– Przecież tak nie uważam – powiedziała Janey ze złością, rzucając serwetkę na stół. Dlaczego, pomyślała, dlaczego wszyscy próbują mnie utemperować, pokazać, gdzie jest moje miejsce? Nagle powróciły wszystkie jej odwieczne kompleksy dotyczące własnej wiedzy i umiejętności. Było to uczucie znajome, a do tego bardzo przykre, ponieważ uświadamiało Janey, jaka jest bezsilna, co było dla niej nie do zniesienia. Groziło to także tym, że doprowadzona do ostateczności może zrobić coś głupiego albo kogoś zranić…
Tymczasem Mimi, myśląc o małżeństwie, przypomniała sobie o swojej matce.
– Zycie wymaga poświęceń – powiedziała miękko. – Bez poświęceń trudno cokolwiek osiągnąć…
Janey wiedziała, że Mimi ma rację, ale była zbyt rozzłoszczona, żeby jej to przyznać.
– Jeśli chodzi ci o przeprowadzkę do Connecticut – oświadczyła – to nie ma o tym mowy.
Mimi odpowiedziała spojrzeniem, które, jak zdawało się Janey, było pełne współczucia.
– Myślałam raczej o Patty – szepnęła.
Janey wbiła wzrok w serwetkę, zastanawiając się, czy Mimi umyślnie chce ją sprowokować. Doskonale przecież wiedziała, że drażni ją ta kwestia, z tej prostej przyczyny, że, jak się okazało, to Patty miała rację, a nie Janey. Po zajściu w Aspen, o którym Patty i Digger opowiadali teraz anegdoty (szczególnie bawił ich incydent z aresztowaniem), Marielle Dubrosey wyznała, że Digger nie jest ojcem jej dziecka. Temat momentalnie zniknął z gazet, a Patty i Digger „zeszli do podziemia" i cieszyli się własnym towarzystwem. Chętnie jednak spotykali się z Janey i jej mężem na obiedzie we czwórkę. Selden, jak się zdawało, uważał się za osobę „czuwającą" nad ich związkiem. Patty przy każdym spotkaniu dziękowała mu za pomoc, a siostrze zwierzała się, że ona i Digger są teraz sobie bliżsi niż kiedykolwiek. Janey zawsze działało to na nerwy, zwłaszcza że jej małżeństwo było dalekie od wymarzonego ideału…
Patrząc na Mimi, Janey pocieszyła się, że nie tylko ona przeżywa takie rozterki. Przypomniawszy sobie swoją przygodę z Zizim, uznała, że Mimi jest głupia. A do tego ostatnio wyraźnie zbrzydła – jakby jej uroda po prostu się ulotniła. Było to bardzo smutne, ale być może należało się tego spodziewać. Koniec końców, za całą pociechę Mimi miała tylko George'a, a wziąwszy pod uwagę niedawne zachowanie George'a wobec Janey, już wkrótce mogła zostać nawet bez tej pociechy…
Janey przesunęła palcem po szybie iluminatora, goniąc kroplę deszczu spływającą po szkle. Przygryzła wargę. Od czasu lunchu w Dingo's upłynęły dwa tygodnie, podczas których doszło do pewnych wydarzeń z jej udziałem. Nie były to jakieś szczególne katastrofy, ale lepiej było o nich zapomnieć, przynajmniej na razie.
Mimi rozpięła pas bezpieczeństwa.
– Nareszcie! – zawołała. – Dobrze mieć własny samolot, ale tęsknię trochę za starym concorde'em. – Przeciągnęła się i zagadnęła Janey wesoło: – Uwielbiam Paryż, a ty?
Janey uśmiechnęła się pobłażliwie. Miała stąd zbyt wiele przykrych wspomnień, aby podzielać bezkrytyczną miłość, którą cały świat obdarzał Miasto Światła, niemniej cieszył ją widok uradowanej Mimi. Odkąd narodził się pomysł podróży do Francji, Mimi odżyła. Znów była taka jak dawniej, pełna energii i życzliwa ludziom, a nawet wyglądała tak jak kiedyś. Jej uroda obudziła się ze snu zimowego i powróciła ze zdwojoną siłą. Twarz Mimi jaśniała, jej cera stała się gładka i delikatna, a nowe uczesanie – lekko falujące włosy przycięte równo wokół twarzy – upodobniło ją do gwiazdy filmowej z lat pięćdziesiątych.
– Chodź. – Mimi niecierpliwie pociągnęła Janey do wyjścia. – Zostaw bagaże, stewardzi odeślą je do hotelu. Przejedziemy się limuzyną wokół wieży Eiffla. Mam taki zwyczaj – wyjaśniła po drodze do czekającego na nie mercedesa. – Zabawimy się trochę. Miło będzie na tydzień zapomnieć o mężach, prawda?
