Выбрать главу

– Ale kąsek – szepnęła Dodo takim tonem, jakby Zizi naprawdę był apetyczną potrawą. – Wspaniały facet. Wiesz, gdybym cię nie znała, pomyślałabym, że to była kłótnia kochanków!

Dodo jest wścibska, pomyślała Janey, należy do tych kobiet, które wszędzie polują na plotki. Spojrzała na nią; starannie wyskubane brwi wyglądały jak dwie kolumny mrówek maszerujące w poprzek jej czoła, a tlenione włosy rozdwajały się na końcach. Mimo to przez chwilę Janey miała wielką ochotę opowiedzieć Dodo całą tę żałosną historię. Odniosła wrażenie, że Dodo potrafi jej współczuć – przynajmniej dopóki nie wróci do domu i nie rozpowie o żonie Seldena Rose'a całej tej ferajnie ze Splatch Verner. W tym momencie Janey uświadomiła sobie, że nie ma na świecie nikogo, komu mogłaby się z tego zwierzyć, ani jednej przyjaciółki, której mogłaby zaufać.

– Mówisz o Zizim? – Jej głos miał zabrzmieć obojętnie, ale zbyt mocno drżał i był zbyt piskliwy. – To mój lokator. Przyszłam odebrać komorne.

Dodo była wyraźnie rozczarowana, ale nie dopytywała się dłużej.

– Dobrze, że cię spotkałam – powiedziała. – Postanowiliśmy jechać na helirafting do Wielkiego Kanionu. W marcu. Mamy nadzieję, że wybierzecie się z nami.

Janey musiała jeszcze przez kilka minut poplotkować z nią o niczym. Dodo właśnie wybierała się do salonu pedikiuru. Kiedy Janey w końcu uwolniła się od niej, zaczął padać śnieg. Momentalnie zmarzły jej nogi i dotarł do niej cały absurd noszenia sandałów w zimie. Wiedziała, że powinna wsiąść do taksówki, ale czuła w głowie wielki zamęt… Nie mogła iść do domu w takim stanie, ale nie potrafiła się w żaden sposób pozbierać.

Schowała się w wąskiej bramie wyłożonej czarnym marmurem i wyjęła z torebki telefon. Męczyły ją tak okropne wyrzuty sumienia, że chciała zadzwonić do Mimi, tylko po to, żeby usłyszeć jej głos; jeśli Mimi będzie mówić z nią normalnie (a dlaczego miałoby być inaczej?), Janey będzie mogła zapomnieć o całym zajściu z Zizim. Wiedziała jednak, że to niemożliwe. Wspomnienie tego, jak rzucił ją na podłogę i nazwał kurwą, paliło żywym ogniem. Zranił ją do żywego i – jak się jej wydawało – z wyrachowanym okrucieństwem, a do tego chciał pobić! Czy powinna powiedzieć o tym Mimi? Zawahała się, ale po chwili wstyd przerodził się w gniew. Wybrała numer.

Od razu domyśliła się, że u Paxtonów coś się dzieje, bo Mimi była bardzo roztargniona. Okazało się, że chłopcy przywieźli ze sobą psa, który nasikał na dywan.

– Georgie i Jack ciągle pytają o ciebie, kochanie – poinformowała ją Mimi – a Jack chce wiedzieć, kiedy do nas przyjdziesz. Odwiedzisz ich, prawda?

– Oczywiście – powiedziała Janey. Oparła się o ścianę i przetarła ręką oczy. Było jej niedobrze. Zapragnęła znaleźć się w ciepłym, eleganckim domu Mimi, o ileż przytulniejszym niż ten w East Hampton, popijać gorącą czekoladę i bawić się z chłopcami…

– Pokazałaś Seldenowi perły? – zapytała Mimi, a zaraz potem krzyknęła na psa: – Sadie, do pokoju! Jack, zabierz Sadie na górę…

– Jeszcze nie – odpowiedziała Janey.

– Jak to? – zdziwiła się Mimi. – To gdzie ty byłaś?

– Na zakupach. W Burberry… – Kiedy to mówiła, uprzytomniła sobie, że zostawiła u Ziziego swoje nowe buty. Ucieszyła się, że będzie miała pretekst, aby tam wrócić i wyrównać z nim rachunki. Czuła teraz wyraźnie, że między nimi legł jakiś cień. Zizi musi zostać ukarany, musi pożałować, że jej nie zechciał, musi poznać, czym jest gniew Janey…

– Wszystko w porządku? – zapytała Mimi. – Jesteś jakaś nieswoja…

– Posłuchaj… – Janey wyszła z bramy i ruszyła przed siebie Madison Avenue. Na wystawie sklepu Prady zauważyła niezłą sukienkę i przystanęła. Po takim pytaniu mogła powiedzieć Mimi wszystko, tak jak chciała, ale nagle uświadomiła sobie, że nie ma odwagi.

