Выбрать главу

– To wszystko prawda. – Skinęła głową w kierunku Seraphiny. – Ileż ja takich historii słyszałam… – Zaczęła delikatnie nakładać podkład na twarz Janey. – Mężczyźni zawsze są górą, niezależnie od tego, czy cackamy się z nimi, czy podkręcamy im śrubę. Kiedy tylko spróbujemy pomyśleć, że mamy odrobinę wolności czy niezależności, co oni robią? Zwijają się! Szlag by to trafił… A wszystko przez ten Internet, wiesz? Przez tę pornografię na każdym kroku. Kiedyś facet był cały szczęśliwy, jak zrobiło mu się laskę, a teraz? Każdy chce trzech panienek i małpy na łańcuchu, a wszystkie mają bić pokłony przed jego świętym fiutem…

Tak ją rozbawił własny żart, że zaniosła się głośnym śmiechem. Janey przywołała na usta zimny uśmiech. Te rozmowy, niezmienne od lat, zawsze ją męczyły, ponieważ trzeba było udawać „koleżankę" i tryskać sztuczną wesołością; nic dziwnego, że gwiazdy filmowe zakazywały wizażystom i fryzjerom się odzywać. Ona nie mogła tego zrobić, bo natychmiast podniósłby się szum, że stroi fochy. Pozostawało milczeć jak głaz i mieć nadzieję, że Contadine zrozumie aluzję.

Przymknęła oczy, a Contadine od razu zapytała:

– Chyba nie masz tremy, co?

Janey spojrzała na nią w lustrze, unosząc brwi z niedowierzaniem. Wizażystka poklepała ją po ramieniu.

– Tak myślałam. Ty nigdy nie masz tremy. – Pochyliła się ku Janey, zniżając głos i prześlizgując się wzrokiem po jedenastu modelkach Victoria's Secret, oczekujących na dokończenie fryzur i makijażu. – Oprócz ciebie i paru innych osób nikt tutaj nie ma pojęcia o tej robocie. Szlag by to trafił… Połowa tych dziewczyn w życiu nie była na wybiegu. I co zrobią? Gołym tyłkiem będą świecić? To jest śmiech na sali, jeśli chcesz znać moje zdanie…

Cały wywód był czysto retoryczny, toteż Janey tylko wzruszyła ramionami. Jednak Contadine była niezmordowana.

– Słyszałam, że tobie też w końcu się powiodło? W gazetach pisali, że wyszłaś za mąż.

– Zgadza się – powiedziała Janey. – Za Seldena Rose'a. – Obróciła się na krześle, mierząc swoje odbicie krytycznym wzrokiem. Chociaż była tutaj najstarsza (wiekiem doganiała ją tylko Evie, trzydziestoletnia modelka z Niemiec), to patrząc na siebie zawodowym okiem, musiała przyznać, że jeszcze nigdy w życiu nie wyglądała tak dobrze. Osiągnęła pełnię urody; biła od niej pewność siebie i coś jeszcze – inteligencja, wskazująca na to, że jej życie nie kończy się na wybiegu. Czegoś takiego próżno by szukać u młodszych, dopiero na wpół rozwiniętych dziewczyn. A jednak wystarczył kwadrans spędzony w tym środowisku, a już Janey zaczęła odczuwać znajomą, przejmującą nudę, która groziła wymazaniem całej jej wyjątkowej osobowości, zredukowaniem do manekina złożonego z twarzy, włosów i ciała, do pustej skorupy, która chodzi i mówi, ale wewnątrz jest martwa…

– No jasne. – Contadine strzeliła palcami. – Selden Rose. Przypominam sobie. – Skinęła głową jak dziecko, które rozwiązało równanie. – To ten… fotograf?

– Nie. – Janey poczuła przelotną irytację. Jakie to typowe, doszła do wniosku, ludzie zawsze myślą, że wszystkich znają i o wszystkim wiedzą. Jest w tym jakaś ironia, zważywszy na to, jak ciasne są granice ich małych światków. – Selden jest dyrektorem Movie-Time.

– To jeszcze lepiej – ucieszyła się Contadine. – Biznesmen. Mama zawsze mi powtarzała: wyjdź za biznesmena. Oni są stali w uczuciach.

Janey zerknęła na nią, zastanawiając się, czy powinna sprostować jej niewłaściwe informacje na temat zawodu i pozycji Seldena. Ostatecznie, czy to było warte zachodu?

– Problem z tymi biznesmenami polega na tym, że potrafią być nudni – ciągnęła Contadine. – Znałam raz dziewczynę, która oświadczyła, że ma dość tych tak zwanych twórczych jednostek, co to nigdy nie mają grosza i zaczęła się umawiać z jednym takim bankierem…

Janey miała dość. Posłała Contadine pełen wyższości uśmiech:

– Selden nie jest zwykłym biznesmenem. Ostatnio był prezesem Columbia Pictures.

