– Byłem zajęty z Sophie.
– Zajęty?
– Prawdę mówiąc, to ona nie zdawała sobie sprawy z ogromu działalności Sanborne'a. Była zdruzgotana. Chciała sama dopaść Sanborne'a. Nie mogłem jej na to pozwolić.
– Dlaczego nie?
– Wzruszyła mnie – powiedział Jock po prostu. – Bardzo cierpiała, wydawało jej się, że to wszystko jej wina. Na począ¬tku chciała dostać się do zakładu i zniszczyć akta badań nad REM-4. Jednak okazało się, że zmienili wszystkie kody, i nie mogła tego zrobić. Wtedy postanowiła zabić Sanborne'a, z na¬dzieją, że jego śmierć położy kres dalszym badaniom.
– A więc poprosiła ciebie, żebyś to zrobił.
Znowu pokręcił głową.
– Miała takie poczucie winy z powodu tego, co zrobili, że nie pozwoliła mi na to. Poprosiła jedynie, żeby nauczył ją, jak zabić człowieka.
– I zrobiłeś to?
– Tak, ona technicznie jest bardzo dobra. Jest prawie tak dobra jak ja. Ale mam wątpliwości, czy jest w stanie to zrobić. Ona uważa, że tak. Wszystko zależy od tego, ile w niej nienawi¬ści. To może mieć ogromne znaczenie. – Przyjrzał się uważnie Roydowi. – Prawda?
Royd zignorował pytanie.
– Ona jest winna. Skąd wiesz, że nie zaczęła tych badań z zamiarem manipulowania ludzką wolą?
– Ufam jej.
– A ja nie.
– Nie jestem głupi, Royd. Ona mówi prawdę. Wyglądasz na cholernie sfrustrowanego – zmienił temat. – Dlaczego wciąż się upierasz, że ona jest po ich stronie?
– Dlatego, że była moją jedyna szansą na zdobycie infor¬macji, które naprowadziłyby mnie na formuły REM-4 i po¬zwoliłyby na przygwożdżenie Sanborne'a i Bocha. A teraz ty usiłujesz mi wmówić, że ona jest niewinna. – Zacisnął pięści. – Nie, nie kupuję tego.
– Kupisz to. Jesteś zbyt inteligentny, żeby być wciąż zaślepiony swoją ideą. Po prostu musisz oswoić się z myślą, że ona jest niewinna.
– Może.
Coś w wyrazie twarzy Royda zaniepokoiło Jocka. – O czym myślisz?
– Odkąd uciekłem z Garwood, jedynym moim celem jest dopadniecie Sanborne'a. Teraz jestem już tak blisko, Jock, że nie pozwolę, żeby ta kobieta stanęła mi na drodze. Nie będę miał wyrzutów sumienia, jeśli…
Rozległ się dzwonek komórki Royda. Spojrzał na wyświe¬tlacz.
Nate Kelly.
– Trzymaj kciuki. Dowiedział się, kim jest ten sukinsyn z sypialni – mruknął Royd.
Sophie odczekała chwilę w korytarzu, żeby uspokoić oddech, zanim znowu stanie twarzą w twarz z Mattem Roydem.
Dzięki Bogu, atak Michaela nie był ciężki. Cała ta noc to jeden wielki horror, gdyby ataki Michaela były ciężkie, nie zniosłaby tego.
Zniosłaby. Co za mięczak! Teraz jest w stanie znieść wszystko.
Nawet Royda, który siedzi tam przekonany ojej winie i prze-szywa ją tym swoim lodowatym spojrzeniem.
Złożyła dłonie na piersiach i ruszyła w stronę kuchni. Na jej widok Jock zapytał:
– Zasnął?
Skinęła głową.
– Nie było źle. Pogadałam z nim chwilę i zaraz usnął.
– Dobrze – powiedział Jock. – Miejmy nadzieję, że będzie spał do rana. Musimy się zająć pewną sprawą. Royd właśnie dostał wiadomość od swojego człowieka w zakładzie.
Spojrzała na Royda.
– Dowiedział się, kim jest ten człowiek?
– Jeden z bodyguardów Sanborne'a – oznajmił Royd.
– Przynajmniej jako taki figuruje w aktach personelu. Arnold Caprio.
– Caprio – powtórzyła Sophie.
– Słyszałaś o nim?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
– Nie, ale skądś znam to nazwisko.
– Pomyśl.
– Mówiłam ci, nie sądzę, żebym… – przerwała w połowie zdania. – A jednak. Wiem, kto…
Poszła do salonu i otworzyła górną szufladę w biurku. Wyjęła z notesu złożoną kartę. Rozłożyła ją i zaczęła czytać listę nazwisk.
Nazwisko Arnolda Caprio było gdzieś pośrodku. Zamknęła oczy.
