Выбрать главу

Po minucie, najwyżej dwóch, było po wszystkim.

Janey poczuła, jak członek Raszida wysuwa się z niej. Usiadła. Raszid poklepał ją po udzie i uśmiechnął się – szczerze, choć chłodno.

– No to już – powiedział. – Było bardzo dobrze.

Oburzyła się. Czy to całe zajście nie było dla niego niczym więcej niż przerwą na kawę? Chciała krzyknąć: „To ma być wszystko?", ale coś w jego zachowaniu kazało jej ugryźć się w język, pomimo tego, co mówiła Estella.

Wyskoczyła z łoża i wciągnęła majtki. Raszid niespiesznie założył bokserki i spodnie. Wkładając koszulę za pasek, podszedł do biurka, na którym leżała zwyczajna skórzana walizka. Otworzył ją. Janey zaniemówiła z wrażenia. Walizka była pełna pieniędzy.

Takie rzeczy widuje się na filmach, ale nikt nie spodziewa się zobaczyć ich na własne oczy. Nie mogła rozróżnić nominałów, ale natychmiast rozpoznała walutę – amerykańskie dolary, porządnie poukładane w równych plikach. Janey wydało się teraz, że sam ten widok wart był przyjścia tutaj. Chciała krzyczeć z radości. Błysnęło jej w głowie, że mogłaby powalić Raszida i uciec z walizką. Było w niej na pewno co najmniej czterdzieści albo pięćdziesiąt tysięcy, ale co to jest dla najbogatszego człowieka na świecie. Absolutnie nic, a dla niej – fortuna…

Raszid wyjął jeden pliczek banknotów, a kiedy go odłożył, podszedł do Janey, taktownym gestem wyciągając rękę. Przyjęła pieniądze. Nie chciała wyjść na materialistkę, ale nie mogła się powstrzymać, żeby się im nie przyjrzeć.

Trzymała w dłoni trzy banknoty tysiącdolarowe.

Nigdy w życiu nie miała przy sobie takiej sumy. Przez chwilę bała się, że zemdleje. Raszid wziął ją za ramiona i przytulił, całując w oba policzki, a potem powiedział najdziwniejszą rzecz na świecie:

– Mam nadzieję, że było ci przyjemnie.

Janey spojrzała mu prosto w twarz, a jej oczy rozszerzyły się ze zdziwienia. Chciała roześmiać się w głos, ale nie pozwoliła sobie na to; gapienie się na Raszida z miną pełną niedowierzania było już i tak wystarczająco niewłaściwe. Nie mogła pojąć, jak mężczyzna tak bogaty i tak inteligentny może być jednocześnie na tyle głupi, żeby wierzyć, że ją zadowolił. Nagle wszystkie elementy układanki złożyły się w spójną całość. Więc o to chodzi! Nie mogła uwierzyć, że to aż takie proste. Zalało ją obezwładniające poczucie władzy. Zerkając ponownie na trzymane w ręku pieniądze, skłamała bez wysiłku, jak zdemoralizowane dziecko, wypowiadając po raz pierwszy słowa, które odtąd będzie często powtarzać:

– O tak, Raszid – zamruczała. – Byłeś cudowny.

Twarz Raszida zajaśniała dumą. Ujął Janey za rękę i szepnął jej do ucha:

– To może następnym razem będziesz bardziej aktywna, żeby mnie też było miło?

Zatem miał być następny raz. Czemu nie? Ścisnęła lekko jego ramię.

– Oczywiście.

– Możemy zatem wrócić do twojej przyjaciółki.

Wrócili do dużego salonu. Raszid zwrócił się do Janey:

– Mam nadzieję, że mój apartament przypadł pani do gustu, panno Wilcox – po czym dodał z wytwornym ukłonem: – Zechce pani wybaczyć. Mam pilne interesy, ale proszę się rozgościć i korzystać z moich zapasów.

– Dziękuję – powiedziała Janey. Złowiła wzrokiem płonące ciekawością spojrzenie Estelli. Na całe szczęście do przesłuchania nie mogło dojść, ponieważ w salonie byli teraz oprócz nich dwaj młodzi mężczyźni zajęci szampanem i kokainą.

