Odprowadziła go wzrokiem.
– Jeśli trzeba, pomogę wam – zwróciła się do Jocka
– I zostawisz Michaela samego? – Jock spojrzał na stryczki. Royd mógł ci tego oszczędzić. – Podniósł je i wrzucił do kosza lIa śmieci.
– On mi niczego nie oszczędzi – powiedziała Sophie – Nie mam do niego o to pretensji. W takim razie jak mogę wam pomóc?
– Zostań tu i opiekuj się synem. Wiem, co robić. Ty tylko byś przeszkadzała.
Patrzyła, jak drzwi się za nim zamykają, i czuła, jak bardzo jest w tej chwili bezsilna.
Nie mogła zostawić Michaela. Z drugiej strony pozwalała na lo, żeby Jock narażał się dla niej. Nie wybaczyłaby sobie, gdyby coś mu się stało.
Byłjeszcze Royd. Powinna właściwie czuć to samo w stosun¬ku do Royda. W końcu uratował jej życie, zabijając Caprio. Jednak nie potrafiła czuć winy ani wdzięczności, kiedy chodziło () Royda. Był do niej zbyt wrogo nastawiony.
Ale czy mogła mu się dziwić? Miała szczęście, że Jock był inny. Od momentu, kiedy usłyszała o Garwood, przeżywa ago¬nię ciągłego oskarżania się. Skrzywdziła tych mężczyzn w spo¬sób trudny do wyobrażenia.
Poczucie winy prześladowało ją. Nie mogła przestać o tym myśleć. Nigdy nie przestanie.
Dopóki nie zatrzyma Roberta Sanborne 'a.
Jock wrócił, gdy tylko włożyli ciało Caprio do samochodu Royda.
– Myślałam, że jedziesz z nim – powiedziała Sophie.
– Też tak myślałem. Royd stwierdził, że nie ma sensu, żebyśmy obaj ryzykowali, skoro on sam może sobie z tym poradzić. Nie chciał, żebyś została sama.
– Trudno mi uwierzyć, że się o mnie martwił. On jest zupeł¬nie inny niż ty.
– I tak, i nie. Mamy bardzo wiele wspólnego. Kiedy rok temu odnalazł mnie, poczułem z nim pewien rodzaj więzi. Należymy do bardzo ekskluzywnego klubu.
Czuła tę nić porozumienia, kiedy wcześniej siedzieli przy stole. Byli tak różni, a wydawało się, że doskonale się rozumieli.
– On jest zgorzkniały i przepełniony gniewem. Ty też powi¬nieneś taki być.
– On jest sfrustrowany. Mój demon umarł, kiedy zabiłem Thomasa Reilly' ego. Royd wciąż walczy ze swoim. Nie spocz¬nie, dopóki nie dopadnie Bocha i Sanborne' a.
– I mnie?
Jock wzruszył ramionami.
– Nie zabije cię, jeśli przekonam go, że mówiłaś prawdę. Na razie jest nieufny. Myślał, że nareszcie dotarł do kogoś, kto zaprowadzi go do Bocha i Sanbome'a. Nie chce, żebyś była kolejną ofiarną, woli widzieć w tobie kluczową postać. Zajmie mu trochę czasu, zanim się przyzwyczai do myśli, że jesteś po naszej stronie, ale w końcu się przekona. Ale to, że zaakceptuje prawdę, nie znaczy, że nie wykorzysta cię w momencie, w któ¬rym będziesz mu potrzebna. Zbyt długo już drzemie w nim żądza zemsty.
– Rozumiem to.
– I nie chodzi tylko o REM-4. W Garwood zginął jego brat.
– Co?
– Boch musiał jakoś zwabić Royda do Garwood, więc załatwił, żeby Sanborne zatrudnił jego młodszego brata. Todd za¬dzwonił do Royda z zakładu z prośbą o pomoc. Royd oczywi¬ście pojechał.
– Jak zginął jego brat?
– Royd nigdy mi nie powiedział, ale to nie była łagodna śmierć.
– REM-4?
– Sophie, cały ten syf w Garwood nie był wyłącznie związany z REM-4. Sanborne i Boch to skończeni dranie, którzy mają na sumieniu niejedno przestępstwo. Royd powiedział mi, że Boch chciał się go pozbyć dlatego, że był świadkiem jego spotkania z japońskim królem narkotykowym w Tokio. Za¬dzwonił do Sanbome'a i powiedział mu, że znalazł sposób na ściągnięcie Royda do Garwood. Nawet gdyby im się nie udało zwabić go do Garwood, znaleźliby inny sposób, żeby się go pozbyć.
– Co Royd robił w Japonii?
