Выбрать главу

Dlaczego jej nie chciał? Nie znała odpowiedzi. Przypomniała sobie koszmarny finał ich ostatniego spotkania i uderzyła ją straszna myśclass="underline" w przeszłości musiała popełnić jakiś błąd, który wypaczył całe jej życie. Wyobraziła sobie, jak wspina się na drzewo, które nagle wypuszcza krzywą gałąź. Janey pięła się po niej i choć wiedziała, że to zła droga, brnęła dalej, mając nadzieję, że w końcu trafi z powrotem na właściwą ścieżkę. Żałowała, że nie udało jej się zapanować nad własnym życiem, że bała się podjąć ryzyko, aby zrealizować swoje plany i pragnienia. Gdyby wtedy starczyło jej odwagi, nie musiałaby siedzieć teraz w Paryżu, a jej mężem nie byłby mężczyzna, który jej nie kochał – a jeśli kochał, to nie taką miłością, jakiej chciała. Opadły ją upiorne wspomnienia tygodnia spędzonego na Mustique. Usłyszała rozmowę Seldena z matką tak wyraźnie, jakby stali tuż obok i naśmiewali się z niej:

„… ma zupełnie niepoukładane życie. Do tego ta siostra w więzieniu… ".

„Janey zawsze ma sto pomysłów na minutę… ".

Janey zakryła uszy rękami. Chciało jej się wyć. Muszę wrócić na właściwą drogę, pomyślała rozpaczliwie. Zasługuję na szacunek i muszę go zdobyć. Wszystko mi się uda, niech tylko George wreszcie się zdecyduje!

Spojrzała ponownie na budzik. Dochodziło dziesięć po dziesiątej, czyli w Nowym Jorku była dopiero czwarta rano, zbyt wcześnie na telefon. Przez dwa dni pobytu w Paryżu Janey trzykrotnie dzwoniła do George'a. Za każdym razem jego sekretarka prosiła, żeby zaczekać, a po chwili informowała, że pan Paxton ma teraz spotkanie i obiecał oddzwonić. Dotąd nie oddzwonił. Janey zaczęła się obawiać, że rozmyślnie unika z nią rozmowy. Przyprawiało ją to o frustrację. Gdyby nie musiała siedzieć w Paryżu, mogłaby zaaranżować przypadkowe spotkanie w restauracji albo chociażby na ulicy. George miał pewne niezmienne zwyczaje, które Janey rozpracowała niejako przy okazji: w środy jadał lunch w Dingo's, we czwartki w Patroon, a trzy razy w tygodniu punktualnie o wpół do szóstej po południu odwiedzał siłownię New York Athletic Club na Central Park South.

Zmusiła się do wyjścia z łóżka i chłodnej kąpieli pod prysznicem, aby odegnać znużenie spowodowane lotem przez Atlantyk, najgorzej odczuwalne drugiego i trzeciego dnia pobytu. Jej umysł musiał być jasny, jeśli miała przekonać George'a, że w kwestii ekranizacji może zrobić tylko jedno: podpisać kontrakt i czeki. Należało także dać mu do zrozumienia, że Janey nie można się pozbyć, wysyłając ją do Paryża…

Orzeźwił ją chłodny strumień wody. Wytarła się grubym ręcznikiem, rozważając obiektywnie „sprawę George'a". Gdzie tkwił błąd? Wtajemniczyła go w swoje plany na początku stycznia i do tej pory rozgrywała partię po mistrzowsku; kusiła, ale powstrzymywała się przed pójściem na całość. Jej nieustające, choć subtelne, podszepty odniosły wreszcie oczekiwany skutek: George zaakceptował Janey jako producenta ekranizacji książki Craiga, a nawet uznał zalety takiego układu. Jego prawnicy spisali kontrakty i starannie je zredagowali. Dopiero wtedy, pewna własnego powabu i przekonana o tym, że seks ostatecznie przypieczętuje umowę, Janey „uległa" George'owi podczas jednego ze spotkań w jego biurze.

Janey zakładała, że tak właśnie się to skończy, odkąd tylko pomyślała o wykorzystaniu George'a do tego projektu. To była jej decyzja, wyrachowana i podjęta na zimno: sukces liczy się bardziej niż cnota, która i tak sama w sobie jest błędnym pojęciem. Na dodatek George jej się podobał: był przystojny i wesoły. Janey czasem nawet snuła fantazje na temat, jak by się czuła jako jego żona. Jednak kiedy już było po wszystkim, a George zapinał spodnie, nagle nabrała podejrzeń, że coś się zmieniło. Pocałował ją wprawdzie serdecznie w policzek, ale to, ca potem powiedział, napełniło ją niepokojem.

– Dziękuję – zabrzmiało to tak, jakby chwalił kelnera za smaczny obiad. – Było mi bardzo miło.

