Выбрать главу

Estella przez chwilę zastanawiała się nad tym w milczeniu, spoglądając na trzymaną w ręce paczuszkę, po czym starannie złożyła papier.

– To więcej niż on zwykle daje dziewczynom. Pewnie dostałaś też moją część.

– Twoją część? – Janey nie mogła uwierzyć własnym uszom. – To ja wszystko…

– Ale taka jest z nim umowa. Przyprowadzasz mu laskę, on się z nią kładzie, a ty dostajesz za to pięć stów.

Janey nie chciała przyjąć do wiadomości tych potwornych słów. Jak to możliwe, żeby ktoś, kto podaje się za przyjaciela, był na tyle wyrachowany, żeby sprzedać ją komuś jak… jak zwierzę? Odwróciła głowę, żeby nie patrzeć na Estellę i wytarła nos.

– Nie mam zamiaru sprowadzać mu dziewczyn – oświadczyła dobitnie.

Estella przekręciła się na bok, mierząc Janey twardym spojrzeniem błyszczących oczu.

– A ja mam – powiedziała. – Zrozum, jestem bez wyjścia. Nie mogę sypiać z Raszidem, bo jestem z Sajedem i staram się zaciągnąć go do ołtarza. Poza tym naprawdę nie wiem, o co robisz takie halo. Ja pomogłam tobie, a teraz twoja kolej. Powinnaś mi jeszcze podziękować.

– Dostałam trzy razy po tysiąc dolarów – syknęła Janey. – Mam dać ci połowę banknotu?

Estella podniosła się i usiadła po turecku.

– Może być cały tysiąc.

– Nie!

– Daj spokój, Janey. Nie bądź głupia. Jesteśmy kumpele. W tych sprawach musimy trzymać się razem. No i chyba nie chciałabyś, żeby ktoś się o tym dowiedział, co?

Janey pobladła jak trup. Nie mogła zrozumieć, jakim sposobem wplątała się w tę kabałę. Miała wrażenie, że spada w czeluść, z której nie ma ucieczki. Odruchowo zakryła ramiona kołdrą.

– Nie zrobisz tego… – szepnęła urywanym głosem.

– Zrobię, wszystko zrobię – oznajmiła Estella pogodnie. – Taka już jestem. Nikt mnie nie wykiwa.

Spojrzały sobie głęboko w oczy. Janey zrozumiała, że nigdy w życiu nie uwolni się od Estelli i od skutków swojego czynu. Popełniła błąd, że jej zaufała. Estella nie nadawała się na przyjaciółkę, ale cóż było robić, kiedy oprócz niej Janey nie znała w Paryżu praktycznie nikogo. Czuła teraz, że zajście z Raszidem połączyło je obie nierozerwalnym węzłem, że Estella będzie dla niej ciężarem przez całe życie. Janey nie miała wyjścia: musiała udawać, że nic nie zaszło i nadal jest jej przyjaciółką. Sięgnęła po torebkę, tłumiąc drżenie, które czuła w całym ciele.

Rozpięła ukrytą kieszonkę i wysupławszy z niej jeden banknot, podała Estelli, która porwała go z jej palców, złożyła równiutko i schowała w staniku.

– Te dodatkowe pięć stów możesz liczyć jako czynsz za następny miesiąc – oznajmiła bez emocji.

– O Jezu… – jęknęła Janey. – Przecież my…

Estella poklepała ją po nodze.

– Skoro chcesz tak o sobie myśleć, to twoja sprawa – powiedziała spokojnie. – Aleja nie zamierzam. Zacznij myśleć rozsądnie – dodała uprzejmym tonem. – Te pieprzone Arabusy siedzą na kasie. Dlaczego dla nas nie może coś z tego skapnąć? Przecież i tak sypiamy z facetami, więc co nam szkodzi zarobić na tym? Czy to nasz problem, że facet to świnia? A Raszid chyba ani cię nie skrzywdził, ani niczego nie pozbawił, co? Na świecie są tysiące takich gości, z którymi mogłabyś spać i wmawiać sobie, że ich kochasz, a oni traktowaliby cię dokładnie w ten sam sposób. – Estella wstała, przeciągając się. – Mam też dla ciebie dobrą wiadomość. Spodobałaś się Sajedowi. Powiedział, że możesz popłynąć z nami jachtem. Byłaś kiedyś w Saint-Tropez?

Janey potrząsnęła głową.

– Spodoba ci się! – zawołała Estella. – To najfajniejsze miejsce pod słońcem. Wczorajsza impreza to nic w porównaniu z La Voile Rouge… – Z tymi słowami wyszła z pokoju.

