– A może to między nimi coś jest nie tak? – Zastanowił się, zmarszczywszy brwi. – Może to jakiś małżeński sekret…
Łypnęła na niego rozzłoszczona. Czy chce jej coś powiedzieć na temat swojego związku z Mimi? Zrobiła urażoną minę, żeby pomyślał, że dotknął ją tym komentarzem:
– W tym właśnie cały problem, że to już przestał być sekret. A jeśli dziewczyna nie kłamie… Cóż, nie da się dojść prawdy, dopóki dziecko nie przyjdzie na świat. – Odwróciła głowę, szepcząc z żalem:
– Biedna Patty. Tak marzyła, żeby zajść w ciążę i urodzić Diggerowi dziecko…
– Racja. – Rozmarzył się, myśląc najwidoczniej o kimś innym. – Dla kobiety nie ma nic piękniejszego niż macierzyństwo…
Ohyda, pomyślała Janey. Nie ma nic bardziej odpychającego niż facet, który wierzy, że jedynym celem życia kobiety jest prokreacja. Mimo to przyznała:
– O, tak. To coś wspaniałego…
Stanęli przed drzwiami do mieszkania. Zizi przekręcił klucz w zamku i gestem zaprosił Janey do środka. Zaskoczył ją widok tej ponurej klitki. Nie mogła uwierzyć, że mieszkała tutaj przez tyle lat.
Przy bardzo optymistycznym nastawieniu to mieszkanie było dobre na początek dla młodej osoby, która nie zarabia najlepiej i spędza praktycznie cały dzień poza domem. Pokój dzienny był wąski, a jego okno wychodziło na Sześćdziesiątą Siódmą Ulicę. Cały lokal składał się kiedyś z jednego pomieszczenia, ale przedzielono go ścianką działową na dwie części. Była tam także mikroskopijna kuchnia rozmiarów jachtowego kambuza i łazienka z kabiną prysznicową zamiast wanny. W pokoju stał płytki kominek, który zresztą nie nadawał się do użytku, z gzymsem ze sklejki, oklejonym glazurą imitującą cegłę – taką fantazję miał poprzedni lokator. Janey zawsze marzyła o tym, żeby wyrzucić tę staroć i założyć gzyms z marmuru, ale nigdy nie mogła sobie na to pozwolić, a teraz kiedy wynajmowała mieszkanie, przestała widzieć taką potrzebę.
– Lepiej ci już? Stare kąty poprawiły nastrój? – Zizi pomógł jej zdjąć futro.
– O, tak. Od razu mi lepiej – odpowiedziała.
– Zrobię ci herbaty.
– A nie masz wódki? – zapytała. – Mam ochotę na kropelkę wódki z odrobiną soku z cytryny.
Spojrzał podejrzliwie, ale nic nie powiedział. Powiesił swój płaszcz w szafie i poszedł do kuchni.
Janey usiadła na kanapie, zrzuciwszy z niej jakieś papiery. Kanapa, obita drogim czerwonym aksamitem, była jedynym przyzwoitym meblem w tym mieszkaniu. Janey dostała ją od Harolda Vane'a, kiedy zmieniał wystrój swojego domu. Była pedantką i zawsze dbała o porządek. Tym bardziej rzucał jej się w oczy typowo męski – czy raczej chłopięcy – bałagan, który obecnie tutaj panował. Widać było, że gospodarz nie lubi sprzątać i nie odkłada niczego na miejsce. Na telewizorze stała popielniczka pełna niedopałków – pamiątka po wieczorze z kumplem. Trzy zabłocone buty do konnej jazdy zalegały w kącie. Z oparcia krzesła zwieszały się koszula i kurtka, a pod oknem stał składany stolik do kart, na którym stała brudna filiżanka po kawie. Janey zerknęła do sypialni; pościel leżała zmięta na łóżku, poduszka, wywleczona z powłoki – na podłodze. Na komodzie leżał stos nieposkładanych ubrań. Jak Mimi mogła w ogóle tutaj wejść? Janey wzdrygnęła się na myśl, że tak mogło wyglądać jej własne życie…
Co nie zmieniało faktu, że gospodarz był zabójczo przystojny. Janey śledziła wzrokiem, jak Zizi krząta się po malutkiej kuchni. Miał na sobie czarny kaszmirowy golf, który świetnie na nim leżał, uwydatniając kontur jego męskiej piersi. Golf był najprawdopodobniej firmowy, z Prady lub Dolce & Gabbana. Taki młody i piękny facet, pomyślała Janey, wszędzie może pójść w czarnym golfie i dżinsach.
– Nie mam cytryny – zawołał Zizi z kuchni.
– Spodziewałam się tego – odparła.
Wrócił do pokoju i podał jej wysoką szklankę z wódką i kostkami lodu. Janey przyjrzała się jego dużym, gładkim dłoniom modela, o palcach smukłych, ale bez przerośniętych, kulistych stawów. Wyobraziła sobie te dłonie na swoich piersiach.
