Выбрать главу

– Oczywiście, że rozmawiamy o interesach. George jest biznesmenem.

Wendy nie odpowiedziała jej, ale zwróciła się wprost do George'a:

– Wiem, wiem… Często piszą. o tobie w gazetach!

Jednakże George, w odróżnieniu od Seldena, nie dał się omotać i burknął tylko lekceważąco:

– Mam nadzieję, że niezbyt często.

Janey wykorzystała tę okazję, żeby zagadnąć męża.

– Kochanie – powiedziała – jestem już bardzo zmęczona. Może wrócimy do domu?

– Cały wieczór czekałem, aż to powiesz. – Uśmiechnął się. – Obiecałem Wendy, że podrzucimy ją cło domu – dodał. – Mieszka po drodze.

Jak się okazało, dom Wendy na Lower East Side, stara kamienica z brunatnego piaskowca, wcale nie był „po drodze". W dodatku Janey musiała biernie przysłuchiwać się nudnej dyskusji o wadach i zaletach jakichś tam sztuk teatralnych, które Selden i Wendy mieli okazję oglądać w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Wendy w końcu chyba wyczuła jej znudzenie, bo zapytała pogodnie:

– Czy nie myślałaś kiedyś o aktorstwie?

Janey spojrzała na nią zaskoczona, po czym odrzekła chłodno:

– Przecież jestem aktorką.

Wendy przybrała zmieszany wyraz twarzy, który jednak był tak dalece wystudiowany, że Janey nabrała pewności, że pytanie o aktorstwo było celowe. Ale Selden nie zauważył jej przewrotnego zachowania i wziąwszy Janey za rękę, oświadczył z dumą:

– Janey zagrała w tym filmie przygodowym, pamiętasz…

– Aha, rzeczywiście – powiedziała Wendy. – Przepraszam. Nie chodzę na takie filmy.

– Miała po nim tłumy fanów – kontynuował Selden. – W większości małoletnich.

– Nie wątpię. – Wendy siliła się na uprzejmość. – Duzi chłopcy pewnie też się trafiali!

Zaśmiali się oboje, a Janey aż zawrzała ze złości, ale nic nie odparła. Limuzyna dotarła na miejsce i Wendy wysiadła, żegnając się wesoło i obiecując spotkanie na wspólnym obiedzie. Kiedy zamknęły się drzwi, Janey zwróciła się do Seldena chłodnym tonem:

– Śmieszna osóbka.

Lecz Selden albo nie zauważył, albo nie chciał zauważyć ironii. Odpowiedział po prostu:

– O, tak. Ma wyjątkowe poczucie humoru. Niezwykła dziewczyna…

– Niezwykła? – zdziwiła się Janey. – Nie ma w niej nic niezwykłego.

– Mylisz się. Ma umysł jak brzytwa i do tego jest kompletnym samoukiem. Jej rodzina mieszka w Kentucky, wysoko w Appalachach, i chyba mało kto z nich potrafi czytać i pisać. Mimo to nikt by nie powiedział, że Wendy pochodzi z rodziny górników…

– Górników! – prychnęła Janey. – Chyba w to nie wierzysz? To troszeczkę zbyt piękne…

– Dlaczego mam w to nie wierzyć? – zapytał.

– W każdym razie Wendy kocha się w tobie. Sama to przyznała, kiedy rozmawiałyśmy przy barze.

Zapadła krótka cisza. Janey siedziała wściekła; gdyby to była kompletna bzdura, Selden przynajmniej by się roześmiał. Tymczasem on odwrócił się do niej, a na jego twarzy malował się wyraz zakłopotania i całkowitego niezrozumienia.

– Janey – zapytał – czy ty jesteś zazdrosna?

Janey, choć wciąż była w gniewnym nastroju, nagle zrozumiała, jak głupio się zachowuje. Selden był ostatnim mężem na świecie, który zdradziłby swoją żonę. Mimo to postanowiła dać mu do zrozumienia, że z jej uczuciami nie wolno igrać. Pokręciła głową i zaśmiała się z wyższością.

– Ja mam być zazdrosna o Wendy Piccolo?

– A jak sądzisz – ścisnął ją za rękę – jak ja się czułem, kiedy szłaś po wybiegu, a tłum facetów ślinił się na twój widok?

– Sądzę, że miałeś wtedy wszelkie prawo czuć się jak ktoś bardzo wyjątkowy – odpowiedziała łagodniejszym już tonem, jako że rozmowa powróciła na właściwe tory, to znaczy skupiła się wokół jej osoby.

