– Koperta! – odpowiedział Wheaton, którego bardzo rozbawił własny żart. – Rozumiecie? Koperta…!
– Pusta? – zdziwiła się Isabelle.
– Oczywiście, że nie – uciszyła ją Paula.
– Otwórz! – powiedział Selden, podekscytowany.
Janey rzuciła mu wystraszone spojrzenie i wsunęła palec pod skrzydełko koperty. Wyjęła kolorową, sześciostronicową broszurę. Na jej okładce widniało skarlałe, sękate drzewo stojące na szczycie pagórka zarośniętego dzikimi chaszczami. Zbocze pagórka kończyło się brudną plażą otoczoną z trzech stron brązowozielonym morzem. U dołu strony biegł napis: „Witamy na Przylądku Piratów!".
– O Boże… – jęknęła Janey. Do tej pory była pewna, że kwestia domu w Connecticut jest już dawno zamknięta, ale widocznie nie postawiła sprawy dostatecznie jasno, a Selden uznał jej milczenie za zgodę…
– Zobacz dalej. – Selden przysunął się do niej wraz z krzesłem i odwrócił stronę, jakby czytał dziecku bajkę na dobranoc. W środku znajdowała się mapa Greenwich, na której czerwonym kolorem zaznaczono ten „Przylądek Piratów", wąski pas lądu przypominający szponiasty palec wbity w zatokę Long Island. Selden był tak podniecony, że zaczął czytać na głos:
Przylądek Piratów to osiem akrów dziewiczego lądu położonego w najbardziej ekskluzywnej części miejscowości Greenwich w stanie Connecticut, nad samą zatoką Long Island. O takiej posiadłości marzy każdy milioner; zaciszna i ustronna, a przy tym oddalona o trzy kwadranse jazdy samochodem od Nowego Jorku i cztery godziny od Bostonu. Jest jak prywatna wyspa na obrzeżach wielkiego miasta…
– Stać cię na taki wydatek, Selden? – przerwała mu pani Rose.
– Oczywiście, mamo – powiedział i zaraz wrócił do czytania:
Przylądek Piratów to miejsce tchnące historią, kąsek wyłącznie dla najbardziej wybrednych nabywców. Wystawiamy je na sprzedaż po raz pierwszy od stu dwudziestu lat…
– Nie rozumiem. – Richard Rose wstał i zajrzał synowi przez ramię. – Kupiłeś tę ziemię?
– W zeszłym tygodniu dopełniłem formalności – odrzekł Selden z dumą, biorąc Janey za rękę. – Zbudujemy tam dom naszych marzeń, z basenem, przystanią, jachtem albo dwoma, no i obowiązkowo z kortem do tenisa…
Wheaton gwizdnął cicho.
– Będziecie mieć mnóstwo gości. – Isabelle zachichotała.
– Jak ci się to podoba, skarbie? – Selden delikatnie uścisnął dłoń Janey.
I znów znalazła się w centrum spojrzeń.
– Tak się cieszę… – wyjąkała. – Chyba zaraz się rozpłaczę…
Nastąpiła krótka pauza.
– No, dobra. – Richard klepnął Seldena w plecy. – To co robimy?
– Och, Richardzie – westchnęła Paula – daj im ochłonąć. Kupno domu to bardzo dużo jak na jeden dzień.
– Chcesz powiedzieć: daj im się nacieszyć – poprawił ją Richard.
– Nie kupili domu, tylko gołą ziemię. Jak zaczną budowę, skończy się radość.
– Zatrudnimy firmę budowlaną, tato – wtrącił Selden.
– Ee. – Richard machnął tylko lekceważąco ręką. – Pamiętasz, jak my budowaliśmy dom? – zwrócił się do żony.
– Nie „my", tylko ja – zwróciła mu uwagę. – Ty nie ruszyłeś palcem. Nie mogłam nawet od niego wyciągnąć – zwierzyła się Janey – jakie chce gałki do drzwi.
– Nie myśl, że się wtedy obijałem – powiedział Richard Seldenowi. – Pracowałem po piętnaście godzin na dobę.
– Czy na pewno starczy ci na to czasu? – zapytała Paula syna.
– Janey wszystkim się zajmie. – Selden znów ścisnął rękę żony.
– Nie macie pojęcia, jaka ona jest pedantyczna. A co ze sobą wyprawia przed wyjściem na przyjęcie…
– Można się domyślić… – rzekła Paula łagodnie.
Janey wyrwała rękę z dłoni Seldena.
