Выбрать главу

W kuchni zadzwonił telefon. Usłyszała, jak Zizi odbiera, mówiąc z lekkim obcym akcentem: „Allo?". Ponownie przejrzała się w lustrze. Czy może dzwoni Mimi? Właściwie to nie miało znaczenia. Nawet gdyby Zizi powiedział jej, że jest u niego Janey, wytłumaczenie było proste i logiczne: jako oficjalna właścicielka tego mieszkania miała pełne prawo przyjść tu od czasu do czasu. Oczywiście Janey nie zamierzała od razu informować Mimi, że jej kochanek ją zdradził. Nadejdzie właściwy moment, kiedy ich związek będzie przechodził kryzys. Wtedy rewelacje Janey wbiją ostatni gwóźdź do trumny. Przesunęła bezwiednie dłońmi po piersiach i brzuchu; przyszło jej do głowy, że być może Mimi nigdy o niczym się nie dowie, bo jeśli przygoda z Zizim okaże się na tyle dobra, żeby ją powtórzyć, trzeba będzie trzymać wszystko w tajemnicy.

– Nie ma sprawy, będę za pół godziny – usłyszała głos Ziziego. Ostatni raz spojrzała w lustro, zadowolona, że akurat dziś nałożyła skąpy koronkowy stanik i takie same stringi. Na nogach miała lawendowe sandałki na obcasie. Noszenie lekkich butów w zimie było szczytem mody, bo dzięki temu można było pokazać, że ma się dość pieniędzy, by wszędzie jeździć. Perły na jej szyi płonęły blaskiem polerowanego grafitu. Przez krótką chwilę pomyślała o Seldenie, ale szybko odpędziła tę myśl. W takim momencie…?

Odczekała, aż Zizi odłoży słuchawkę i otworzyła gwałtownie drzwi. Oparła się o framugę, a wolną rękę położyła na biodrze. Zmysłowym głosem, dobrze znanym z reklamówek Victoria's Secret, oznajmiła:

– Nigdzie nie pójdziesz.

Zizi był w kuchni, nalewał sobie do szklanki wody z kranu. Jego zaskoczenie było pełne. Mało brakowało, a upuściłby naczynie do zlewu. Był zupełnie skonsternowany; Janey spodziewała się, że po chwili otrząśnie się szoku i uśmiechnie ze zrozumieniem, ale on cofnął się tylko o krok i drżącą ręką odstawił szklankę na krawędź zlewu.

– Co ty wyprawiasz? – zapytał z przerażeniem w głosie.

– A jak ci się wydaje? – zaszczebiotała melodyjnie, postępując krok naprzód. Mała kuchnia była jak pułapka, a Zizi został przyparty do muru. Janey objęła go jedną ręką za szyję i wpiła się ustami w jego usta.

Wargi miał kurczowo zaciśnięte. Była pewna, że wciąż jeszcze nie może otrząsnąć się z wrażenia, jakie zrobił na nim widok jej prawie nagiego ciała, które podała mu jak na tacy. Ugięła powoli kolana i z wdziękiem ukucnęła przed nim, przesuwając dłońmi po jego piersi. Spojrzała w górę; z twarzy Ziziego nie znikał wyraz zaskoczenia i niedowierzania. Oczekiwała, że to się w końcu zmieni, kiedy dobierze się do jego członka. Rozpięła mu guzik u spodni i na mgnienie oka zatrzymała palce na zamku rozporka, przedłużając chwilę słodkiego oczekiwania. Wtedy dopiero zareagował. Z jego ust wydobył się głośny ryk.

Myślała, że chciał krzyknąć „nie", ale ten dźwięk był bardziej gardłowy, jak głos zwierzęcia broniącego własnego terytorium. Sięgnął w dół, chwycił Janey pod pachy i odepchnął. Klapnęła boleśnie na siedzenie i odczołgała się na bok, ale nie zdążyła wstać. Zaszarżował na nią jak futbolista, chwycił w pasie i poniósł w stronę kanapy. Pewna, że nareszcie zapłonął długo tłumionym pożądaniem, zarzuciła mu ramiona na szyję, wskutek czego upadł na kanapę razem z nią. Walczył z całych sił, żeby się uwolnić z jej śmiertelnego uścisku, ale oplotła go także nogami i zaczęła całować w szyję. Wreszcie udało mu się wyrwać. Usiadł na niej, złapał ją za nadgarstki, przycisnął je do poduszki i wrzasnął:

– Co ty, do cholery, wyprawiasz?

