Выбрать главу

– Raszid al… – Estella dokończyła arabskie nazwisko. Janey zaparło dech w piersiach. Słyszała o tym człowieku i nie wiedziała teraz, czy ma się cieszyć, czy bać. – No, wiesz – ciągnęła Estella – to ten z czołówki najbogatszych ludzi na świecie…

Janey spodziewała się, że przyjęcie odbędzie się w prywatnym domu albo mieszkaniu, ale Estella poleciła taksówkarzowi jechać na plac Vendome. Wysiadły przed Ritzem. Janey nie mogła się napatrzeć na ogromną fasadę koloru musztardowego. Wydała jej się szczytem elegancji. Mimo to w jej głowie znów zabrzmiał sygnał alarmowy.

– Hotel? – zdziwiła się.

– On tutaj mieszka, głupia – powiedziała Estella, płacąc taksówkarzowi. – Stać go na kupno każdego domu w Paryżu, ale w hotelu mu wygodniej. Wszyscy bogaci ludzie tak mieszkają.

Stanęły na brukowanym chodniku przed wejściem do hotelu. Estella złapała Janey za ramię i patrząc jej prosto w oczy, powiedziała:

– Teraz mnie posłuchaj.

– Słucham – odparła Janey.

– Jesteś moją przyjaciółką, więc chcę, żebyś wiedziała, jakie tutaj są zasady. Jeśli Raszid zaciągnie cię do sypialni… cóż, w łóżku możesz leżeć jak kłoda. Ale jeśli nie będziesz zimną flądrą, dostajesz dwa tysiące dolców albo coś z biżuterii.

Janey spojrzała w okna rzęsiście oświetlonego, tętniącego życiem hotelu. Była wstrząśnięta. Więc to tak, pomyślała. Po chwili jednak przestała się dziwić; ten hotel miał za wysokie progi dla kogoś takiego jak ona czy Estella. Jedynym słusznym wyjściem było podziękować i wrócić do domu.

Ale do domu było daleko, a ona nie miała na taksówkę i do tego była na obcasach. Poza tym w domu czekał ją tylko kolejny samotny wieczór. Nagle stanęła jej przed oczami wizja jej własnej, dramatycznie szybko upływającej młodości jako ciągu długich, samotnych, bezsensownych wieczorów. Miną tygodnie, po nich miesiące, a ona wciąż nie posunie się w życiu nawet o krok do przodu. Odwróciła się do Estelli i starając się trzymać fason, powiedziała krótko:

– Może być.

Estella roześmiała się i wziąwszy Janey pod ramię, wprowadziła ją do holu hotelowego, obdarzając odźwiernych łaskawym uśmiechem, jakby była tutaj u siebie. Obie dziewczyny wyglądały jak zupełnie dorosłe kobiety; ich wysokie obcasy stukotały na marmurowej posadzce. W windzie było lustro. Estella przejrzała się w nim, a potem odwróciła się do Janey i przypomniała jej, jakby chodziło o najzwyklejszą rzecz w świecie:

– Pamiętaj: dwa tysiące albo jakiś klejnocik. Moim zdaniem lepiej brać gotówkę. Do kupowania biżuterii i ciuchów zawsze możesz sobie znaleźć faceta, a jak masz trochę gotówki, to nie musisz prosić go o pieniądze, więc nie pomyśli o tobie, że jesteś…

– Rozumiem – przerwała jej Janey. Rzuciła okiem w lustro, pamiętając, że dotąd nic się nie stało. Jeszcze nie dała się uwieść Raszidowi. Postanowiła najpierw mu się przyjrzeć; w razie gdyby się jej nie spodobał, przeprosi i wyjdzie…

Drzwi windy się otworzyły. Długi korytarz o ścianach koloru kremowego i z czerwonym dywanem na podłodze prowadził do przedpokoju. Janey i Estella przystanęły przed dużymi, dwuskrzydłowymi drzwiami. Estella pociągnęła za dzwonek. Nie upłynęła nawet sekunda, kiedy w drzwiach stanął niewysoki i niepozorny człowiek odziany w dżellabę. Skłonił się lekko; nie był zaskoczony ich przybyciem, ale też nie wyglądał, jakby oczekiwał gości.

– Zastałyśmy Raszida? – śmiało zapytała Estella.

– Pan Raszid kończy właśnie spotkanie w interesach. Proszę spocząć tutaj.

Zaprowadził je do głównego salonu w apartamencie. Janey jeszcze nigdy w życiu nie oglądała takiego przepychu. Pokój wypełniały zabytkowe krzesła i kanapy, poustawiane w niewielkich grupach. Wielka przestrzeń sprawiała jednak przykre, przygnębiające wrażenie. Nie było tam nikogo oprócz nich. Janey, zdjęta nagłym strachem, zwróciła się do Estelli:

– A gdzie impreza?