Janey skinęła głową i roześmiała się, w głębi duszy myśląc jednak, że będzie to dość proste. Zapomnieć o Seldenie przyjdzie jej z łatwością, ale jeśli chodzi o George'a, to nie miała najmniejszego zamiaru pozwolić, aby wymknął się jej z rąk.
Na początku snu był bezkresny ocean zalany blaskiem księżyca.
Spienione szczyty olbrzymich szarozielonych fal i słony wiatr na twarzy to były pierwsze rzeczy, które zapamiętała. Potem uświadomiła sobie, że stoi na grzbiecie ogromnego delfina, trzymając się jego płetwy, większej od niej samej. Nikt nie potrafił okiełznać czarodziejskiego delfina, tylko ona: szczupła, gibka, opalona walkiria nie z tego świata. Płynęła na ratunek mężczyźnie, ale w momencie, gdy już wyciągała do niego rękę, nagle rozdzieliła ich niebotyczna fala, która uniosła mężczyznę na brzeg. Kiedy toń na powrót się wygładziła, nie było już śladu po dziewczynie i jej morskim wierzchowcu. Janey zrozumiała z bólem serca, że dziewczyna – czyli ona – nie żyje.
Mężczyzna – właściwie młody chłopak w wieku najwyżej dwudziestu czterech lat – trafił do małej nadmorskiej wioski zamieszkanej przez tubylców i malowniczą zbieraninę młodych Amerykanów. Miał złamaną nogę. Dwa dni później odnalazł się delfin. Był mocno poraniony, dlatego wieśniacy zbudowali dla niego boks w wodzie, mając nadzieję, że tam dojdzie do siebie. Następnego dnia w wiosce pojawiła się młoda kobieta. Była to Janey – nie ta amazonka na delfinie, ale jej młodsza siostra, choć nie Patty, tylko pewnego rodzaju samoistna bliźniaczka. Dorównywała tamtej urodą, lecz była pełna obaw, czy zdoła udźwignąć ciężar heroicznej legendy swojej poprzedniczki. Musiała jednak spróbować. Bohaterska siostra nie żyła, a jej zadaniem było odkrycie, jak do tego doszło.
Stała na plaży, palcem u nogi kreśląc Unię na piasku. Całym sercem żałowała rannego delfina i poległej bohaterki, ale wzywała ją misja. Nagle pojawił się młody mężczyzna, spojrzał na nią i od pierwszego wejrzenia oboje zapałali do siebie głębokim uczuciem.
Zabrał ją do baru „Kon-Tiki". Nie wiedziała, czy zanim wyruszy w samotną, pełną niebezpieczeństw podróż, może pozwolić sobie na miłość ten ostatni raz. Czy on nie zapomni? Na wyspie było wiele kobiet, a każda piękniejsza od niej. Ale to nie miało żadnego znaczenia, bo on pragnął tylko jej.
Długo tańczyli w barze, a potem on wziął ją za rękę i poprowadził z dala od tłumu. Widziała, że to miłość. Pocałowali się, a potem zaczęli się kochać, nie mogąc się nadziwić, jak idealnie do siebie pasują. Zatracili się w sobie bez reszty. Porwała ich obezwładniająca rozkosz czystego seksu, której nie było końca. Próbowali każdej pozycji i nie było strachu, złości ani zagubienia, tylko ich nieskazitelna miłość i całkowite zrozumienie…
Nadszedł wreszcie czas rozstania. Czekało na nią zadanie. Zeszła na brzeg, tam gdzie wieśniacy zbudowali boks dla delfina. Wyciągnęła rękę, a delfin spojrzał na nią oczami przepełnionymi bezbrzeżnym smutkiem…
Budziła się powoli, słysząc własny głęboki szloch. Delfin przemienił się w kanciaste kontury stojącej pod przeciwległą ścianą komody, a fale przyboju rozlały się słonecznym blaskiem po grubych zasłonach z czerwonego jedwabiu. Przez chwilę nie mogła sobie przypomnieć, gdzie się znajduje, ale drogą eliminacji doszła w końcu do wniosku, że musi być w Paryżu, w hotelu Plaża Athenee, w którym zatrzymała się dwa dni temu wraz z Mimi. Jednak całym sercem była jeszcze w swoim śnie; pragnęła wrócić tam, gdzie miała cel w życiu i poczuć na nowo tę miłość… Opadła na puchowe poduszki, myśląc z frustracją, jak bardzo brakuje jej tych uczuć w prawdziwym życiu. Gdyby choć raz udało jej sieje odnaleźć… Budzik wskazywał dziesiątą rano; w tym momencie Janey przypomniała sobie, że był jeden człowiek, który mógł zaspokoić jej tęsknoty. Zizi.