Выбрать главу

Chociaż mogą się przydać im obu. Ten drań znał każdego człowieka w wojsku, poza tym miał kontakty za granicą, które mogą się okazać bezcenne, gdy REM-4 będzie gotowy. Dlatego teraz starał się ukryć irytację w głosie.

– Utrzymasz swoje znajomości. Na miłość boską, przecież Caprio spóźnia się dopiero godzinę. Nie denerwuj się!

Przez chwilę Boch milczał.

– Dzwonił do mnie mój informator z wiadomością, że Royd opuścił Kolumbię.

– Co?

– Może to nic nie znaczy. Może po prostu dostał następne zlecenie. Jego usługi są w cenie.

– Mówiłeś, że wyślesz kogoś, żeby go załatwił.

– I wysłałem. Trzy razy. On jest zbyt dobry. Zrobiliśmy z niego zawodowca. – Jesteś głupcem.

– Uważaj! Nie mów do mnie w ten sposób.

Uraziłem jego wybujałe ego, pomyślał sarkastycznie Sanborne.

– Miałeś taką okazję, żeby pozbyć się go, kiedy był za granicą.

– Miałem go na oku.

– I pozwoliłeś mu się wymknąć. Boże, pamiętam go w Garwood. Mówisz, że był dobry? Był cholernym ekspertem. Nikt nie był lepszy.

– Znajdę go – zapewnił Boch. – I nigdy więcej nie waż się mówić do mnie w ten sposób.

Sanborne zawahał się. Cholera! Powinienem go kiedyś spa¬cyfikować, powiedział sobie w duchu.

– Przepraszam.

– I dbaj o swoje interesy. Może Sophie Dunston jest tylko kobietą, ale trzeba ją zlikwidować. Chcę być czysty, zanim osiądę na wyspie.

Odłożył słuchawkę.

Czy Boch naprawdę uważał, że on tego nie wiedział? Sophie Dunston stała się niewygodna, kiedy okazało się, że kontynuuje eksperymenty przeprowadzone w Amsterdamie. Blokował ją, ale ta kobieta się nigdy nie poddaje. Szukała i błagała, żeby ktoś ją wysłuchał.

Ale teraz już po wszystkim.

Jeśli Caprio zrobił, co do niego należało.

– Zająłeś się nim? – zapytał Jock Royda, kiedy ten wszedł do domu półtorej godziny później.

Royd skinął głową.

– Ruch na drodze był większy, niż się spodziewałem. – Spoj¬rzał na Sophie. – Wyglądasz ohydnie. Połóż się spać. Poroz¬mawiamy później.

Pokręciła głową.

– Nikt cię nie widział?

– Nie – powiedział i zwrócił się do Jocka: – Możesz już iść.

Zostanę tu i będę pilnował, żeby nic jej się nie stało. – To moja sprawa.

– Och, na miłość boską, dam sobie radę! – wybuchnęła Sophie. – Obaj możecie…

Michael.

– Dobrze. Jeden z was zostaje. Rzućcie monetą. – Odwróciła się na pięcie. – Będę w pokoju gościnnym na końcu korytarza – rzuciła w drzwiach. – Nie mam jeszcze odwagi wrócić do sypialni.

– Nastawię monitor, a ty idź po prysznic – zaproponował Jock. – Będę czuwał, dopóki nie wyjdziesz z łazienki.

– Dzięki.

Kiedy przechodziła koło sypialni, przeszedł ją dreszcz. Jej bezpieczna przystań stała się sceną przemocy. Może już nigdy nie będzie mogła wejść do tego pokoju bez lęku.

Nie myśl o tym, nakazała sobie. Idź spać. Gdy się obudzisz, będzie lepiej.

Przez następną godzinę nie mogła usnąć. Leżała w łóżku i obmyślała plan. W pokoju obok panowała cisza. Może poszli obaj. Nie, Jock by jej nie zostawił.

Rozdział 5

– Obudź się! Michael!

Zerwała się z łóżka na równe nogi. Nagle ktoś popchnął ją powrotem na pościel.

– Spokojnie. Nic się nie dzieje. Po prostu musiałem cię obudzić – powiedział Royd. – Chciałem, żebyś się kilka godzin przespała, ale twój syn zaraz się obudzi i na pewno nie chciała¬byś, żeby spotkał tu obcego człowieka.

– Jasne – przyznała, odgarniając włosy z twarzy. Rzuciła okiem na budzik, który stał na szafce nocnej. W pół do szóstej. – Nie, nie chciałbym, żeby Michael… – Potrząsnęła głową, żeby odegnać resztki snu. – Ale on przed siódmą nie wstaje.