– Spokojnie – uspokoiła ją koleżanka. – Jeszcze się doczekasz.

Rozsiadła się na obitej różowym jedwabiem kanapie, obserwując służącego. Kiedy skłoniwszy się, zostawił je same, Estella chwyciła Janey za rękę i nachyliła się do jej ucha.

– Chodź! – poleciła scenicznym szeptem.

– Ale nie wypada…

– Raszid wie, że ja zawsze robię to, na co mam ochotę – oświadczyła dumnie Estella, ciągnąc Janey do mniejszego pomieszczenia, sądząc z wystroju, biblioteki. Wzdłuż jednej ściany ciągnął się bar z trunkami. Estella zaczęła szperać po półkach nad barem. W końcu odwróciła się ze zwycięską miną, pokazując Janey małą srebrną tackę, na której leżał nieduży kopczyk białego proszku.

– Szybko! – szepnęła.

– Ja nie…

– Raszidowi nie przeszkadza, że bierze się kokę, byle nie robić tego przy nim. – Estella położyła tackę na blacie i za pomocą srebrnej żyletki uformowała cztery kreski. Wzięła do ręki słomkę ze srebra i wciągnęła dwie z nich, a kiedy skończyła, podała słomkę Janey. Janey przez chwilę stała jak wryta. Wiedziała, co to jest kokaina, ale nigdy jej nie próbowała. Aż do tej chwili nie domyślała się, dlaczego inne dziewczyny tak często podczas sesji zdjęciowych wymykają się do łazienki, dlaczego ciągle ocierają nosy i mają napady niepohamowanego gadulstwa. Pewnie myślały, że jestem taka sama jak wszystkie, przemknęło Janey przez głowę, a żadna nigdy nie zbliżyła się do mnie na tyle, żeby dowiedzieć się, że nie…

– Tylko mi nie mów, że w życiu nie próbowałaś kokainy. – Estella przewróciła oczami. – Jezu… Wszystkiego mam cię uczyć?

– Ja nie… – powtórzyła Janey bez przekonania.

– Więc lepiej spróbuj – poradziła jej Estella. – To ci ułatwi wiele rzeczy, zobaczysz.

Janey wzięła od niej słomkę i ostrożnie wciągnęła ćwierć kreski, jakby to była trucizna.

– Boże jedyny, wszystko naraz – skarciła ją Estella. – Wiesz, ile to kosztuje?

Przyglądała się Janey rozbieganymi oczami, pilnując, żeby zażyła całą porcję, którą dla niej przygotowała. Kiedy Janey skończyła, wyrwała jej tackę wraz ze słomką i na dokładkę wciągnęła jeszcze trochę kokainy prosto z kopczyka.

Z głębin rozległego apartamentu dobiegły męskie głosy. Estella odłożyła tackę na półkę, a potem, jakby nigdy nic, wyjęła butelkę różowego szampana z niewielkiej lodówki.

W drzwiach stanęli dwaj mężczyźni.

– Raszid! – zawołała Estella. Panowie weszli do pokoju.

Pierwszy z nich był młody, ledwie po trzydziestce. Drugi, starszy, mógł mieć czterdzieści kilka lub nawet pięćdziesiąt lat. Janey ciekawie przyglądała się Raszidowi, temu starszemu. Po raz pierwszy w życiu widziała Araba; podświadomie spodziewała się turbanu i powłóczystych szat, jak w „Opowieściach z tysiąca i jednej nocy". Tymczasem zobaczyła mężczyznę średniego wzrostu, w nienagannie skrojonym garniturze. Jego skóra miała lekko żółtawy odcień beżu. Nosił małe wąsy, czarne, przetykane siwizną. Wywarł na Janey raczej korzystne wrażenie, choć jego twarz nie zdradzała żadnych emocji; był to człowiek, który zachowuje swoje myśli i uczucia wyłącznie dla siebie.

Zatrzymał się kilka kroków za progiem. Zimny uśmiech uniósł kąciki jego ust.

– Widzę – jego wymowa nosiła ślad angielskiego akcentu – że obsłużyły się panie same.

– To jest Janey Wilcox. – Estella z mocno przesadzoną skwapliwością dokonała prezentacji. Janey nagle poczuła, że jej gardło zalewa się śliną, a dłonie robią się lepkie od potu. Poczuła, że zbiera jej się na wymioty. Zerknęła na Raszida wybałuszonymi oczami, zastanawiając się, czy widać po niej te sensacje, ale on tylko skinął jej głową, mierząc wzrokiem od stóp do głów. Jego towarzysz także przyjrzał się Janey i Estelli; widać było, że nie do końca rozumie, co się tutaj dzieje i jak powinien się zachować w takiej sytuacji. Niezręczna cisza zaczęła się dłużyć. W końcu młodszy mężczyzna postąpił naprzód, wyciągając rękę.