Janey kamień spadł z serca. Jednak wszystko szło dobrym torem. Niecierpliwie rozerwała kopertę, która, jak się okazało, zawierała jedynie kilka słów od Mimi: „Spotkajmy się u Diora o pierwszej".
Zaskoczony recepcjonista, widząc rozczarowanie i złość malujące się na twarzy Janey, zapytał:
– Czy wszystko w porządku, madame?
Już miała na końcu języka gniewny okrzyk: „Nie!", ale powstrzymała się w porę. Nie mogła pozwolić, żeby strach nad nią zapanował; jeżeli George to wyczuje, będzie zwlekać z podpisaniem kontraktów…
– Cest d'accord. - Uśmiechnęła się do recepcjonisty. Wytłumaczyła sobie tę sytuację inaczej: George, twardy biznesmen, chce ją po prostu sprawdzić. I przekona się, że Janey Wilcox także potrafi być twarda…
Do spotkania z Mimi pozostało jeszcze półtorej godziny. Janey postanowiła wpaść do znanego sklepu z kosmetykami i kupić kilka sztuk swojej ulubionej szminki Pussy Pink. Przed wejściem do hotelu stał rząd taksówek. Skinęła na jedną z nich, decydując się nie dzwonić do George'a ani dziś, ani jutro, ani nawet pojutrze. Na pewno zaniepokoi go jej milczenie, tym bardziej że przecież wyjechała do Paryża z jego żoną…
Poleciła taksówkarzowi zawieźć się na bulwar Saint Germain na lewym brzegu Sekwany. Miasto nie zmieniło się nic a nic, odkąd je opuściła. Na bulwarze biegnącym obok ogrodów Tuileries, wiodącym spod hotelu Crillon na drugi brzeg rzeki, wciąż panował ten sam wariacki tłok. Nawet urocze staroświeckie sklepiki na Saint Germain wyglądały identycznie jak piętnaście lat temu. Janey dostrzegła ten, którego szukała, i na jej znak kierowca się zatrzymał.
Otwarciu drzwi towarzyszył dźwięk dzwoneczków. Janey weszła do środka. Było tu bardzo ciasno. Większość miejsca zajmowała długa lada, biegnąca w poprzek pomieszczenia. W sklepach takich jak ten klient musi wiedzieć, czego szuka. Janey podeszła do młodej sprzedawczyni stojącej za ladą.
– Vous avez la rouges a leures, Pussy Pink? - zapytała.
Dziewczyna skinęła głową i wyszła na zaplecze.
Janey pomyślała cierpko, że skorzysta na tym wyjeździe przynajmniej tyle, że uzupełni zapas ulubionej szminki. Czekało ją jednak rozczarowanie. Sprzedawczyni wróciła po chwili, kręcąc głową.
– Bardzo mi przykro, madame, ale nie ma już Pussy Pink.
– Nie ma…? – Janey nie mogła znaleźć słów.
– Nie, madame…
– A kiedy… kiedy przyjdzie dostawa? – Janey przypomniała sobie, że jest w Paryżu i dodała: – Encore…?
– Finis. - Sprzedawczyni wzruszyła ramionami, jakby ta rozmowa już ją znudziła.
– Co finis? - nie zrozumiała Janey.
– Cała linia. Przestali produkować. Nie ma więcej.
– Ale w Barneys jeszcze ją mają – powiedziała Janey, jakby tym argumentem chciała udowodnić, że dziewczyna kłamie.
– Oui, zostały im może dwie albo trzy sztuki – zgodziła się dziewczyna, znów wzruszając lekceważąco ramionami. – Ale potem to już koniec.
– To znaczy…
– Zgadza się – powiedziała sprzedawczyni. – Ten kolor jest… Jak to się mówi? Zacofany?
Janey opuściła sklep przygnębiona. Od przyjazdu do Paryża piętnaście lat temu nie używała innej szminki niż Pussy Pink… To Estella, koleżanka, z którą dzieliła mieszkanie, poradziła jej, żeby zawsze malowała usta jednym kolorem. Dzięki temu, jak mówiła, fotografowie łatwiej zapamiętują dziewczyny. I to faktycznie pomagało, choć nie zawsze zgodnie z intencjami Janey…
A teraz… Wprost nie mogła w to uwierzyć. Stała na ulicy, kompletnie zagubiona. Odgryzła koniuszek paznokcia i wypluła go na trotuar. Koniec linii Pussy Pink oznaczał śmierć jakiejś cząstki osobowości Janey Wilcox. Trudno będzie zapełnić tę wyrwę. Niewątpliwie był to jakiś znak, ale co takiego miało się pod nim kryć? Pogrążona w myślach Janey skręciła bezwiednie w boczną uliczkę. Nogi same zaniosły ją pod dobrze znane drewniane drzwi.
