– Pójdę na piechotę do domu. Uwielbiam spacery po tym mieście.
– Naprawdę? – zdziwiła się. – Ja też! – Prawdę mówiąc, było wręcz odwrotnie. W pierwszych latach spędzonych w Nowym Jorku Janey musiała wszędzie chodzić na piechotę, bo nie stać jej było na taksówki, a bała się jeździć metrem. Ale skoro on mają uwieść akurat na spacerze, to trudno, poświęci się. – Idę w twoją stronę – powiedziała. – Przejdźmy się razem.
Ruszyli w górę Madison Avenue. W szybie jednej z wystaw sklepowych Janey zobaczyła ich wspólne odbicie. Jak wspaniale wyglądali razem! Gdyby była z Zizim, nie z Seldenem, jej życie nabrałoby splendoru, bo nic nie znajduje większego uznania publiki niż para pięknych, młodych ludzi. Wszędzie by ich zapraszano, podróżowaliby po całym świecie wraz z międzynarodową śmietanką młodych, pięknych i bogatych. Gościliby w angielskim zamku Eltona Johna i na śródziemnomorskim jachcie Valentina…
Nagle Janey zaśmiała się w duchu: przecież Zizi nie ma grosza! Wspaniałe życie u jego boku to tylko wytwór jej wyobraźni. Gdyby się z nim związała, koczowaliby w jej starym mieszkaniu, gnieżdżąc się na trzydziestu siedmiu metrach kwadratowych jak dwie myszy w pudełku. To ona własnymi pieniędzmi płaciłaby za jego ubrania i złote zegarki po dwadzieścia tysięcy sztuka… No ale przy niej, pomyślała, obserwując go kątem oka, nie miałby najmniejszej okazji do zdrady. W tym momencie na nowo uderzyła ją jego podłość. Powinien umieć zachować się równie przyzwoicie jak kobieta w takiej samej sytuacji, dochować wierności osobie, która mu pomaga…
Jak zwykle szybko zabrakło im tematów do rozmowy. Zaciągnięcie go do łóżka nie będzie zatem aż takie proste. Zapytała, starając się dotrzymać mu kroku:
– Co właściwie robisz w Nowym Jorku oprócz imprezowania? Koni tutaj raczej nie ma…
– Niedługo wyjeżdżam. El patron organizuje zawody – odparł. Po chwili dodał żartobliwie, ale z wyraźnym podtekstem erotycznym: – Będziesz za mną tęsknić?
Te słowa całkowicie uspokoiły Janey. Widziała już wyraźnie, że Zizi to typ faceta, który uważa się za ideał każdej kobiety.
– O, tak – odpowiedziała tym samym tonem co on. – Będę tęsknić. Bardzo.
– To dobrze – oświadczył. – W takim razie na pewno tutaj wrócę.
Aha, pomyślała. Chyba nie uwierzył, że dała się nabrać na tak prymitywny tekst? Ale przecież nie znali się zbyt dobrze. Najwidoczniej nie mógł już wytrzymać…
– Wiesz, że zawsze będę na ciebie czekała – zapewniła go. Jej głos był obojętny, ale oczy mówiły wiele. Była pewna, że już za chwilę…
Ale Zizi patrzył tylko przed siebie, marszcząc brwi, jakby dostrzegał w oddali coś niezmiernie interesującego. Po chwili milczenia zapytał:
– Gdzie teraz mieszkasz?
– W hotelu. – Postarała się, żeby w jej głosie nie było znać rozgoryczenia. – Na Sześćdziesiątej Trzeciej.
– Zatem jesteśmy na miejscu – powiedział szarmancko. – Tutaj się pożegnamy.
Z irytacją zauważyła, że faktycznie doszli już do rogu jej ulicy. Po drugiej stronie widać było znajomą wystawę sklepu Roberta Cavallego, z manekinami wystrojonymi w pyszne futra i jedwabie. Musiała zyskać na czasie, a w żadnym wypadku nie mogła zaprosić go do hotelu. Odeszła kilka kroków w stronę stoiska z gazetami, wołając przez ramię:
– Poczekasz chwilę? Chcę kupić gazetę.
