Janey wiedziała, że Estella lubi zadzierać nosa, ale pomimo to nonszalancki ton jej słów sprawił, że oniemiała z wrażenia. Świat, o którym była mowa, nie istniał dla niej do tej pory, ale teraz zobaczyła go całkiem wyraźnie. Był prawie na wyciągnięcie ręki, jaśniejący jak pyszna brylantowa bransoleta.
– Arabowie mają to do siebie – wspomniała mimochodem Estella – że lubią, kiedy otacza ich mrowie pięknych kobiet. Może namówię Sajeda, żeby zaprosił cię na swój jacht. A jeśli nie on, to na pewno ktoś inny zechce…
W głowie Janey zawyła syrena alarmowa, którą pospiesznie wyłączyła.
– Zobaczymy – rzuciła, stwarzając pozory tajemniczości, udając, że może mieć lepsze propozycje na to lato…
Ale kiedy poszła do swojego pokoju, żeby się rozpakować, i spojrzała na dwie niebieściutkie walizki firmy Samsonite, które dostała od matki na wyjazd (w rodzinie mówiło się, że to był hojny prezent), zrozumiała, dlaczego wstydzi się samej siebie: była obdartą amerykańską prostaczką, a na domiar wszystkiego dziewczyny, które poznała, na starcie miały o wiele mniej, a szybko zawędrowały o wiele wyżej niż ona. Z zamyślenia wyrwało ją wejście Estelli, wystrojonej w dżinsy i kolorową kurtkę od Chanel, z torebką tej samej firmy przerzuconą niedbale przez ramię. Dokładnie tak w pojęciu Janey wyglądała młoda, modna kobieta.
– Idę popain. - Estella złożyła usta w ciup, wymawiając francuskie słowo oznaczające chleb. – Kupić ci coś? Papierosy?
– Nie palę. – Janey pokręciła głową.
– Nie? – Estella aż roześmiała się ze zdziwienia. – To musisz zacząć. W Paryżu wszyscy palą. – Wyszła miękkim krokiem z mieszkania, gwiżdżąc modny przebój francuskich dyskotek.
Janey w milczeniu powróciła do swoich walizek, ale kiedy tylko za Estellą trzasnęły ciężkie drzwi, wślizgnęła się z powrotem do jej komnaty skarbów. Nie pomogło powtarzanie sobie, że jest dziewczyną z dobrej rodziny, której od dzieciństwa wpajano, żeby nie zazdrościła innym. Teraz zaczęła zastanawiać się, czym właściwie są te zasady. Czy przypadkiem nie wymyślili ich ludzie, którym się nie powiodło, po to, aby nie żałować zmarnowanego życia? Janey z całą świadomością czuła w tym momencie wszelkie możliwe rodzaje zazdrości i wiedziała już, co chce osiągnąć. Czy to była jej wina, że nauczono ją oczekiwać od życia co najwyżej jakiejś tam posady i pierwszego lepszego faceta za męża, a do tego nie wiadomo jak licznej gromadki dzieci? Jak w takiej wegetacji można dopatrzyć się głębszego sensu?
Przesunęła ręką po chłodnym, gładkim jedwabiu przepięknej sukienki. To jest prawdziwy świat, pomyślała. Wiele razy ostrzegano ją przed nadmiernym pożądaniem rzeczy materialnych. Na próżno; dla niej zdobywanie tych rzeczy było osiągnięciem. Wiedziała, że są na świecie wybrańcy, których Bóg czy może los, obsypuje bogactwami; oni sami nie muszą się o nic starać. Błąkając się po pokoju w oszołomieniu bliskim narkotykowemu, Janey zauważyła długi żakiet w prążki, z kołnierzem obszytym złocistym futrem. Zdjęła go z wieszaka. Futerko było cudownie miękkie; Janey jeszcze nigdy nie miała w ręku czegoś podobnego. Stanęła przed lustrem, zarzuciła żakiet na swój T-shirt i postawiła kołnierz. Futro muskało jej policzki. Nie wyglądała już jak ładna amerykańska studentka na zagranicznym stypendium. Z lustra spoglądała młoda kobieta o olśniewającej urodzie, dla której nie ma na tym świecie rzeczy niemożliwych. Czy coś mogło ją powstrzymać przed poślubieniem księcia Alberta i zostaniem prawdziwą księżną?