No tak, pomyślała. Ta sama czerwona, nierzucająca się w oczy tabliczka na ścianie, te same złote litery układające się w napis: ZOLLO MODELS, ta sama mosiężna klamka i ciężkie drzwi z drewna orzechowego. Janey wiedziała, że za nimi jest mały dziedziniec, na jego przeciwległym krańcu znajdują się wydeptane schodki prowadzące do Międzynarodowej Agencji Modelek Zollo. Na zawsze zapamiętała dzień, kiedy po raz pierwszy otworzyła czerwone drzwi u szczytu tych schodów. Był rok 1985, a ona miała wtedy osiemnaście lat.
– Dlaczego Nowy Jork ciągle przysyła mi ładne dziewczęta? – zawołał na jej widok Jacques Zollo, jeden z właścicieli agencji.
Janey nie wiedziała, co odpowiedzieć, więc wręczyła mu swoje portfolio.
– Wysoka i szczupła, oui. - Kiwnął głową, przerzucając błyskawicznie luźne kartki. – Ale twarz – nie. Cała zła. Za dużo amerykańska. Dwa lata temu, popatrz. – Wskazał galerię oprawionych w ramy okładek różnych magazynów, zajmującą całą ścianę. Na okładkach widniały zdjęcia niebieskookich blondynek. – Wtedy wszyscy na to lecieli. A teraz? – Wzruszył ramionami.
– Proszę. – Janey poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Była w rozpaczliwym położeniu. Właśnie przyjechała do Paryża z Mediolanu, gdzie przez cztery miesiące bez większego powodzenia usiłowała znaleźć pracę jako modelka. Agencja w Nowym Jorku zdecydowała się wysłać ją do Francji w nadziei, że tam powiedzie się jej lepiej. Janey nie znała ani słowa po francusku, a każda minuta spędzona w Paryżu była męką: w sklepie nie mogła kupić jedzenia bo zawsze znajdowało się za szkłem i wszystko trzeba było zamawiać osobno; nie wiedziała, jak w aptece poprosić o pastę do zębów; nie znała się na walucie, choć pieniędzy akurat jej nie zbywało. Była zmęczona, załamana i głodna. Gdyby nie znalazła pracy w Paryżu, czekał ją powrót do domu, gdzie matka powitałaby ją szyderczym: „A nie mówiłam…? Wiedziałam, że nie zrobisz kariery!".
– Proszę – powtórzyła szeptem. – Wezmę wszystko…
Jacques Zollo, przystojny trzydziestolatek – Janey wydał się nawet odrobinę zbyt przystojny – obrzucił ją zagadkowym spojrzeniem.
– Bieliznę też? – zapytał.
– Bieliznę? – Janey się spłoszyła. Była to jedyna kategoria, przed którą ostrzegano ją w Nowym Jorku, w macierzystej agencji. Nie wahała się jednak długo. Załamana i przybita, spojrzała na Jacques’a Zollo i wzruszyła ramionami, udając, że wcale się nie boi.
– Jasne – powiedziała swobodnie. – Czemu nie.
Ale to go jeszcze nie przekonało.
– Nie robiłaś sobie… – Przyłożył dłonie do klatki piersiowej.
– Powiększenia biustu? – zapytała Janey. – Nie. Do głowy by mi to nie przyszło…
– To dobrze – ucieszył się. – W Ameryce lubią duży biust, ale Francuzi chcą patrzeć na kobiety, a nie na krowy…
– Bez obaw – uspokoiła go. – Nie zrobiłabym sobie czegoś takiego. Nigdy.
Janey oderwała wzrok od drewnianych drzwi i spojrzała w dół ulicy. Skłamała wtedy Jacques'owi, bo w końcu powiększyła biust. Nie było jednak czemu się dziwić; rzadko kiedy dotrzymywała słowa danego samej sobie. Zresztą wkrótce po nawiązaniu współpracy z agencją Zollo zaczęła robić rzeczy, o których nigdy nawet nie śniła…
Skarciła się w myślach za wspominanie tamtych czasów, zwłaszcza w takim momencie. Skierowała kroki do Dzielnicy Łacińskiej, żeby zająć oczy i umysł zwiedzaniem małych galerii, których jest tam pod dostatkiem. Ale jej umysł, jak się okazało, miał coś na kształt własnej woli: kiedy jedna kropla przelała się przez tamę wspomnień, natychmiast podążyły za nią inne, grożąc potopem…