ją za ramiona i potrząsnąć jak dzieckiem – może udałoby mu się wytrząsnąć z niej prawdę. Bo Janey nie miała zielonego pojęcia, jak wygląda praca producenta ani jak robi się film; po kilku dniach zabawy w filmowca znudziłaby się tym i wróciła do swojej ulubionej czynności – kupowania.
– Rób, jak uważasz.
– Dziękuję – odpowiedziała. Wsunęła palec do ust i odwróciła wzrok. Prawdę mówiąc, nie miała żadnych planów związanych z produkcją filmów; gdyby Selden nie drążył tematu, nigdy by o tym nie wspomniała. Ale teraz ten pomysł wydał jej się dobry. Reakcje Dodo i Caroliny wskazywały na to, że producent cieszy się szacunkiem, którego Janey tak pragnęła. Oczywiście tamto kłamstwo było niezamierzone, ale właściwie, skoro już zdecydowała, że będzie to robić, to nie było już kłamstwo… I niech Selden myśli sobie, co chce.
Wyjrzała przez okno. Wyjechali już na autostradę i mknęli z powrotem do miasta. Samochód mijał stacje benzynowe, billboardy, domy z tandetnych materiałów. Co to za życie w takim miejscu, pomyślała, czując nagłą ulgę, że ma już ten wieczór za sobą.
– Proszę cię – dotknęła dłoni męża w pojednawczym geście – nie kłóćmy się już. Szczególnie o jakichś tam ludzi, których pewnie nigdy więcej nie spotkam…
Wyrwał rękę ze złością. Czy to możliwe, że między nimi nie było żadnego porozumienia?
– Oczywiście, że jeszcze ich spotkasz – oświadczył. – Zwłaszcza jeśli zamieszkamy w Greenwich. Będziesz ich widywać codziennie…
– Mamy tam mieszkać? – wykrzyknęła przerażona.
– Nie inaczej – powiedział, siląc się na cierpliwość. – Od początku to planowaliśmy.
– Naprawdę? – Wpadła w panikę. Nie mogła sobie przypomnieć, żeby kiedykolwiek rozmawiali o Greenwich, jak tylko przy okazji tej dzisiejszej kolacji u znajomych. Przeprowadzka tam oznaczała śmierć, tego Janey była pewna. Zostałaby zwykłą kurą domową – mogłaby nawet skończyć jak ta Dodo…
– Mark słyszał, że do kupienia jest świetny dom na ich ulicy, nad samą wodą. Moglibyśmy trzymać tam łódź. Pamiętasz, jak fajnie było w lecie na łodzi?
Spojrzała mu w oczy. Była w nich nieustępliwość i wyzwanie do kolejnej walki. Jego twarz była niewzruszona. Kobiecy instynkt podpowiedział Janey, że to nie pora na następną kłótnię; poddała się.
– Jasne – mruknęła wymijająco. – Byłoby super.
Selden natychmiast się uspokoił. Najwidoczniej pomyślał, że kryzys został zażegnany, bo wziął ją za rękę.
– Nie wiem, czy jest tam przystań, ale możemy ją zbudować, a w tym domu zmieści się wszystko, czego nam trzeba. Jeśli chcesz, możemy urządzić nawet salę do ćwiczeń…
Ćwiczenia fizyczne należały do jej najmniej ulubionych rozrywek, ale mimo to przyznała:
– To brzmi nieźle…
– Zadzwonię jutro do Marka i zapytam o tego agenta nieruchomości.
Ziewnęła, żeby pomyślał, że jest śpiąca. Przytuliła się do niego, kładąc głowę na jego ramieniu. Po chwili Selden zaczął gładzić jej włosy.
Zamknęła oczy, choć wcale nie była zmęczona. Jej umysł pracował gorączkowo, obmyślając sposoby wybrnięcia z tej sytuacji. Nagle zdała sobie sprawę z tego, że małżeństwo z Seldenem Rose'em może się okazać poważnym błędem. Przed oczyma stanął jej George i jego apartament. Powiedziała, że nie potrafiłaby mieszkać w takim miejscu, ale teraz kiedy wyobraziła sobie życie w Greenwich, zrozumiała, że to nieprawda, że niczego bardziej nie pragnie, niż mieszkać w najwspanialszym apartamencie w Nowym Jorku. Gdyby miała choć odrobinę oleju w głowie, zainteresowałaby się George'em i wyszłaby za niego już dawno temu.
