– Porozmawiamy o tym w domu. Tak naprawdę nie mam problemów i nic…
– Spójrz na te ciężarówki – przerwał jej Michael, otwierając okno. – Co się dzieje?
Trzy biało-niebieskie ciężarówki na światłach, z napisami Baltimore Light and Gas stały zaparkowane przy ulicy. Nagle zobaczyła policjanta rozmawiającego na środku ulicy z moto¬cyklistą.
Sophie najpierw zwolniła, potem zatrzymała się.
– Nie wiem. Zobaczymy.
Policjant puścił motocyklistę i szedł teraz w kierunku samo¬chodu Sophie.
– Co się stało? – zapytała.
– Ulatnia się gaz. Pani mieszka w tym budynku?
– Nie, cztery budynki dalej – powiedziała i spojrzała na mężczyzn w szarych uniformach, którzy wchodzili do domu. – Czy oni ewakuują ludzi?
– Nie, sprawdzają, gdzie jest awaria. Mamy pilnować, żeby nikt nie wchodził do budynków, dopóki nie skończymy. – Uśmiechnął się. – Na razie znaleźli dwie małe usterki. Ale musimy uważać. Radzimy wszystkim na ulicy, żeby nie włącza¬li żadnych urządzeń, dopóki nie skończymy.
– Mieszkam przy High Tower, czy nas to obejmuje?
Policjant zajrzał do rozpiski.
– Nie. Tam powinno być w porządku. Proszę tylko uważać. – Machnął na znak, że może jechać. – Jeśli będzie miała pani jakieś wątpliwości, proszę zadzwonić do spółki gazowej.
Oczywiście.
– Wyczujemy gaz, jeśli u nas się ulatnia, prawda? – zapytał Michael, gdy ruszyli.
– Jasne. Dodają do niego zapach, żeby można było wyczuć. Przejeżdżając obok kolejnych domów, Sophie nie zauważyła I.adnych oznak awarii. – Na wszelki wypadek i tak zadzwonimy do spółki gazowej.
Wjechała na podjazd i pilotem otworzyła garaż.
– Wiesz co, powinniśmy to zrobić, zanim…
– Zatrzymaj się. – Przyoknie samochodu zobaczyła twarz Royda. – Zatrzymaj się!
Sophie instynktownie nacisnęła pedał gazu.
– Wychodźcie oboje!
Tonjego głosu był nieznoszący sprzeciwu. Sophie posłusznie wykonała polecenie. Otworzyła drzwi.
– Wysiadaj, Michael.
– Mamo, co… – mamrotał zdezorientowany Michael, wychodząc z samochodu.
– Dobrze. – Royd usiadł na siedzeniu kierowcy. – Teraz weź go do mojego samochodu. Jasnobrązowa toyota. Kluczyki są w stacyjce. Zabierz go stąd. Zadzwonię do ciebie, kiedy będzie wystarczająco bezpiecznie, żebyś mogła wrócić.
Zawahała się.
– Zrób to! – rozkazał.
Sophie wzięła Michaela za rękę i pobiegła w kierunku toyoty. Kiedy byli już w samochodzie i Sophie ruszyła, Michael zapytał:
– Mamo, kim był…
– Nie teraz. – Spojrzała w lusterko wsteczne. Co, u diabła…
Jej samochód zjeżdżał właśnie z podjazdu. Nagle ruszył gwał¬townie do przodu.
Royd wyskoczył z samochodu i popchnął go do garażu. Co się dzieje?
Michael obejrzał się za siebie.
– Co on robi? Dlaczego powiedział, że…
Nagle dom eksplodował.
Szyby samochodu zatrzęsły się od siły wybuchu. Płomienie.
Drewno, drzwi, szkło, wszystko w kawałkach spadało na chodnik.
Royd!
Gdzie był Royd?
Jeszcze przed chwilą widziała go, jak leżał na trawniku.
Teraz wszędzie był czarny dym.
Zadzwonił jej telefon. Usłyszała głos Royda:
– Czekam na ciebie za rogiem, na końcu ulicy.
– Co się stało? Co ty zrobiłeś?
Rozłączył się.
Rzuciła telefon i wykręciła gwałtownie. Kątem oka widziała, jak z domów wybiegają ludzie i pędzą w stronę piekła, które zostało z jej domu.
Jej domu. Domu Michaela.
Spojrzała na syna. Miał bladą twarz, ręce zacisnął na plecaku. – Trzymaj się, teraz jesteśmy bezpieczni.
Tylko potrzasnął głową.
Prawdopodobnie był w szoku.
Czy mogła się dziwić? Ona sama była wstrząśnięta. Royd stał na rogu.
Sophie zjechała na krawężnik. Royd wskoczył na tylne siedzenie.