Oboje ciężko dyszeli. Janey nie mogła powiedzieć ani słowa, czując jego ciężar na sobie, spragniona, choć upłynęła dopiero chwila, dotyku jego miękkiej, śliskiej skóry. Jej na co dzień uśpione żądze rozgorzały pod wpływem tej chwili gwałtownego wyuzdania. Czuła się jak nietknięta nastolatka. Wiła się pod nim i myślała tylko o tym, żeby w końcu ją pocałował. Pragnęła, żeby ją wziął, za wszelką cenę…

Zizi przez chwilę wpatrywał się w jej twarz, a potem skrzywił się z obrzydzeniem, odepchnął jej ręce i wstał.

– To tak postępujesz z facetami? – Oskarżycielsko wycelował w nią palec. Górna warga drżała mu z gniewu, odsłaniając twarde białe zęby z ostrymi siekaczami. Janey żałowała, że przerwał tę upojną chwilę, ale jednocześnie była bardzo zadowolona, że wywołała taką reakcję. Uniosła się na kanapie.

– Chodź do mnie, kochany. – Wyciągnęła rękę.

Potrząsnął głową i cofnął się do łazienki. Po chwili wrócił, niosąc jej ubranie.

– Wkładaj to – syknął.

Zaśmiała się i położyła na wznak. Wiedziała, że w tej pozycji, w takiej bieliźnie, przedstawia kuszący widok. Na swoim nieodpartym uroku cielesnym – i na jednej czy dwóch innych rzeczach – Janey opierała poczucie własnej wartości. Nadal była pewna, że uda jej się zaciągnąć Ziziego do łóżka.

– A jeśli ja wcale nie chcę się ubierać? – Leniwym ruchem ręki nakreśliła kółko w powietrzu. – Bądź co bądź, jestem u siebie. Chyba mogę robić, na co mam ochotę?

– Ubieraj się! – powtórzył, rzucając na nią jej rzeczy.

Ta zniewaga podziałała jak kubeł zimnej wody, burząc jej szampański nastrój. Chwyciła spódnicę i cisnęła w niego, ale nie trafiła; niefortunny pocisk upadł, łopocząc, u jego stóp. Janey była tak napalona na ostry seks, że przełknęła wszystko, co do tej pory powiedział, ale to już była śmiertelna obelga.

– Jak śmiesz? – zawołała, zrywając się na nogi. Rzuciła się na niego z dziką furią, gotowa bić, walić na odlew prosto w twarz. Odsunął się na bok, chwycił ją za nadgarstek, wykręcił rękę i zaraz odepchnął.

Zatoczyła się kilka kroków, łapiąc się dla równowagi gzymsu kominka. Zauważyła, że postawił tam fotografię ciemnowłosej kobiety o egzotycznej urodzie, zapewne matki.

– Co z tobą, do diabła? – wrzasnęła na niego, ocierając usta.

– A z tobą? – odpowiedział wściekłym głosem, jakby to on był tutaj pokrzywdzony. – Jeszcze do ciebie nie dotarło, że nie mam ochoty iść z tobą do łóżka?

Zaskoczył ją do tego stopnia, że w pierwszej chwili w ogóle nie zrozumiała, co powiedział. To, że mu się nie podobam, nie wchodzi w grę, pomyślała, musiałby być homo.

– Nie wygłupiaj się – parsknęła zarozumiale, odzyskując nieco pewności siebie. – Nie ma takiego faceta, który by tego nie chciał.

Spojrzał na nią ze współczuciem, jakby była dla niego całkowicie aseksualna. Pod tym spojrzeniem zaczęła tracić rezon.

– Właśnie – powiedział łagodnie. – W tym cały twój problem.

Podniósł z podłogi jej spódnicę. Janey nagle poczuła obezwładniający strach. Pobladła, choć nie do końca zrozumiała, co chciał przez to powiedzieć.

– Przecież chciałeś się ze mną przespać… latem. – Głos rwał się jej z przejęcia.

– Nie. – Potrząsnął głową. – Ubierz się. – Podał jej spódnicę. – Bardzo cię proszę. Nie rób z siebie pośmiewiska.

Spódnica zawisła między nimi jak flaga. Janey nie mogła przyjąć z jego ręki tego symbolu własnej porażki. Co za impertynent, pomyślała. Nienawidziła go z całego serca, a jednocześnie płonęła żądzą. Czuła, że musi wygrać to starcie, za wszelką cenę postawić na swoim.

– Chciałeś pójść ze mną do łóżka – oświadczyła twardo. – Przyznaj to.