– To dobrze. – Nalał do kubka kawy z dzbanka, który stał na szafce nocnej, i podał jej. – W takim razie, mamy trochę czasu, żeby porozmawiać.

Usiadł w fotelu stojącym obok łóżka. – Przykryj się. Jest chłodno.

– Nie jest mi zimno – skłamała. Koszulka, którą miała na sobie, była cienka. Poza tym fakt, że była fizycznie i psychicz¬nie wyczerpana, zrobił swoje. – Rozumiem, że twoje było na wierzchu.

– Jock nie oddałby tej sprawy losowi. Chciał zostać ze mną, ale przekonałem go, że i tak muszę z tobą porozmawiać i muszę pobyć przez chwilę sam. – Uśmiechnął się. – Oczywiście mu¬siałem mu obiecać, że nie stracę nad sobą panowania i nie poderżnę ci gardła.

– Rozumiem jego obawy – powiedziała sucho. – Jack i ja zaprzyjaźniliśmy się, a ty jesteś wściekły. – Wzdrygnęła się na te słowa. – A ta wściekłość jest wymierzona we mnie. Nawet cię rozurmem.

– Świetnie. W takim razie jesteśmy na dobrej drodze, żeby się zrozumieć. – Nachylił się do przodu, chwycił koc i rzucił na jej gołe nogi. – Przykryj się, na miłość boską. Masz gęsią skórkę.

– Mam nadzieję, że nasza rozmowa nie będzie trwała długo. Co takiego mamy sobie do powiedzenia? Skrzywdziłam cię. Przepraszam. Jeśli jest coś, co mogłabym zrobić, żeby ci to wynagrodzić, zrobię to. – Usta jej wykrzywił dziwny uśmiech. – Jednak nie dam się zabić. Muszę myśleć o synu.

Royd milczał przez chwilę, przyglądając się jej twarzy.

– Boże. Gdyby nie było Michaela, zdaje się, że byś rru pozwoliła to zrobić.

– Nie bądź śmieszny. – Odwróciła wzrok. – Ale popełniłam straszną zbrodnię i musi istnieć jakaś forma odkupienia jej.

– Jeśli mówisz prawdę, nie wiedziałaś, co Sanborne robił z REM-4.

– Czy to powstrzymało Sanborne'a przed tym, co zrobił Jockowi, tobie i innym? Czy to uratowało mojego ojca i matkę? To była moja wina. – Ich oczy się spotkały. – Jeśli nie powstrzymam Sanborne'a, to się nigdy nie skończy. A tej myśli nie mogę znieść, Royd.

– Zabicie Sanborne'a nie wyeliminuje REM-4. Gdyby tak było, zabiłbym go, gdy tylko uciekłem z Garwood. Jest jeszcze Boch. Zabijesz jednego, a drugi czmychnie z dyskiem z REM-4 i tyle go widzieliśmy. Muszę pozbyć się ich obu, zakładu oraz wszystkich akt, każdego zapisku, każdej formuły, której używali w Garwood. Chcę zmieść REM-4 z powierzchni ziemi, żeby nikt więcej nie mógł zrobić nikomu tego, co mnie zrobili. – Ton jego głosu stał się ostrzejszy. – Nie pozwolę, żebyś pokrzyżowała mi plany zabójstwem Sanborne'a. Muszę zniszczyć wszystko.

Pasja, z którą wypowiedział te słowa, sprawiła, że Sophie na chwilę zaniemówiła.

– Co byś zrobił, gdybym jednak go zabiła?

– Lepiej, żebyś nie wiedziała. Myślisz, że teraz jestem wściekły?

Rzeczywiście, potrafiła sobie wyobrazić tę furię, która ogar¬nęłaby Royda, gdyby ktoś pokrzyżował jego plany.

– Być może będziesz musiał się z tym liczyć.

– Nikt mnie nie powstrzyma. Jeśli chcesz dopaść Sanborne' a, będziesz musiała przejść do mojego obozu.

Zesztywniała.

– Nie chcę…

– Myślisz, że ja chcę? Ale możesz mi być potrzebna. Przyszedłem tutaj z nadzieją, że uda mi się wydobyć z ciebie choć cień informacji, która ułatwi mi drogę do Sanborne'a i Bocha. Twoje nazwisko figurowało na liście z Amsterdamu. Myślałem, że z nimi współpracujesz.

– Przepraszam, że cię rozczarowałam – mruknęła sarka¬stycznie.

– W istocie. Nie chciałem być wmieszany w sytuację, w której musiałem zdjąć Caprio. To ciebie miałem ostatecznie sprzątnąć.

Uśmiechnęła się, chociaż jej oczy pozostały poważne. – W końcu ocaliłeś moje nic niewarte życie.