George… Ta myśl ją pobudziła. George – pieniądze i władza. To był mężczyzna dla niej.
Rozdział 9
Nad skrzyżowaniem Piątej Alei i Pięćdziesiątej Siódmej Ulicy wisiała gwiazda wigilijna o ramionach trzymetrowej długości. Latarnie przybrano wieńcami, a na wystawach sklepowych pyszniły się odświętnie wystrojone manekiny. Grudzień roku 2000 był dojmująco zimny. Średnia temperatura wynosiła minus cztery stopnie, ale sklepy i restauracje były pełne klientów pragnących wydać jak najwięcej. Działo się tak z dwóch powodów: do łask powróciły futra i zapanowała moda na rozrzutność. Kupowano wszystko: od plastikowych zegarków wysadzanych prawdziwymi brylantami po buty z czerwonej krokodylej skóry za pięć tysięcy dolarów. Najważniejszą strefą erogenną ogłoszono brzuch, który bez względu na chłód obowiązkowo musiał być odsłonięty, natomiast kalifornijscy chirurdzy plastyczni reklamowali nową usługę: za pewną opłatą kobiety mogły poddać się zabiegowi odmłodzenia narządów płciowych.
– A po co to komu? To grzech poprawiać dary od Boga! – zawyrokowała Pippi Maus z oburzeniem. Wychodziły właśnie we trójkę z restauracji Ciprianiego. Pippi była lekko wstawiona; Janey poznała ją już trochę i wiedziała, że nigdy nie bywa ona zupełnie trzeźwa. Dawało jej to poczucie wyższości nad Pippi, chociaż akurat tego dnia też co nieco wypiła.
– Tak uważasz? – zapytała, myśląc jednocześnie, że u Pippi jest to prawdopodobnie jedyna część ciała, która zachowała swój pierwotny kształt.
– Mimi nic nie rozumie – parsknęła Pippi. – Z wiekiem tam na dole wszystko się zmienia.
– Co konkretnie? – spytała ostro Mimi.
– No, wiesz. Wargi… rozciągają się! – Pippi wybuchnęła śmiechem, łapiąc Janey za ramię. – Ja spałam już z tyloma facetami, że mam tam rozpadlinę jak Wielki Kanion!
– W życiu nie słyszałam podobnej bzdury. – Mimi naciągnęła rękawiczki. – Ale zaczynam się martwić. Chcesz powiedzieć, że jeśli… ktoś… mi tam zajrzy, to pomyśli, że jestem stara?
– Ktoś, to znaczy Zizi? – palnęła Pippi i zakryła usta, jakby nagle dotarło do niej, że wypaplała sekret. – Oczywiście, że dla niego jesteś stara. – Pippi była na bakier z dobrym wychowaniem. Brakowało jej manier tak samo jak wdzięku; nie nauczyła się nawet dobrze chodzić na szpilkach, skutkiem czego zawsze niezdarnie kuśtykała. Jej niepewny chód i głośne gadanie zaczynały zwracać uwagę przechodniów, rozpoznających w niej aktorkę.
– Przestań, Pippi – poprosiła Janey, usiłując opanować sytuację. – Chcesz znów trafić do gazet na strony z plotkami?
– Ja z nich nigdy nie znikam – pochwaliła się Pippi. – I oświadczam, że gazety zawsze kłamią.
– Idziemy na piechotę czy jedziemy samochodem? – zapytała Mimi.
– Jedziemy – zdecydowała Janey, spoglądając na Pippi. Nauczyła się ją „kochać" i „uwielbiać", a nawet potrafiła przyznać rację Mimi, kiedy mówiła, że Pippi to „histeryczka". Jednak w skrytości ducha miała serdecznie dość niańczenia Pippi Maus, która folgowała sobie we wszystkim: piła, brała kokainę, lubiła zamykać się w łazience z ledwie co poznanym facetem i często kończyła imprezy pod stołem. Kiedy znikała, trzeba było jej szukać, a szczęśliwy znalazca musiał koić jej napady histerii. Trudno było przewidzieć, czego będą one dotyczyć: Pippi równie łatwo płakała z powodu urojonej zniewagi, jak snuła plany morderczej zemsty na kimś, kto ją skrzywdził. Janey wcale nie pragnęła jej towarzystwa, ale nie dało się go uniknąć, bo ostatnimi czasy Pippi przykleiła się do Mimi.