– Zrobiłaś coś z tym?
– Kiedy wyszłam ze szpitala, odszukałam nazwisko i adres tamtego terapeuty. Zadzwoniłam, żeby umówić się na wizytę. Telefon był wyłączony. Ten człowiek zginął w wypadku samo¬chodowym trzy tygodnie wcześniej.
– Coś więcej niż zbieg okoliczności – zauważył Jock.
– Też tak myślałam. Wynajęłam prywatnego detektywa, który miał zbadać związek między doktorem Dwightem a San¬borne'em. Wszystko, czego się dowiedział, to to, że spotkali się na konferencji w Chicago tego samego roku. Przez ostatnie kilka miesięcy doktor Dwight regularnie składał w banku depo¬zyty, w sumie, prawie pół miliona dolarów.
– To jeszcze nic nie znaczy.
– Może nie dla sądu, ale dla mnie to był wystarczający dowód. To dało mi siłę. Musiałam zdobyć więcej informacji. Moi przyjaciele wciąż pracowali w laboratorium. Zaczęłam ich wypytywać. Zapewnili, że testy nie były kontynuowane, przy¬najmniej na terenie zakładu. Oddział zamknięto, a pracow¬ników oddelegowano do innych projektów. Poprosiłam moją przyjaciółkę, doktor Cindy Hodge, żeby się rozejrzała. – Na chwilę przerwała. – Zdobyła listę nazwisk. Podała też nazwę miejsca. Garwood w Dakocie Północnej. – Zamilkła, bo wy¬czuła zmianę w zachowaniu Royda. – To miejsce nie jest ci obce? – spytała po chwili.
– Znam je bardzo dobrze – odparł i spojrzał na J ocka. – A ty?
– Moje szkolenie trochę się różniło od twojego. W ogóle nie pamiętałem Garwood, dopóki rok temu nie zacząłem odzy¬skiwać pamięci. – Skinął głową w stronę Sophie. – To właś¬ciwie ona uruchomiła ten proces, kiedy zaczęła mnie szukać.
– Szukała cię? – zdziwił się Royd.
– Myślałeś, że to ja ją ścigałem? Ja nie uwolniłem się tak szybko jak ty.
– Byłem w Garwood na długo przed twoim przybyciem. Nic nie działo się szybko. To była droga przez piekło.
– Nie byliście razem w Garwood? – zapytała Sophie. – Nic nie rozumiem.
– Jock został przywieziony do Garwood na prośbę Thomasa Reilly'ego, który trenował własną drużynę zombie. Zapłacił Sanbome'owi za wykorzystanie REM-4 do manipulacji wolą Jocka i kilku innych. Ale eksperymentował też z innymi meto¬dami, a Sanborne był tylko narzędziem.
– A ty?
– Ja byłem prezentem generała Bocha dla Sanbome'a na otwarcie laboratorium w Garwood. – Najego twarzy pojawił się wymuszony uśmiech – Generał chciał się mnie pozbyć, a wy¬słanie mnie do Garwood, do jego wspólnika w zbrodni, było doskonałą okazją. Podobała mu się myśl, że złamie moją wolę. Nawet gdyby się nie udało, zawsze istniała duża szansa, że po prostu oszaleję. Tak skończyło dwóch ludzi, kiedy tam byłem.
Sophie była przerażona.
– Och, nie – wyszeptała.
Royd spojrzał na nią ze sceptycyzmem.
– Musiałaś o tym wiedzieć, skoro wiedziałaś o Garwood. Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Tego nie było w aktach Sanborne' a.
– Z tego, co wiem, chłopi, którzy mieszkali niedaleko Auschwitz, też mówili, że o niczym nie wiedzieli.
– Zapewniam cię, że…
– Skoro mówi, że nie wiedziała, to znaczy, że mówi prawdę – oswiadczył stanowczo Jock. -Sanborne nie trzymałby dowodów swojej porażki. Po prostu przypadków szaleństwa nie odnotował.
– Jesteś pewien? – zapytała Sophie. – REM-4, który stwo¬rl',yłam, był bezpieczny zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Przysięgam, że był bezpieczny.
– Weź pod uwagę fakt, że oni go zmienili – zauważył Royd Ogromnie zwiększyli czynnik sugestywny. Niektóre umysły nie potrafiły zaakceptować takiego stopnia poddania. Jestem pewien, że dokonali zmian. Pięćdziesięciu dwóch mężczyzn 1', Garwood może to potwierdzić.
– Akta wspominają jedynie o trzydziestu czterech – powiedziała Sophie.
Royd spojrzał na nią.
– Zabił ich? Wzruszył ramionami.
