Выбрать главу

Spojrzeli sobie w oczy jak dwaj przeciwnicy stający do walki. Janey nagle podniosła się z kanapy i roześmiała radośnie. Jej śmiech przypominał ćwierkot małego ptaka. Selden zauważył z lekką irytacją, że bez wysiłku zwróciła tym na siebie uwagę zarówno jego, jak i Craiga.

Świadoma ich spojrzeń Janey podeszła do fotela, na którym siedział Selden, i wślizgnęła się obok niego, tak że praktycznie usiadła mu na kolanach. Najwyższy czas, żeby pokazać, kto tu jest kim, pomyślał, robiąc jej miejsce obok siebie. Spojrzał Craigowi w oczy, uśmiechając się całkowicie beznamiętnie. Craig skinął powoli głową, a jego zawiedziona mina mówiła, że z jakiegoś niejasnego powodu czuje się oszukany. Dla Seldena jednak nie było żadnych niejasności: Craig uwierzył, że życzliwość Janey wobec niego coś oznacza, a teraz zobaczył ponad wszelką wątpliwość, że nie ma dla niej innego mężczyzny niż Selden…

– Niech twój agent prześle mi książkę. – Selden uznał, że skoro porządek rzeczy został przywrócony, może sobie pozwolić na gest.

Craig zrozumiał aluzję.

– Będę się zbierać – powiedział, wstając. – Lorraine niedługo wypuszcza psy.

Janey podniosła się leniwie, jakby cała sytuacja przestała ją już interesować, i uścisnęła Craiga, całując w oba policzki.

– Zobaczymy się jeszcze, prawda? Moglibyśmy zjeść obiad we czwórkę. Chętnie poznam twoją żonę…

– No, nie wiem… – Craig nagle przypomniał sobie, jak wielka przepaść życiowa dzieli jego rodzinę od Rose'ów. – Lorraine rzadko bywa w tych restauracjach, do których Selden cię zabiera…

– Nie wygłupiaj się – skarciła go serdecznie, odprowadzając do drzwi. – Gdyby to od nas zależało, jadalibyśmy tylko hot dogi, prawda, Selden? – Obejrzała się na męża.

Selden poczuł wielką ulgę, jakby ominęło go nieznane zagrożenie.

– Jasne…

Kiedy za Craigiem zamknęły się już drzwi, podszedł do Janey i przytulił ją.

– Przepraszam – mruknął porozumiewawczo. – Craig to śmiertelny nudziarz. Od czasu studiów nic a nic się nie zmienił.

Zamiast mu przytaknąć, Janey wyślizgnęła się z jego ramion i wróciła do salonu.

– Nudziarz? – Zastanowiła się. – Wcale nie wydawał mi się nudny. To było jedno z ciekawszych spotkań.

– Tak uważasz? – Był autentycznie zaskoczony; znów przypomniał sobie o ich odmiennej ocenie twórczości Craiga. Zmarszczył brwi. – Widać było, że cię polubił… A trzeba ci wiedzieć, że Craig Edgers nie lubi nikogo.

– No cóż! – Zaśmiała się. Podeszła do okna i wyjrzała na zaśnieżoną Sześćdziesiątą Trzecią Ulicę. – Szkoda…

– Czego ci szkoda?

Odwróciła się i ciężko oparła o parapet. Wyglądała, jakby nagle poczuła wielkie zmęczenie.

– Moglibyśmy częściej spotykać się z takimi ludźmi jak Craig. On jest taki inteligentny… i naprawdę wie, o co chodzi w życiu…

– Ha! – rzucił lekceważąco. Temat Craiga Edgersa nagle zaczął go nudzić. Wziął do ręki szarą kopertę i oparł się o skraj biurka. – Pozwól, mamy ważniejsze rzeczy do omówienia. Wynająłem prywatnego detektywa…

Na słowa „prywatny detektyw" spojrzała na niego z takim przerażeniem, że aż go to zastanowiło. Pokazał jej szarą kopertę.

– Dowiedziałem się zdumiewających rzeczy…

– O kim!? – krzyknęła.

– O Patty i Diggerze. – Nie potrafił zrozumieć jej reakcji. – Będziesz ze mnie zadowolona. Ta dziewczyna, Marielle Dubrosey, ma męża…

Janey patrzyła na niego zdumiona, a na jej twarzy znać było olbrzymią ulgę.

– Naprawdę?

– To wspaniała wiadomość – oświadczył Selden. – Może się okazać, że to nie Digger jest ojcem…

Zamiast się ucieszyć, Janey zmarszczyła czoło i odwróciła się z powrotem do okna.

– A ja myślałam…

– Może zadzwonimy do Patty? – zaproponował. – Razem jej o tym powiemy.