Janey obudziła się wieczorem następnego dnia o siódmej. Ledwie mogła oddychać. Gardło miała wyschnięte na wiór, a jedno nozdrze kompletnie zatkane. Kiedy spróbowała dmuchnąć drugim, usłyszała świst i bulgot. Była bardzo osłabiona; czuła się tak, jakby złapała grypę i leżała w gorączce. Z trudem wstała z łóżka i chwiejnym krokiem poczłapała do łazienki. Z salonu dobiegały dźwięki muzyki. Zajrzawszy tam, Janey zobaczyła dwóch młodych mężczyzn poznanych wczoraj, zgrabionych nad niskim stolikiem. W powietrzu wisiał odór potu i dymu papierosowego, a wszędzie stały popielniczki i szklanki pełne niedopałków. Janey wstrząsnęła się z obrzydzenia i uciekła do łazienki, zatrzaskując drzwi.

Przede wszystkim wyczyściła nos, usuwając z niego stwardniałe, żółtawe grudki, które wyglądały jak kawałki śluzówki. Ugasiła palące pragnienie wodą z kranu, chociaż powszechnie było wiadomo, że lepiej jej nie pić, a następnie przemyła twarz. Za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć, jak zakończył się wczorajszy wieczór. Nie pamiętała, jak trafiła do własnego łóżka, ale przynajmniej wciąż miała na sobie majtki i koszulkę. Nagle przypomniała sobie, co zrobiła z Raszidem. Poczuła mdłości i zgiąwszy się wpół, opadła na kolana, płonąc wstydem. Jak mogła do tego dopuścić, a co gorsza, zgodzić się na powtórkę?

Stopniowo jednak jej umysł, w samoobronie, zaczął wysuwać zdroworozsądkowe argumenty: pomyślała, że w końcu wcale nie było tak źle, nie doznała uszczerbku na ciele, a na dodatek w zapinanej kieszonce taniej torebki, która pamiętała jeszcze czasy szkoły średniej, czekały na nią trzy nowiutkie, szeleszczące banknoty tysiącdolarowe. Stacją teraz było na nową torebkę, na wspaniałą Chanel, taką, jaką miała Estella. Napiła się jeszcze trochę wody z kranu, a potem uważnie przejrzała się w lustrze. Wyglądała dokładnie tak samo, jak poprzedniego dnia.

Wróciła do swojego pokoju i położyła się do łóżka. Po chwili weszła Estella. Miała na sobie tylko stanik i majtki. Chichocząc, rzuciła się na łóżko Janey.

– Boże, co za noc! – wykrzyknęła. – Fajnie było, nie?

Janey zaśmiała się słabo.

– Co dokładnie się wydarzyło? – zapytała.

– Byłaś duszą całego towarzystwa – oznajmiła Estella z nutką zazdrości w głosie.

Janey wybałuszyła na nią oczy. Nigdy wcześniej nikt nie nazwał jej „duszą towarzystwa". Widząc jej niedowierzanie, Estella ciągnęła dalej:

– Naprawdę. Tańczyłaś na stole w Le Jardinese.

– W Le Jardinese? – Janey się rozkaszlała. Powoli wracała jej pamięć. Impreza u Raszida z biegiem czasu się rozkręciła. Przyszło wielu młodych, śniadych mężczyzn, z których każdy miał europejski akcent i wyglądał jak nabab. Razem z nimi zjawiły się tłumy pięknych kobiet – Janey rozpoznała nawet dwie lub trzy sławne modelki. Całe towarzystwo przeniosło się do klubu – chyba był to Le Jardinese; Janey pamiętała, że przesiedziała długi czas w toalecie z jakąś młodą Amerykanką, która wciąż powtarzała: „Nie pozwól im zawładnąć twoją duszą". Tego, co działo się później, nie mogła sobie przypomnieć.

– A potem, jak już wyszliśmy? – zapytała.

– Zwaliliśmy się tutaj około szóstej nad ranem – ziewnęła Estella. – Ale nic się nie bój. Byłaś na takim haju, że Sajed dał ci halcion i usnęłaś na podłodze. Pewnie ktoś potem zaniósł cię do łóżka.

– O, Boże. Nigdy więcej nie wezmę koki…

– Zgłupiałaś? A co cię lepiej postawi na nogi niż mała poranna kreseczka? – Estella otworzyła zaciśniętą dłoń, w której trzymała niewielkie papierowe zawiniątko. Nabrała szczyptę proszku na paznokieć i podsunęła Janey pod sam nos.

– To teraz mów – zagadnęła chytrze. – Ile ci dał?

– Co? – zapytała Janey, pociągając nosem.

– Ile forsy dostałaś od Raszida?

Janey spojrzała na nią.

– To chyba moja sprawa.

– Tak tylko pytam. – Estella wzruszyła ramionami.. -.

– Trzy tysiące.