– Policzyłem ludzi przed odejściem. Było ich pięćdziesięciu dwóch. Nie wiem, co się z nimi stało. Mogę tylko zgadywać. Przez trzy miesiące się ukrywałem. Wtedy właśnie CIA wpadło na ślad obiektów Thomasa Reilly'ego. Sanborne przestraszył się, że CIA może trafić na Garwood poprzez akta Reilly' ego. Dlatego zamknął interes w Garwood i przeniósł w inne miejsce.
– Do Maryland – powiedziała Sophie. – Dlaczego nie po¬szedłeś na policję?
– Policja niechętnie słucha zabójców. Jestem pewien, że generał dopilnował, żeby przynajmniej jedna operacja, na którą zostałem wysłany, została udokumentowana. Poza tym przez eztery lata byłem w komando "Foki", a wszyscy wiedzą, że jesteśmy tam trenowani w zabijaniu. Musiałem go dopaść w inny sposób.
– W jaki?
– Musiałem zarobić pieniądze, żeby kupować informacje. Zajęło mi to trochę czasu, ale zlokalizowałem zakład REM-4, mam wtyczkę w firmie Sanbome'a, która… doprowadziła mnie do ciebie.
– Ale ja przecież… Nigdy bym nie… – Urwała i energicznie potrząsnęła głową. – Nie, właśnie, że to zrobiłam. To ja to zaczęłam. To moja wina. Nie mogę cię winić, że…
Włączył się monitor Michaela.
– Boże! – Sophie zerwała się na nogi. – Michael… Wybiegła z pokoju.
Rozdział 4
Royd mruknął parę przekleństw pod nosem i podniósł się powoli.
– Nie ucieknie – zapewnił Jock. – Siadaj i dopij kawę.
Pobiegła do syna. Zaraz wróci.
Royd usiadł.
– Co mu jest?
– Ma koszmary. Czasami też ataki bezdechu.
– Jezu.
– I zanim zapytasz, nie eksperymentowała na nim. To się zaczęło po tym, jak jego dziadek zabił jego babkę, a matkę postrzelił kulą, która była przeznaczona dla niego. Sophie twier¬dzi, że kiedyś było gorzej. Może wydobrzeje. Jest to o tyle straszne, że to jeszcze dziecko.
– Powiedziałeś, że to ona ciebie znalazła. Jak?
– W aktach z Garwood, do których dotarła, były odwołania do przypadków, nad którymi pracował Thomas Reilly. Co prawda ludzie, na których robiono badania w Garwood, "znik¬nęli", ale wciąż istniała szansa na odnalezienie kilkorga osób, na których badania prowadził Reilly. Przecież on miał całe zastępy mężczyzn gotowych posłusznie wykonywać polecenia tego, kto najwięcej zapłaci. Rozproszyli się, kiedy CIA wpadło na trop Thomasa Reilly'ego. Większość z nich wyłapali, ale kilkoro z nas pozostało na wolności. – Jock zrobił pauzę. – Zresztą wiesz. Sam mnie znalazłeś rok temu.
– Wtedy powiedziałeś mi, że nie masz pojęcia, dokąd Sanborne przeniósł badania nad REM-4. Kłamałeś?
Jack zaprzeczył ruchem głowy.
– Wtedy niewiele pamiętałem. Minęło bardzo dużo czasu, zanim byłem na tyle silny, żeby połączyć ze sobą fakty. Kiedy MacDuff znalazł mnie w schronisku w Denver, gdzie trafiłem po ucieczce od Reilly'ego, byłem niczym warzywo. Spotkałem cię za wcześnie, żeby móc cokolwiek powiedzieć. Gdybyś znalazł mnie kilka miesięcy później, dowiedziałbyś się o wiele więcej. Sophie pojawiła się we właściwym momencie. Byłem gotowy, żeby wszystko sobie przypomnieć. To ona sprawiła, że wspomnienia zaczęły wracać.
Royd przyglądał mu się uważnie. Zdaje się, że mówił praw¬dę. Teraz siedział przed nim inny mężczyzna niż ten, którego poznał rok temu. Wtedy wydawał się niestabilny psychicznie i tajemniczy. To wszystko gdzieś się rozwiało.
– A co pamiętasz?
– Pamiętam, że jeszcze przed nalotem CIA Reilly miał za-miar wysłać kilku chłopaków na szkolenie do nowego miejsca Sanborne'a, gdzieś w Maryland.
– Dlaczego wtedy się ze mną nie skontaktowałeś? Do diabła, przecież wiedziałeś, że takie informacje są mi cholernie po¬trzebne. Zdobycie tej informacji zajęło mi kilka miesięcy.