Selden pocałował Janey w policzek i przytulił się do niej.

– Cieszysz się na święta? – zapytał z przejęciem.

– Chyba tak – odparła przekornie, drocząc się z nim jak mała dziewczynka, tak jak to mieli w zwyczaju, kiedy byli świeżo po ślubie. – Ale wolałabym wiedzieć, dokąd mnie pan zabierze, panie Rose. Jak mam się spakować, jeśli tego nie wiem?

– Mówiłem ci, żebyś zabrała ciuchy na lato. – W głosie Seldena brzmiała duma. Janey żachnęła się nieznacznie, słysząc takie określenie; o letnich ubraniach nie mówiło się inaczej jak „stroje wakacyjne". Ale skąd ktoś taki jak Selden miał o tym wiedzieć?

– Mam nadzieję, że pojedziemy na St. Barthelemy… – Rozmarzyła się.

– Możliwe. – Żartobliwie wzruszył ramionami. – Ale nie możesz być niczego pewna. To niespodzianka, pamiętaj.

Janey zachichotała, wślizgując mu się pod ramię. Przypomniała sobie o własnym tajnym planie; jeśli wszystko się uda, ona też będzie miała dla Seldena małą niespodziankę.

Rozdział 12

W piątkowy ranek po pokazie Victoria's Secret Mimi siedziała w jadalni, na krańcu czterometrowego mahoniowego stołu i próbowała zmusić się do śniadania. Pełnym obrzydzenia wzrokiem wpatrywała się w talerz z jajecznicą. Zaczynała podejrzewać, że coś jest z nią nie tak: była głodna jak wilk, lecz mimo to już od kilku dni, a dokładnie, odkąd tak raptownie zakończył się jej romans z Zizim, sam widok, a zwłaszcza zapach jedzenia przyprawiał ją o mdłości. Nabrała odrobinę jajecznicy na koniuszek widelca, ale breja miała tak ohydny, szarożółty kolor, że szybko zrezygnowała i otarła tylko usta rąbkiem serwetki. Bez wątpienia była to wina kucharki, niezadowolonej, że musiała dziś przyjść wcześniej do pracy i przygotować śniadanie dla czterech osób, a nie, jak zwykle, dla dwóch. Mimi jednak się uparła…

George nalegał, żeby zjedli dziś śniadanie razem z chłopcami, wiedziony chęcią stworzenia choćby pozorów życia rodzinnego; co dziwne, sam zdawał się w nie wierzyć. Posiłek składał się z jajecznicy, parówek, bekonu i tostów. Wszystko było wyłożone na podgrzewanych półmiskach zamontowanych w blacie kredensu. Stały tam też dwa dzbanki ze świeżo wyciśniętym sokiem pomarańczowym i grejpfrutowym, słoiki z dżemem i salaterka marmolady. Przy kredensie stał Georgie i ukradkiem pakował całe parówki do ust.

– Georgie… – napomniał go George, wskazując mu miejsce przy stole.

– Ale ja chcę jeszcze… – wyjęczał chłopiec.

– Dość już zjadłeś. – George zmarszczył brwi, rozwijając serwetkę. Ostatnio nareszcie dotarło do niego, że Georgie ma problem z nadwagą. Drażniła go ta myśl, ale wciąż jeszcze wierzył, że w Aspen, dzięki ruchowi na świeżym powietrzu, syn w cudowny sposób zrzuci zbędne kilogramy. Mimi nie miała podobnych złudzeń: już od dwóch lat jeździli na święta w góry i wykupywali dla chłopców całodzienne zajęcia jazdy na nartach, ale Georgie zawsze potrafił się gdzieś zawieruszyć. Nie raz i nie dwa odnajdywali go potem w miejscowym supermarkecie…

– To co mam robić, skoro nie mogę jeść? – zapytał Georgie.

– Siadaj i patrz, jak myjemy śniadanie – odparł George.

Mimi wydało się to zbyt okrutne, ale nie odezwała się ani słowem. Rzuciła okiem na Jacka, który stał przy kredensie, pieczołowicie krojąc swój tost na sześć kawałeczków. Jeden z nich posmarował pomarańczową marmoladą. Nie przepadał za nią, ale najwidoczniej dziś wyjątkowo się skusił.

– Kiedy lecimy do Aspen? – zapytał Georgie, jakby już nie mógł się doczekać.

– Przecież wiesz – odpowiedział mu ojciec. – Jutro rano.

– Polecimy learem? – dopytywał się chłopiec.