– Jedź. Spadamy stąd. Nikt nie powinien cię zobaczyć.
Nacisnęła pedał gazu. Usłyszała dźwięk syreny.
– Dlaczego?
– Później ci wytłumaczę. Skręć w lewo w następną przecznicę – polecił Royd, wyjął z kieszeni telefon i wybrał numer. – Do diabła, Jock, awaria. Spotkajmy się w zajeździe La Quinta przy autostradzie nr 40. – Rozłączył się. – Zatrzymaj się i prze¬siądź się z chłopakiem na tylne siedzenie. Ja poprowadzę.
– Przestań mi rozkazywać, Royd – powiedziała Sophie, starając się opanować drżenie głosu. – Musisz mi to wszystko wyjaśnić.
– Może nie przy chłopcu – odparł cicho Royd. – A ja teraz nie mogę mu pomóc.
M iał rację. Przed chwilą Michael był świadkiem, j ak jego dom stanął w płomieniach, i wciąż był w szoku. Zjechała na krawężnik.
– Chodź, Michael. Musimy się przesiąść.
Nie protestował. Jego ruchy były nieskoordynowane.
– Wszystko w porządku. – To było kłamstwo. – Nie, nie w porządku. – Przytuliła go. – Jest fatalnie, ale zrobimy wszystko, żeby było dobrze.
Chłopiec nawet na nią nie patrzył. Skupił wzrok na Roydzie, klóry siadał właśnie na miejscu kierowcy.
– Kto to jest?
– Nazywa się Matt Royd.
– On wysadził w powietrze nasz dom.
– Nie. On nie chce nas skrzywdzić.
– To dlaczego…
– Wytłumaczę ci, jak tylko sama się dowiem. To już niedlugo. Zaraz spotkamy się z Jockiem.
Chłopiec skinął głową.
– Nie pozwolę, żeby cokolwiek ci się stało.
Chłopiec podniósł głowę i spojrzał jej prosto w oczy.
– Za kogo mnie masz, mamo? Nie boję się, że coś mi się stanie. Chodzi mi o ciebie.
Sophie przytuliła go do siebie mocniej.
– Przepraszam. Cóż, nie pozwolę też, żeby cokolwiek mi się slało.
Poniosła wzrok i napotkała spojrzenie Royda w lusterku wstecznym.
– Zawieź nas do zajazdu. Mój syn i ja musimy się dowie¬dzieć, o co tu chodzi.
– Zaczekajcie tu.
Royd wyskoczył z samochodu i poszedł do recepcji. Wrócił po pięciu minutach.
– Pokój 55. Pierwsze piętro. To na końcu budynku. Sąsied¬nie pokoje są puste. Zapłaciłem za nie.
Zaparkował przed wejściem do pokoju i podał jej kluczyki. – Zamknijcie drzwi. Idź, może chłopiec się uspokoi. Ja zaczekam na Jocka.
– Nie jestem chłopoem – obruszył się Michael. – Nazywam się Michael Edmunds.
Royd skinął głową.
– Wybacz, jestem Matt Royd. – Wyciągnął rękę. – To, że mamy małe zamieszanie, nie oznacza, że mogę cię traktować tak, jakbyś był nieobecny. Zaprowadzisz mamę do pokoju i podasz jej szklankę wody? Wygląda na zdenerwowaną.
Michael spojrzał na wyciągniętą dłoń i po chwili ją uścisnął. – Nic dziwnego – powiedział. – Ale dojdzie do siebie. Jest twarda.
– Zdążyłem zauważyć – przyznał Royd i spojrzał na Sophie.
– Twój Michael też jest twardy. Powinnaś być z nim szczera.
Sophie wysiadła z samochodu.
– Nie potrzebuję rady, jak mam rozmawiać z synem. Chodź, Michael.
– Poczekaj. – Michael wciąż przypatrywał się Roydowi.
– Skoro nie ty wysadziłeś nasz dom, zrobił to ktoś inny. Mam rację? To chyba nie był wypadek.
– Masz rację – twierdził bez wahania Royd. – To nie był wypadek. Ktoś po prostu chciał, żeby tak to wyglądało.
– Dość tego – przerwała Sophie.
Royd wzruszył ramionami.
– Chyba popełniłem gafę.
– Prawdziwą gafę popełnisz, jeśli nie przyjdziesz zaraz do nas i nie powiesz mi, o co tu naprawdę chodzi. – Spojrzała na Michaela. – To znaczy nam.
Royd uśmiechnął się.
– Przyjdę, jak tylko zjawi się Jock.
– Liczę na to. – Podeszła do drzwi i przekręciła klucz w zamku. – Mam już dosyć tego, że robi się rzeczy za moimi plecami.