– Miło? – zdziwiła się, lekko urażona taką oceną. Miał zapamiętać na całe życie, jak Janey Wilcox umie robić laskę, więc dołożyła wszelkich starań, łącznie z drażnieniem prostaty palcem wskazującym przez odbyt.

– Niech będzie – poprawił się, widząc jej rozczarowanie. – Dobra robota. Wystarczy?

A potem odprowadził ją do drzwi, poświęcając jej tyle uwagi co pierwszemu lepszemu księgowemu. Przez chwilę opadły ją potworne wyrzuty sumienia z powodu Mimi…

– A kontrakty? – zapytała swobodnym tonem, udając, że nic nie zaszło.

– Ach, kontrakty. – Przewrócił oczami. – Porozmawiamy o nich jutro. – Otworzył drzwi, więc chcąc nie chcąc, musiała wyjść. – Miłego dnia! – zawołał w ślad za nią.

O kontraktach nie porozmawiali jednak ani następnego dnia, ani dwa dni później. George odbierał telefony Janey, owszem, ale kiedy próbowała poruszyć ten temat, szybko ją zagadywał, a po chwili, jak na zawołanie, przerywała im jego sekretarka, informując, że na drugiej linii czeka ważny interesant. Tymczasem nadszedł dzień wyjazdu do Paryża, a George nadal nie podpisał kontraktów i nie powiedział nawet, kiedy planuje to zrobić. A Craig dzwonił codziennie…

Kontrakt zakładał trzysta tysięcy dolarów dla Craiga za napisanie scenariusza i kolejne siedemset pierwszego dnia realizacji. Janey miała otrzymać sto tysięcy z góry i dodatkowe czterysta w dniu zakończenia zdjęć. Na napisanie scenariusza i sprzedanie go studiu filmowemu przewidziano osiemnaście miesięcy. Oczywiście George także figurował jako producent (chociaż jego wkład ograniczał się tylko do wyłożenia pieniędzy) i miał otrzymać największy udział w zyskach. To niesprawiedliwe, pomyślała Janey, rzucając mokry ręcznik na podłogę i otulając się szlafrokiem frotte; cała praca, jaką miał wykonać George, sprowadziła się do wypisania czeku na czterysta tysięcy dolarów. W dodatku dla niego była to śmieszna suma – Mimi prawdopodobnie wyda więcej na te swoje kreacje od Diora…

A na domiar wszystkiego wysłali ją do Paryża, gdzie od George'a dzieliły ją tysiące kilometrów. Janey nie miała wątpliwości, że gdyby tylko mogła się z nim zobaczyć, z łatwością doprowadziłaby do podjęcia decyzji. Źle się stało, co prawda, że wyłożyła na stół ostatnią kartę; męczyło ją teraz dokuczliwe przeczucie, że gra jest już skończona. Przed oczami, niby scena z kiepskiego filmu, stanął jej finał ostatniego spotkania z George'em. Wzburzona, rzuciła się na łóżko, bijąc pięścią w poduszkę.

Szybko jednak odpędziła czarne myśli. Wymazała z pamięci te fatalne dziesięć minut, zabraniając sobie kiedykolwiek o nich wspominać. Jeśli to się uda, będzie tak, jak gdyby nic nie zaszło i w końcu wszystko powróci do normy. Tymczasem należało skoncentrować się na projekcie i doprowadzić do podpisania kontraktów. Byle tylko to załatwić, a już będzie dobrze.

Janey rozejrzała się po pokoju. Bogato urządzony apartament, który w pierwszej chwili zachwycił ją swoim osiemnastowiecznym wystrojem, teraz wydał jej się ciasny i duszny. Poczuła, że potrzebuje świeżego powietrza, które oczyści jej myśli i pomoże lepiej ogarnąć sytuację. Uczesała się i przypudrowała twarz. Włożyła luźne spodnie od Versacego, a do tego jedwabną zawiązywaną bluzkę. Na ramiona narzuciła płaszcz i sięgnęła po torebkę. Była gotowa do konfrontacji ze znienawidzonym miastem.

– Pardonnez moi - zagadnęła recepcjonistę, przystojnego, łysiejącego Francuza. – Est qu'il y a un message pour moi? - zapytała łamaną francuszczyzną z wyraźnym amerykańskim akcentem; przechodząc przez holi postanowiła sprawdzić, czy czekają na nią jakieś wiadomości, bo przecież całkiem możliwe, że George dzwonił w nocy i nie chciał jej budzić.

– Oui, madame - padła natychmiastowa odpowiedź (jak to się dzieje, pomyślała Janey, że we Francji łysawy facet może być elegancki, a w Ameryce zawsze wygląda jak Bruce Willis?). – Jest wiadomość dla pani.