Contadine zamilkła na chwilę. Wprawnym ruchem strząsnęła nadmiar pudru z koniuszka pędzelka do makijażu, wzbijając iskrzący obłoczek baśniowego różowego pyłku.

– No tak. – Kiwnęła głową z mądrą miną. – To stąd znam to nazwisko. Jedna moja znajoma kiedyś się z nim spotykała.

Janey zamknęła oczy, aby Contadine mogła nałożyć puder na powieki. Była zaskoczona, ale nie dała tego po sobie poznać. Kulisy sceny na pokazach mody były jedną wielką wylęgarnią plotek; gdyby Janey okazała zbytnie zainteresowanie, Contadine następnego dnia rozniosłaby swoją opowieść po całym mieście.

– Nie wydaje mi się to prawdopodobne. – Oschły, ironiczny ton jej głosu miał na celu zdławienie plotki w zarodku. – Selden mieszka w Nowym Jorku dopiero od pół roku, od trzech miesięcy jest moim mężem, a zanim się tu sprowadził, był żonaty przez dwanaście lat. Jak zatem mógłby…

– Wiem, co mówię – upierała się Contadine, choć bez nacisku. – Wszystko sobie przypomniałam, kiedy powiedziałaś o Columbia Pictures. Mówiła mi o tym Estie, moja przyjaciółka. Jest piosenkarką, a przynajmniej tak o sobie mówi. – Skrzywiła się. – Nie, jestem niesprawiedliwa. Dziewczyna ma talent i jest niesamowicie zabawna, tylko uroda jej przeszkadza.

– Kto by pomyślał – mruknęła Janey.

– Chodzi o to, że szaleją za nią wszyscy faceci. – Contadine zniżyła głos do konspiracyjnego szeptu. – Podobno miał na nią oko jakiś angielski książę, tylko nie pamiętam który. Zabrał ją na Karaiby, na wyspę St. Barthelemy. Miało się to odbyć po cichu, w tajemnicy przed wszystkimi, ale Estie zamknęła się w łazience i zadzwoniła do mnie. Powiedziała, że facet ma takiego małego fiucika… – Contadine złowiła pogardliwe spojrzenie Janey, lecz mówiła dalej beztroskim tonem: – Polubiłabyś ją. Jestem pewna na dziewięćdziesiąt procent, że słyszałam od niej, jak po tym księciu spotykała się z Seldenem Rose'em. Zapadło mi w pamięć jego śmieszne imię. Nie obraź się, ale to brzmi, jakby gość był dentystą.

Janey obróciła się do Contadine z wyrazem irytacji na twarzy.

– To tylko dowodzi, że ta twoja Estie wcale nie zna Seldena. – Zaśmiała się jej w twarz. – Nikt by go nie nazwał dentystą…

– Ona go wcale tak nie nazwała. – Upór Contadine zaczynał być denerwujący. – To tylko mnie to imię tak się kojarzy. Estie mówiła, że facet już chciał się z nią żenić, chociaż jej się do tego nie spieszyło; znasz te babki, co czekają na swojego Toma Cruise'a. Podobno miał rozwieść się z żoną i ożenić z Estie, ale pokłócili się o jakiś naszyjnik…

– Naszyjnik! – parsknęła Janey.

– Właśnie. Estie jest z tych dziewczyn, które faceci obsypują prezentami. Jeden dał jej raz ferrari tylko za to, że zgodziła się pójść z nim na randkę. Zazdrość mnie zżera, ale prawdę mówiąc, ona potrzebuje tych pieniędzy. Jest za niska na modelkę, a chociaż śpiewa dobrze, aktorka z niej żadna…

– Już widzę, że nie jest w typie Seldena – oświadczyła Janey z niezachwianą pewnością. – Znam mojego męża i wiem, że nie znosi takich kobiet. Z drugiej strony, gdyby to ta cała Estie uganiała się za nim…

– Ona nigdy nie musiała się uganiać za facetem – wtrąciła szybko Contadine, ocierając smużkę brązowego pudru z policzka Janey. – W każdym razie nie przejmuj się tym. W końcu to nie Estie wyszła za pana Rose'a, tylko ty.

Janey milczała. Musiała przetrawić te nowe wiadomości. Bardzo możliwe, że nie było w nich krztyny prawdy, bo Contadine pomyliła Seldena z kimś innym, ale niewykluczone, że jednak coś się zgadzało. Janey nigdy się nie dowiedziała, dlaczego Selden rozwiódł się z żoną; pytała go o to kilka razy, ale on zamiast odpowiedzieć, uśmiechał się tylko z lekkim zakłopotaniem i zbywał ją ogólnikami w stylu: „Niektóre małżeństwa nie mają szans na przetrwanie".