Przyjrzała się sobie ze wszystkich stron, zakochując się bez reszty we własnym odbiciu. Tak, pomyślała, pragnę mieć. Po raz pierwszy w życiu uświadomiła sobie, że spełnienie marzeń jest na wyciągnięcie ręki. Będzie mieć to, czego pragnie. I to już bardzo niedługo.
Rozdział 14
Janey rozejrzała się wokół wystraszona. Zamyśliła się tak głęboko, że nawet nie zauważyła, jak przeszła mostem z powrotem na prawy brzeg Sekwany. Znajdowała się teraz niebezpiecznie blisko placu Vendome. Zatrzymała się, ale po chwili nogi poniosły ją same. Weszła na plac, przyciągana nieubłaganie, jak ćma do płomienia świecy.»
Przed sobą miała elegancką, a jednocześnie oszałamiającą przepychem fasadę hotelu Ritz, gdzie wszystko się zaczęło. To tutaj po raz pierwszy skręciła na niewłaściwą ścieżkę. Piętnaście lat temu stała dokładnie w tym samym miejscu, przyglądając się temu samemu budynkowi, i musiała podjąć decyzję, która miała nieodwołalnie określić jej los.
Nie dramatyzuj, usłyszała wewnętrzny głos, byłaś wtedy bardzo młoda. Nie mogłaś tego przewidzieć. A co z innymi ludźmi, którzy nawet w młodym wieku potrafili ustrzec się przed tego rodzaju wypadkami, zapytał inny głos. Janey położyła wreszcie kres tej wewnętrznej dyskusji. Przecież to tylko epizod z jej życia. To prawda, że dał początek innym wydarzeniom, ale one także przeminęły i można było o nich zapomnieć. Trzeba było tylko odrobinę się postarać i zawsze się to udawało. Czy jednak można naprawdę powiedzieć, że zapomniało się o przeszłości, skoro po dziś dzień co chwila robi się rzeczy, które potem trzeba wyrzucać z pamięci? A jeśli ktoś nigdy nie może pogodzić się ze swoją przeszłością, to w jaki sposób ma ułożyć sobie przyszłość?
Plac był dziwnie pusty jak na środowe popołudnie. Dostrzegłszy wolną ławkę, Janey podeszła do niej i ulżyła nogom. Ukryła twarz w dłoniach. Przed oczami miała wspomnienie tego odległego dnia, kiedy Estella w końcu wróciła z wyprawy do sklepu po pain. Zabrało jej to trzy dni. Janey, która spędziła je samotnie w mieszkaniu, poczuła taką ulgę na widok koleżanki, że nie zauważyła nawet jej rozszerzonych źrenic i drżących rąk. Nie zwróciła też uwagi na to, że Estella pali jednego papierosa za drugim i nie potrafi przytomnie odpowiedzieć na żadne pytanie. Znudzona w końcu przesłuchaniem Estella uciekła do kuchni, oznajmiając, że musi się napić. Tak się spieszyła z otwieraniem wina, że złamała korek. Janey wyjęła jej butelkę z rąk i nożem wepchnęła resztkę korka do środka.
– Martwiłam się o ciebie – wyjaśniła przepraszającym tonem. – Bałam się, że zginęłaś albo miałaś wypadek. Myślałam też, że może to coś z Donną…
– Donna już nie wróci. Nie pozwolą jej pokazać się w Paryżu. – Estella pociągnęła łyk prosto z butelki. – I krzyżyk jej na drogę. Pieprzona, nudna krowa…
– To gdzie ty byłaś?
– Spotkałam Sajeda i urządziliśmy sobie party.
– Trzydniowe?
– Kiedyś balowaliśmy przez cały tydzień. Teraz też to jeszcze nie koniec. Przyszłam po ciebie. W mieście jest wuj Sajeda i też chce się zabawić. Co ty na to?
– Czy oni mówią po angielsku? – Janey poszłaby wszędzie, gdzie ludzie mówili jej własnym językiem. Estella się zaśmiała:
– No jasne, kretynko. Wszyscy pokończyli Cambridge albo jakieś takie…
Janey poszła więc się przebrać. Kiedy wyszła z pokoju, Estella pokręciła głową z dezaprobatą.
– Źle, wszystko źle. Raszid lubi kobiety, które wyglądają jak damy.
Zabrała Janey do swojego pokoju, wybrała sukienkę z drukowanym wzorem i przyłożyła jej do ramion.
– Raszid i jak dalej? – zapytała Janey.