– Coś się stało Seldenowi? – zaniepokoiła się Mimi.

– Nie chodzi o Seldena – powiedziała Janey – tylko o… – Nie wiedziała, jak zacząć. Zizi mnie przejrzał, myślała gorączkowo. Czy opowie o wszystkim Mimi? Jak często oni się widują? Gdyby tylko można było jakoś utrudnić im spotkania…

– O Patty? – pytała dalej Mimi.

– Właśnie. – Janey odetchnęła z ulgą, widząc nagle rozwiązanie wszystkich swoich kłopotów. – Przed chwilą rozmawiałam z Patty. Ona i Digger wracają w przyszłym tygodniu… Nie układa im się najlepiej. Zdaje się, że Patty będzie musiała przeprowadzić się na jakiś czas do mnie.

– Rozumiem. – Głos Mimi wyraźnie ochłódł.

– Strasznie mi przykro, ale nie mam wyjścia. – Janey odzyskiwała pewność siebie. – Ona tyle ostatnio przeszła…

– To twoje mieszkanie, Janey – powiedziała Mimi. – Skoro jest ci potrzebne, Zizi znajdzie sobie coś innego, chociaż na tydzień przed świętami…

– Może zamieszka w East Hampton, w waszym domu dla gości? – Janey dziwiła się, że od razu nie pomyślała o Patty; to było świetne kłamstwo. Zizi będzie miał teraz same kłopoty, a do tego świadomość, że to ona za wszystkim stoi, że ma nad nim władzę…

– Nie przejmuj się, kotku. Coś wymyślimy. – Mimi nagle powróciła do życzliwego tonu, a Janey poczuła wyrzuty sumienia, ale zaraz je stłumiła, myśląc: z jakiej racji? Skoro Mimi chce się pieprzyć z Zizim, niech go umieści w hotelu, jeśli znajdzie gdzieś wolny pokój w okresie świąt. Od razu poczuła się lepiej. Postanowiła zakończyć rozmowę:

– Chciałam tylko, żebyś o tym wiedziała. Pa, kochanie. Ucałuj ode mnie chłopców.

Zatrzasnęła triumfalnie klapkę telefonu. Plan był doskonały i przebiegły. Kiedy w domu są synowie George'a, Mimi nie może się widywać z Zizim. Potem on się wyprowadzi z mieszkania Janey, a ona wyjedzie z George'em na święta do Aspen, na całe dwa tygodnie. Janey się uspokoiła. Wyglądało na to, że nic jej nie grozi. Całe zajście należy wymazać z pamięci, tak jak wiele innych wstydliwych incydentów z przeszłości. Kątem oka złowiła swoje odbicie w szybie. Wyglądała okropnie: włosy, mokre od śniegu, kleiły się do głowy, a twarz pokrywały plamy. Nie mogła pokazać się Seldenowi w takim stanie; on zawsze bacznie się jej przygląda i zauważy, że coś się stało. Pewnie już wrócił z pracy i zachodzi w głowę, gdzie podziewa się jego żona.

Janey wstąpiła do wykwintnej kawiarenki w pobliżu. W takich lokalach cheeseburger kosztuje dziesięć dolarów, ale toalety są zawsze czyste. Uczesała się i spięła włosy spinkami, które zawsze nosiła przy sobie na wszelki wypadek. Potem zaczęła poprawiać makijaż; kiedy pudrowała twarz, jej wzrok zatrzymał się na opinającej szyję obróżce z pereł. Westchnęła z rezygnacją, przewidując, że wobec Seldena będzie trzeba zastosować ten sam chwyt, którego próbowała z Zizim. Różnica polegała na tym, że Selden z całą pewnością jej ulegnie.

Rozdział 10

Na północnym skraju placu Columbus Circle rozpiera się bezceremonialnie olbrzymi czarny wieżowiec, przypominający marmurowy nagrobek. Jest to nowy firmowy biurowiec Splatch Verner. Swoje powstanie zawdzięcza genialnemu pomysłowi Victora Matricka, który przed pięcioma laty rzucił hasło zjednoczenia całej firmy pod jednym dachem, wiedziony ideą zwiększenia wydajności dzięki skoordynowanemu współdziałaniu. Budowę zakończono w terminie. Obiekt od dwóch lat był w użyciu, ale niewiadomym sposobem prace wykończeniowe nad architekturą zieleni nie mogły dobiec końca. Budynek był osnuty siecią rusztowań, a żeby dostać się do środka, trzeba było kluczyć w labiryncie ścianek ze sklejki. Z daleka wyglądało to tak, jakby gmach wznosił się pośrodku nędznej wioski składającej się z drewnianych chałup.