– Właśnie wyszedł z "Fok" i, zanim wrócił po Stanów, pojechał na Wschód. Myślał o założeniu firmy, gdyby udało mu się zdobyć pieniądze. Opowiadał mi, że zanim wstąpił do wojska, dorastał w slumsach w Chicago. Wyjście z takiego środowiska sprawia, że człowiek szuka potem tego zabezpie¬czenia, które dają pieniądze.
– A Garwood wszystko obróciło wniwecz.
– On dopnie swego. Nigdy nie spotkałem nikogo, kto byłby tak zdeterminowany jak on. Po prostu odłożył realizowanie swoich planów życiowych na później.
Przypomniała sobie wyraz skupienia na twarzy Royda, kiedy siedzieli w kuchni przy stole. Zdaje się, że Jock miał rację. Ten człowiek zawsze osiąga swój cel. Odwróciła się.
– Jak myślisz, kiedy wróci?
– Za jakąś godzinę.
– I co wtedy?
– Będziemy musieli zrobić plan.
– Ja mam plan, który zrealizuję w najbliższy wtorek.
– Istnieje duża szansa, że Sanborne nie zrezygnuje z po-zbycia się ciebie, i nie doczekasz najbliższego wtorku.
Miał rację. Też o tym myślała, chociaż nie chciała się przed sobą przyznać, że tak właśnie mogłoby być.
– Zobaczymy.
– Nie sądzę, żeby Royd był tak cierpliwy. Musisz pogodzić się z tym, że w tym wszystkim pojawił się nowy element.
– Z niczym nie muszę się godzić – burknęła. – Odejdź Jock. Z każdą minutą robi się coraz groźniej. Pozwól mi, że sama się tym zajmę.
– Napijesz się czegoś? – Zajął miejsce na krześle naprzeciw niej. – Może się okazać, że będziemy długo czekać.
– Czasami myślę, że wieczność. – Usiadła wygodniej i zam¬knęła oczy. Cały czas miała przed oczami widok tych dwóch stryczków, które Royd rzucił na stół. Jeden dla niej, drugi dla Michaela. Zawsze martwiła się, co się stanie z Michaelem, gdyby zabiła Sanborne'a, ale nigdy nie przypuszczała, że życie syna może być zagrożone. Zawsze myślała, że ona byłaby jedynym celem. Dlaczego komukolwiek miałoby zależeć na śmierci dziecka? To prawda, że jej ojciec usiłował zabić Michaela, ale tam chodziło o to, żeby wszyscy uwierzyli, że zwariował. Teraz pojawiło się kolejne zagrożenie. Cholerny Sanborne.
– Nie chcę nic do picia. Chcę, żeby ta noc się skończyła.
– Caprio już się zameldował? – spytał Boch, kiedy Sanborne podniósł słuchawkę. – Jeszcze nie.
Boch mruknął jakieś przekleństwo.
– Mówiłem ci, że musisz na niego uważać. Zanim go zwer¬bowaliśmy, pracował jako płatny morderca, a eksperymenty z REM-4 nie sprawiły, że jest mądrzejszy.
– Ale jest wobec mnie lojalny. Powiedziałem mu dokładnie, co ma zrobić, i wiem, że to zrobi. Eksperymenty pokazały, że inteligencja czasami przeszkadza w ubezwłasnowolnieniu. Spójrz na Royda.
– Royd był najlepszy ze wszystkich.
– Dopóki pewnego dnia nie zignorował treningu.
– Nie było mu łatwo. Ale nie mówmy o Roydzie. Chcę wiedzieć, dlaczego Caprio się nie zameldował. Poślij jeszcze kogoś do domu Sophie Dunston.
– Żeby zaryzykować, że ktoś go zobaczy, zanim odkryją ciała? Nie mam mowy. Poczekamy.
– Jak chcesz, to czekaj. Ja nie jestem taki cierpliwy. Mam swoich ludzi, którzy, w przeciwieństwie do twoich, mają trochę rozumu. Daję ci dwie godziny, a potem wkraczam.
– Czemu się tak denerwujesz? Ona nawet nie wie o twoim istnieniu. Jej chodzi o mnie.
– Skąd wiedziała, że REM-4 jest tutaj? Skoro wiedziała, mogła równie dobrze dowiedzieć się o naszych kontaktach. Powinieneś był ją zlikwidować, kiedy pojawiła się w okolicy.
– Istniała możliwość, że mogła nam pomóc. REM-4 nie jest doskonały.
– Nic nie jest doskonałe. Nie była nam potrzebna. To, co mamy, jest wystarczająco dobre.
– Twoi klienci mogą być innego zdania. Trzech na dziesięciu umiera lub wariuje.
– To jest wciąż do zaakceptowania. Nie mogę pozwolić na to, żeby tu węszyła. Za trzy miesiące odchodzę na emeryturę, i jeśli chcę utrzymać wszystkie znajomości, muszę być czysty.
Te jego cenne kontakty, pomyślał niecierpliwie Sanborne.