Usiadł obok niej i przyglądał się, jak niespiesznie popija drinka.
– Już ci lepiej? – zapytał. Jego głos był miły, ale słychać w nim było zniecierpliwienie. Chciał się od niej uwolnić, ale nie mogła pojąć dlaczego.
– Troszeczkę. – Upiła jeszcze łyk i spojrzała mu w oczy. Był wyraźnie zakłopotany, jakby nie do końca pojmował sytuację i nie wiedział, jakim sposobem znalazła się na jego kanapie.
– Przepraszam na chwilę. – Wstała i poszła do łazienki.
Sprawdziła w lustrze, czy dobrze wygląda, a potem rozejrzała się dookoła. Umywalki nie czyszczono od miesięcy: były w niej zaschnięte plamy z pasty do zębów, a wokół kranu zebrał się mydlany osad. Na szklanej półeczce stał pojemnik kremu do golenia – bez kołpaczka – a obok niego doszczętnie wytarta szczoteczka do zębów i dawno nieczyszczona szczotka do włosów. Janey wzięła ją do ręki, próbując zrozumieć człowieka, który kompletnie nie dba o czystość i ani trochę się tego nie wstydzi. W życiu miała raczej do czynienia z innymi mężczyznami; Zizi był od nich wszystkich młodszy, a w dodatku niebogaty. To sprawiało, że zachowywał się bardziej naturalnie, żył zgodnie z pierwotną męską naturą, czego wyrazem, pomyślała, był chociażby ten śmierdzący ręcznik zarzucony na drzwi kabiny prysznicowej. Mężczyźni Janey – przynajmniej większość – byli zadbani i dobrze ułożeni, jak starannie hodowana rasa psów domowych. Wraz z bogactwem wzrastało ich umiłowanie porządku. Dbali o usuwanie wszelkich śladów swojego bałaganiarstwa (od tego mieli pokojówki), a w łóżku byli metodyczni i nastawieni na sukces. Janey odłożyła szczotkę na półeczkę. Ciekawe, jaki w tych sprawach jest Zizi. Na pewno dziki i bez zahamowań, ma niespożytą energię i lubi ostrą jazdę. Wsadziłby w nią język, a potem rozchylił pośladki i lizał odbyt…
Usłyszała nieśmiałe pukanie do drzwi.
– Nic ci nie jest? – Zizi się niepokoił.
Ogarnęła ją panika. Rozejrzała się wokół; jej wzrok przykuł egzemplarz „Maxima" rzucony za muszlę klozetową. Podniosła go z podłogi.
– Zaraz wychodzę! – zawołała.
Był to numer grudniowy, z nią na okładce. Widząc siebie samą, uwodzicielsko mrużącą oczy i zarzucającą biodrem w stronę obiektywu (talię, biodra i uda wygładzono aerografem, a tułów nieco wydłużono, żeby wydawała się wyższa), wpadła na pewien pomysł. Zafunduje Ziziemu przygodę jego życia: urzeczywistni jego erotyczne fantazje. Poczuła obezwładniający dreszcz podniecenia. To będzie niezapomniane przeżycie dla obojga. Drżącymi ze zniecierpliwienia palcami zdjęła bluzkę i spódnicę, wspominając innych mężczyzn, z którymi próbowała tej samej sztuczki w tej samej łazience, w tym samym mieszkaniu. Pamiętała dobrze, jaka to przyjemność. Zsunęła z nóg rajstopy. Kiedy to ostatni raz pozwoliła sobie na podobne wybryki? Chyba na wiosnę w domu pewnego właściciela restauracji. Upiła się wtedy (lepiej powiedzieć, że miała dobry humor), wspięła na gzyms kominka i kazała mu lizać się od dołu.
Brakowało jej trochę takiego seksu. Faceci, z którymi sypiała, całowali na ogół bez polotu, a repertuar ich pieszczot był zbyt skąpy, aby ją rozpalić. Bardzo często nic nie czuła, jakby jej zmysły straciły połączenie z mózgiem. Ten brak rekompensowało jednak poczucie absolutnej władzy nad podnieconym mężczyzną. To było dla niej najmocniejszym afrodyzjakiem, czuła, że za pomocą seksu może panować nad mężczyznami. Uwielbiała patrzeć, jak pod jej dotykiem tracą kontrolę nad sobą. Czasami, uniesiona tym przemożnym poczuciem siły, zaczynała sobie wyobrażać, że sięga do szyi kochanka i dusi go, napawając się wyrazem zaskoczenia w jego oczach. Innym razem, kiedy robiła facetowi dobrze, zastanawiała się w duchu, czy on zdaje sobie sprawę, że bez większych problemów mogłaby teraz chwycić nóż i wbić go gdzie popadnie. Niekiedy zaś, bardzo rzadko, zapytywała samą siebie, czy jest możliwe, żeby kiedykolwiek do tego doszło. Ale wiedziała dobrze, że nie; nigdy nie straciła panowania nad sobą.