– Boże.
– Kto to?
Otworzyła oczy i spojrzała na Jocka i Royda.
– Capio jest na liście mężczyzn, na których przeprowadzano eksperymenty w Garwood. Pewnie Sanborne trzymał go blisko siebie, jako swojego ochroniarza. Chociaż teraz widzimy, że był nie tylko ochroniarzem. Sanborne wykorzystywał go, żeby pozbywać się ludzi, którzy stanowią dla niego zagrożenie, tak jakja. Czy to nie ironia? Sanborne nasyła na mnie jedną z ofiar, za które jestem odpowiedzialna.
– Nie jesteś odpowiedzialna – zaprotestował Jock. – Nigdy nie chciałaś, żeby tak się stało. Chciałaś to powstrzymać.
– Powiedz to Caprio. – Spojrzała na Royda. – Powiedz to Roydowi. Ty myślisz, że ja za to odpowiadam, prawda?
Patrzył na nią przez chwilę, po czym wzruszył ramionami. – Teraz nie jest ważne, co myślę. Powinnaś wiedzieć, że w przeciwieństwie do Thomasa Reilly'ego, Sanborne wybierał nie tylko młodzieniaszków. On uważał, że eksperymenty naj¬lepiej udają się na ludziach, w których zakiełkowała już agresja. Boch często przysyłał mu snajperów wojskowych, lub byłych członków komando "Foki", takich jak ja. Wiem też, że w Gar¬wood było przynajmniej trzech płatnych zabójców i dwóch długodystansowych narkomanów.
Sophie spojrzała na niego zaskoczona.
– Boże, chcesz mnie wpędzić w jeszcze większe wyrzuty sumienia?
– Nie. Odpowiadam na twoje pytanie. Teraz ja cię o coś zapytam. Mojego nazwiska nie rozpoznałaś. Nie ma mnie na liście?
Myślała o tym.
– Nie, ale było nazwisko Jocka. Royd wzruszył ramionami.
– Może na liście masz tylko ludzi, których Sanborne sam zwerbował. Ja byłem prezentem od partnera. – Odwrócił się do Jocka. – Powinnyśmy się pozbyć Caprio. Masz jakiś pomysł? – W kierunku na zachód są bagna. Miną miesiące, a może lata, zanim go znajdą.
– Napisz mi, gdzie to mniej więcej jest. Wezmę z kuchni worki na śmieci i jakoś go owinę. Ty upewnij się, że w okolicy nikogo nie ma, potem zaniosę go do samochodu.
– Czy musicie… – zaczęła Sophie. – N a pewno nie ma innego sposobu? Musicie wrzucić go do bagna, żeby zgnił?
– Tak – powiedział Royd. – Chciałabyś może, żebym rzucił go po prostu na trawnik przed domem Sanbome' a? Z przyjemnością.
Zrobiłby to. Sophie była tego pewna. Widziała w jego oczach tę dziką radość, jaką sprawiłby mu taki wyczyn.
– Nie wątpię.
– Ale to nie byłoby mądre – zauważył Royd. – To byłoby ostrzeżenie, a ja nie mam zamiaru ostrzegać ani Bocha, ani Sanbome'a. Musimy się pozbyć ciała, w przeciwnym razie dalibyśmy Sanbome'owi przewagę. Może mógłby nawet spróbować cię wsadzić za jego śmierć. Wiesz przecież, że ma tyle pieniędzy i znajomości, że z łatwością mógłby to zrobić. I zanim zaczniesz współczuć tej kreaturze, pokażę ci coś, co znalazłem na podłodze w twojej sypialni. – Wyszedł na chwilę, po czym wrócił i rzucił na stół dwa przedmioty. – Przygotował się.
Sophie spojrzała na linę.
– Stryczek?
– Użył noża, ale to była ostateczność. Po prostu Caprio nie był nawet w połowie tak dobrze wytrenowany, jak Jock i ja. Wytrąciłaś go z równowagi, stracił panowanie nad sobą. Ale plan był taki, żeby upozorować samobójstwo poprzez powieszenie. Ale stryczki są dwa. Co ci to mówi?
– Michael? – wyszeptała.
– Rozchwiana psychicznie kobieta zabija swoje dziecko, a potem siebie. Wydawałoby się bardziej prawdopodobne, gdybyś otruła swojego syna, ale Sanbome nigdy nie był dobry w rozpoznawaniu emocji. Może, biorąc pod uwagę twoją przeszłość, stryczki nie są pozbawione sensu. – Odwrócił się na chwilę do Jocka. – Skończę sprzątać i za dziesięć minut będę gotowy. Upewnij się, że droga jest wolna. – Spojrzałjeszcze raz na Sophie i powiedział: – Pogadamy, jak wrócę.