– Nie do końca jest tak, jak mówisz – syknęła.
– Co? – Spojrzał na nią zdezorientowany.
Janey wstała i poszła do łazienki. Popatrzyła sobie w oczy w lustrze; nagle dotarło do niej, że jej życie zaczyna toczyć się właśnie takim torem, którego do tej pory wystrzegała się jak ognia.
Kiedy wyszła, cała rodzina oglądała kasetę z pokazu Victoria's Secret. W podkładzie słychać było piosenkę „Baby don't hurt me".
– Nie obrazisz się? – Selden zauważył Janey i wskazał jej miejsce przy sobie na kanapie. – Chciałem pokazać cię rodzicom.
– Puszczali to w telewizji – szepnęła mu gniewnie do ucha.
– Nikt nas nie uprzedził – powiedziała Isabelle.
W salonie panowało wyczuwalne napięcie. Twarz Richarda Rose'a wyrażała niewzruszoną obojętność, jakby nie ufał sobie na tyle, żeby zdradzić choćby cień zainteresowania pokazem. Paula oglądała nagranie z dezaprobatą, Wheaton z rozbawieniem.
– Uwaga – Selden oczywiście z niczego nie zdawał sobie sprawy – zaraz będzie Janey…
Janey wyszła zza kulis. Miała na sobie niebieski komplet bielizny, wyszywany cekinami. Przystanęła, mierząc zebrany tłum pełnym wyższości spojrzeniem, po czym ruszyła rozkołysanym krokiem wzdłuż wybiegu. Widząc siebie na ekranie, Janey skrzywiła się z zażenowaniem; jej piersi wyglądały monstrualnie, a wszyscy mężczyźni na widowni gwizdali i wyli na jej widok niczym wyrostki w obskurnym klubie ze striptizem. Isabelle chyba wyczuła jej frustrację, bo poklepała ją po kolanie.
– Wyglądasz bosko. – Uśmiechnęła się. – Prawda, Wheaton?
– Aha – mruknął jej mąż, wbijając wzrok w podłogę.
Nagle pani Rose wstała z kanapy i wyłączyła telewizor, nie bacząc na zdziwiony okrzyk Seldena.
– Janey wygląda prześlicznie, najdroższy – oświadczyła zdecydowanym tonem – ale chyba nie wypada oglądać takich rzeczy w Boże Narodzenie, nie sądzicie? – Po czym, jakby nigdy nic, zapytała wesoło: – Dziś robimy to, co zwykle? Plaża, a potem tenis?
Wszyscy wstali. Selden klepnął Wheatona po ramieniu.
– A może tak szybki meczyk przed pójściem na plażę?
– Jasne – zgodził się Wheaton. Pokój szybko opustoszał. Janey została sama, mając bolesną świadomość, że podczas całej tej nieprzyjemnej wymiany zdań nikt nie odważył się nawet spojrzeć w jej kierunku.
– Idziesz z nami? – zawołała pani Rose od progu, nie odwracając głowy.
– Za chwilę – odkrzyknęła Janey. Brakło jej tchu; czuła, że musi uciec z tego domu, uwolnić się od tych ludzi. Teraz było już jasne dla wszystkich: nie pasowała do nich ani trochę. Po co udawać, że jest inaczej…
W sypialni zastała Seldena wkładającego pospiesznie szorty do tenisa, jakby chciał wyjść jak najszybciej.
– Cześć, kotku. – Uśmiechnął się do niej, kręcąc siedzeniem przy wciąganiu spodni na biodra.
– Dawno nie czułam się tak głupio! – naskoczyła na niego.
– Daj spokój, kotku. – Podszedł do niej, dopinając spodnie, i pocałował ją w policzek. – Mamą się nie przejmuj. Ona ma bardzo konserwatywne poglądy. Rozumie,. że taka jest twoja praca, ale woli o tym nie pamiętać, to wszystko. Nie martw się. – Przytulił ją. – Na pewno nie przestała cię kochać…
– Ona mnie nie znosi. – Janey wyrwała mu się i wyjęła z szafy swój worek marynarski.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał Selden.
– Pakuję się – odparła. – Uciekam stąd pierwszym samolotem.
– Nie wygłupiaj się. – Wciąż nie mógł uwierzyć.
– Mówię absolutnie serio – wycedziła przez zaciśnięte zęby.
Selden złapał ją za rękę.
– Mama nie chciała cię urazić, uwierz mi – powiedział pojednawczo. – Jeśli chcesz, to cię przeprosi…
– Myślisz, że chodzi tylko o to?!