Janey patrzyła za nią, przysięgając sobie, że za nic w świecie nie pojedzie do Saint-Tropez razem z Estellą i Sajedem. Postanowiła od jutra zacząć rozglądać się za mieszkaniem; jeśli Estella zapyta dlaczego, powie, że jej brat przyjeżdża do Paryża na wakacje i że przeprowadza się do niego. W razie gdyby spotkały się na ulicy, Janey będzie miła, lecz powściągliwa, a w końcu cała sprawa umrze śmiercią naturalną.

Ale następny dzień nie przyniósł nic oprócz kolejnej serii przygnębiających castingów. Dzień po nim było tak samo, a w środę Janey była bliska płaczu, kiedy Jacques powiedział jej, że jedna kampania reklamowa to za mało i że musi znaleźć więcej pracy, bo inaczej wróci do Nowego Jorku. Tym sposobem w czwartek Janey była zbyt wyczerpana i zdezorientowana, żeby odmówić przyjęcia biletu lotniczego do Nicei.

Postąpiła tak, jak to miała w zwyczaju: poszła po linii najmniejszego oporu.

Saint-Tropez nie zawiodło, przynajmniej na początku: jego splendor dorównywał w każdym calu opisom Estelli. Każdy dzień „oficjalnie" zaczynał się o drugiej po południu. Całe towarzystwo zbierało się wtedy na lunch w plażowej restauracji 55 (wymawiało się to z francuska: Cinquant-Cinq). Po posiłku balangę kontynuowano w La Voile Rouge, gdzie szampan lał się litrami, a kobiety tańczyły półnago na stołach. Następnie krótkie interludium w postaci drzemki na jachcie, a wieczorem dalszy ciąg imprez, które kończyły się w jakimś klubie. Nikt nie kładł się wcześniej niż o szóstej, a do tego obowiązywała zasada, że kobiety nie płacą za siebie. Pobyt na Riwierze Francuskiej był nieustającym pasmem przyjemności. Janey szybko odkryła, że nie ma nic przyjemniejszego niż towarzystwo młodych, pięknych ludzi. Inteligencja nie była wymagana, a nawet wręcz przeciwnie, stanowiła cechę raczej niepożądaną. Wystarczyła niezbyt głęboka i łatwa do zdobycia wiedza ogólna w stylu orientacji w modzie, a do tego nieustający dobry humor. Przydawały się też zdolność do przymykania oka na niedyskrecje (albo komentowania ich celnym dowcipem) oraz umiejętność skrywania swoich prawdziwych uczuć.

Mimo to, po kilku dniach spędzonych na jachcie Sajeda z Estella i paczką innych potępieńców, Janey zrozumiała, że nie stanowią oni szczytu tej elitarnej kasty. Choć Sajed uchodził za bogacza, to jednak on i jego imprezujący znajomi wcale nie byli tutaj najbogatsi. Janey wszędzie widziała ludzi bardziej eleganckich i wyrafinowanych. Zaczęła się zastanawiać, czy istnieje sposób, żeby wspiąć się o szczebel lub dwa wyżej na tej drabinie.

W drugą sobotę ich wyjazdu, około południa, do portu Saint-Tropez zawinął jacht rzadko spotykanych rozmiarów. Janey i Estella siedziały wtedy na dziobie jachtu Sajeda, opalając się topless. Przegapiły moment przybycia olbrzyma, ponieważ były pogrążone w zaciętej dyskusji. Estella malowała sobie paznokcie u nóg, a każde pociągnięcie pędzelkiem było jak uderzenie pięścią w stół. Powodem jej irytacji była Janey i jej „opieprzanie się".

Janey dobrze wiedziała, o co chodzi. Dotrzymała jednej – przynajmniej jednej – ze złożonych sobie obietnic: ani razu nie tknęła kokainy. Abstynencja miała jednak swoje złe strony: Janey wyobcowała się z towarzystwa, a atmosfera na jachcie powoli stawała się napięta.

– Nie możesz być chociaż trochę… milsza? – zapytała Estella. Janey wiedziała, że ma to oznaczać sypanie ze znajomymi Sajeda.

– Nie będę brać koki tylko po to, że by pójść z kimś do łóżka – uparła się.

– Żałosne. – Estella się skrzywiła. – Trzeba się nakręcić przed seksem, inaczej można się zanudzić na śmierć. Poza tym – dodała – jak poszłaś z Raszidem…

– To było co innego – przerwała jej Janey. Nie była pewna, co to miało dokładnie oznaczać, ale nieźle brzmiało.

– I po co ja tyle dla ciebie robiłam? – zapytała Estella ze złością, zakręcając buteleczkę z lakierem. – Wiem jedno: jeśli się nie poprawisz, nie będę mogła ci pomóc. Każdy facet miałby w końcu dość płacenia za laskę, która nie chce dawać, i szczerze mówiąc, nie dziwię się.