Nie mogła dać mu się wymknąć, a widziała, że zaczyna się już niecierpliwić. Oczywiście było to czyste wyrachowanie – musiał udawać, że wcale mu nie zależy, w końcu Janey była przyjaciółką Mimi. Zrozumiała, że Zizi, jak typowy facet, chce mieć czyste sumienie i w tym celu potrzebuje jakiejś wymówki, która pozwoli mu uwierzyć, że nie miał żadnego wpływu na bieg wydarzeń. Na stoisku wisiał numer magazynu „Star", z wielkim nagłówkiem na pierwszej stronie: Żona rockera rozbija zespół. Był to kolejny rozdział dramatu Diggera i Patty; magazyn „Star" zaczął prowadzić kronikę ich życia, którą czytało się jak scenariusz opery mydlanej. Janey znała już ten artykuł. W tym tygodniu podali, że Patty pojechała za Diggerem w trasę (prawda) i zaczęła go pilnować jak cerber, nie pozwalając mu włóczyć się nigdzie z chłopakami z zespołu (raczej nieprawda). To było to, czego Janey szukała. Wydała okrzyk zaskoczenia i zerwała gazetę ze stojaka. Przez chwilę czuła wyrzuty sumienia na myśl, że wykorzystuje nieszczęście siostry dla własnych celów, ale szybko je zdusiła, powiedziawszy sobie, że w ten sposób oszust pomoże zdemaskować oszusta.
Podstęp się udał. W jednej chwili Zizi stanął obok niej, objął i zapytał, co się stało. Odwróciła się od niego i powiedziała głosem bliskim płaczu:
– To okropne… Tak mi wstyd…
– Płaci pani czy nie? – wtrącił się kioskarz.
– Skoro to takie okropne, to lepiej nie czytaj – poradził Zizi, odprowadzając ją na bok.
– Muszę. – Janey łypnęła na niego. Wzrok miała oszołomiony. – Piszą o mojej siostrze. Biedna kochana dziewczyna. Nigdy w życiu nie zrobiła nic złego…
Zizi był bardzo przejęty. Nie spuszczając oczu z Janey, wysupłał drobne za gazetę.
– Dobrze się czujesz? – zapytał, biorąc ją za rękę.
Potrząsnęła głową.
– Chyba zaraz zemdleję. Muszę usiąść…
– Odprowadzę cię do hotelu. To pewnie niedaleko…
– Nie mogę tam iść – zaprzeczyła stanowczo. – Tam wszyscy są tacy sztywni i oficjalni… Będą wypytywać, co się stało, a kiedy to przeczytają… Każą nam się wyprowadzić…
– Z powodu jednego artykułu? – Nie chciał uwierzyć. – Raczej niemożliwe. To nie jest poważna gazeta.
Chce mnie pocieszyć, pomyślała Janey. Co za tępy kretyn! Dlaczego jest taki oporny? Przytrzymała się kurczowo jego ramienia:
– Później ci wszystko wytłumaczę… Muszę usiąść i pomyśleć.
– Znajdziemy jakąś kawiarenkę. – Poklepał ją po ręce.
– Chodźmy gdzieś, gdzie jest spokój… i nie ma ludzi. – Dotknęła jego dłoni i spojrzała mu w oczy tęsknym wzrokiem. – Może do ciebie? Chyba że spodziewasz się gości…
Upłynęło dziesięć minut. Janey wspinała się za Zizim po wąskich, nieposprzątanych schodach na trzecie piętro starej kamienicy z elewacją z piaskowca, stojącej na Sześćdziesiątej Siódmej Ulicy, na wschód od Piątej Alei. Pożerając wzrokiem jego muskularne pośladki, nie mogła się nadziwić skuteczności starych, wypróbowanych kobiecych sposobów. Najlepiej działały, jak się zdawało, na mężczyzn pokroju Ziziego, który zdaniem Janey nie był specjalnie bystry. Choć wiedziała, że w dzisiejszych czasach kobiece sztuczki nie znajdują uznania kobiet, to sama stosowała je bez skrupułów, zwłaszcza że dzięki nim każdy cel stawał się dziecinnie prosty do osiągnięcia. Zizi nie namyślał się wcale: bez słowa zatrzymał taksówkę i zawiózł Janey do siebie. Jechali krótko. Janey, siedząc obok niego i dotykając udem jego nogi, opisała mu całą sytuację, w której znalazła się Patty. Bardzo go to poruszyło; kiedy weszli na klatkę schodową, szedł po schodach z przejęciem, jak człowiek nawiedzony. Na drugim piętrze nagle przystanął i mało brakowało, żeby Janey wpadła na niego. Jego piękną twarz wykrzywiał bolesny grymas, jakby myślenie przychodziło mu z wielką trudnością.
– Skąd wiesz? – zapytał.
– Co skąd wiem? – Nie zrozumiała.
– Że Digger naprawdę zdradził Patty. A jeśli on mówi prawdę, a tamta dziewczyna kłamie?
O Boże, pomyślała Janey. Jeśli on teraz zacznie drążyć sprawę Diggera i Patty, to nigdy nie da się zaciągnąć do łóżka.
– Patty w każdym razie mu wierzy. – Minęła go i miała nadzieję, że pójdzie za nią. Męczyło ją przeczucie, że jeśli nie pociągnie go dalej, utkną na klatce schodowej. – Ale pamiętaj, że ona go kocha.