– Nie. – Zrobiła krok w jego stronę. – W Europie jest już po północy… – Przygryzła palec, jakby miała się zaraz rozpłakać.

Selden rozczulił się na ten widok. Podszedł do Janey i objął ją.

– Co się stało? – zapytał. – Myślałem, że będziesz zadowolona. Szkoda, że nie widziałaś tego detektywa. Wyglądał jak z agencji statystów…

– Nie o to chodzi. – Odwróciła głowę. – Powiedziałam Mimi, że Zizi musi zwolnić moje mieszkanie dla Patty… Myślałam, że nie układa im się z Diggerem… Mimi pogniewa się na mnie…

– A dlaczego Mimi interesuje się, czy Zizi ma gdzie mieszkać? – Selden ujął Janey za podbródek i odwrócił jej twarz do siebie. – Nie chcesz chyba powiedzieć…

– Boże, nie! – zaprotestowała Janey gwałtownie. – Przyjaźnią się tylko… – Cofnęła się, zasłaniając dłonią naszyjnik.

Selden zaśmiał się, pewny, że wreszcie przejrzał jej dziwne zachowanie.

– Boisz się, tak? – zapytał, kiwając głową. – Boisz się, że gniewam się o te perły…

Oczy Janey napełniły się łzami.

– Nie mogłam się powstrzymać – załkała. – Mimi kupiła sobie brylanty za trzy razy tyle…

– Mogę chociaż zobaczyć, za co zapłaciłem? – Odsunął jej dłonie od szyi. Wykręciła dziwacznie głowę, unosząc lekko podbródek. Wyglądała jak dziewczynka, która spodziewa się kary i chce za wszelką cenę znieść ją z godnością.

Przesunął palcem po perłach i przygarnął żonę do siebie.

– Coś ci powiem – szepnął jej do ucha. – Możesz je zatrzymać, jeśli mi obiecasz, że obejrzysz ten dom w Connecticut…

W oczach Janey błysnęła niechęć, jakby ta propozycja pokrzyżowała jej jakieś plany. Po chwili jednak westchnęła i skinęła potakująco głową. Selden pomyślał, że byłby w pełni zadowolony z takiej odpowiedzi, gdyby nie to, że na jej twarzy nie znać było żadnych uczuć.

Janey Wilcox naprawdę potrafi zachować się jak suka, myślała Mimi, wkładając krótkie zamszowe buty obszyte futrem z norki. Usłyszała, że w sypialni obok krząta się pokojówka, i zawołała ją.

– Słucham, pani Paxton? – Gerda zajrzała do garderoby.

– Czy chłopcy są gotowi do snu? Jestem umówiona z panem Paxtonem.

– Grają na komputerze – powiedziała Gerda.

– Świetnie. – Mimi otworzyła torebkę z wężowej skóry od Fendi i sprawdziła, czy w środku jest szminka i grzebień. – Wrócimy za kilka godzin. Połóż chłopców do łóżka.

– Dobrze, proszę pani – odpowiedziała Gerda, dziwiąc się ostremu tonowi Mimi.

Mimi wyszła z garderoby i udała się korytarzem do salonu i dalej do hollu, skąd drugi korytarz prowadził do kwater dla służby i dwóch niewielkich pokojów przeznaczonych dla synów George'a. Zajrzała do jednego z nich. Georgie i Jack przycupnęli przed nowiutkim komputerem. Wyglądali jak para małych zwierząt (prawdę mówiąc, pomyślała Mimi, jak jedno małe i jedno bardzo duże zwierzątko) skulonych przy ognisku. Prawie nie zwrócili na nią uwagi.

– Dobranoc, chłopcy – powiedziała Mimi. – Wrócimy dziś późno. Nie czekajcie na nas.

– Dobranoc – wymamrotał Jack. Mimi czuła, że powinna pocałować ich przed snem, jak dobra macocha, ale nie odważyła się na to, widząc zaciętą wrogość na twarzy Georgiego. Wyszła z pokoju, zamykając drzwi nieco mocniej niż trzeba. Ni stąd, ni zowąd przypomniało jej się, jak bardzo malcy przepadają za Janey.

Cholerna Janey, myślała Mimi, narzucając na ramiona płaszcz z soboli. Na pozór nie można jej było nic zarzucić: siostra to siostra, trzeba ją gdzieś podziać. Jednak Mimi wietrzyła w tym jakiś podstęp. Jej podejrzliwość wzbudził sposób, w jaki Janey oznajmiła o wszystkim: bez słowa ostrzeżenia, z nutą wyższości w głosie, jakby chciała się za coś odegrać. Mimi nie miała pojęcia, o co jej może chodzić, dlatego nie miała argumentów w rozmowie z nią i musiała dać za wygraną.