– Czas.
Zastanowiła się.
– Ale po przeszukaniu ruin będą wiedzieli, że nas tam nie było.
– To trochę potrwa. Ogień będzie się długo palił, bo spowodował go wyciek gazu. Potem, z powodów bezpieczeństwa, będą musieli poczekać, aż temperatura pogorzeliska spadnie. Eksplozja była tak duża, że wszyscy pomyślą, że jeśli byłaś w środku, nie mogłaś przeżyć. Będą szukali szczątków zwłok, a to zajmie im ogromnie dużo czasu. Jeśli mieliśmy szczęście i nikt cię nie widział, to mamy szansę.
– Szansę na co?
– Musimy zabrać Michaela – powiedział Jock. – Od ciebie, Sophie.
Zamarła.
– O czym ty mówisz?
– W ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin Michael dwukrotnie omal nie zginął, a przecież to nie onjest celem. Tak długo, jak jest przy tobie, jego życie jest zagrożone.
– Chcecie mi go zabrać? – Zacisnęła pięści. – Nie pozwolę na to. On mnie potrzebuje.
– On musi żyć – powiedział Royd. – A ty musisz mieć swobodę działania, bez konieczności martwienia się o niego. – Zamknij się. To cię w ogóle nie dotyczy. Wiesz co…
– Zamilkła. To go dotyczy. I ona to sprawiła, tworząc REM-4.
– Nie byłeś nigdy świadkiem żadnego z jego nocnych koszmarów.
– Ale ja byłem – odezwał się Jock. – A mi ufasz, prawda?
– Co masz na myśli?
– Chcę, żeby Michael pojechał ze mną do MacDuff' s Run.
– Do Szkocji? Nie ma mowy.
– Tam będzie bezpieczny – przekonywał. – MacDuff o to zadba. Ja o to zadbam. Zajmowałem się nim, kiedy ty byłaś w pracy. Wiem, jak wyglądają jego nocne koszmary. Damy sobie radę.
Michael tysiące kilometrów stąd…
– Przez cały czas będę się o niego bała.
– W takim razie zastanów się, co jest dla ciebie ważniejsze – poradził Royd. – Obiecałem, że wam obojgu włos z głowy nie spadnie, ale rozdzielenie was ułatwiłoby mi sprawę.
Sophie zamknęła oczy i poczuła ogromny strach. Od kiedy wyszła ze szpitala, największą odległością, jaka oddzielała j ą od syna, było osiem kilometrów.
– To moje dziecko. Ja muszę się nim zająć. Mężczyźni milczeli.
Nie musieli nic dodawać. Wszystko zostało powiedziane.
W imię matczynej miłości była po prostu samolubną wiedźmą. Nie mogła tego zrobić Michaelowi. Otworzyła oczy.
– Rozmawiałeś już z MacDuffem?
– Tak – odprał Jock. – Jak tylko Royd do mnie zadzwonił i powiedział, co się stało. MacDuff nie ma nic przeciwko temu.
– To nie wystarczy.
Jock potrząsnął głową.
– Zobaczysz, wszystko będzie dobrze. MacDuff przyjmie Michaela jak syna. Wierz mi, ten człowiek ma bardzo roz¬winięte poczucie więzi.
– Będę musiała z nim porozmawiać.
– Tak myślałem. Może być jutro rano? MacDuff załatwił już podróż. Odlatujemy z Michaelem prywatnym samolotem jutro o dziewiątej rano.
Dobry Boże, wszystko to dzieje się za szybko. – Michael nie ma nawet paszportu.
– MacDuff załatwia mu brytyjski paszport.
– Co?
– Będzie podróżował jako Michael Gavin. – Uśmiechnął się. – Mój młodszy kuzyn.
– Fałszywy paszport?
Jock skinął głową.
– MacDuff był w marynarce, niejedno ma za sobą. Zdobył kilka cennych kontaktów.
– Fałszerze – burknęła.
– No, cóż, tak. Wysoko wykwalifikowani.
Przez chwilę milczała.
– Porozmawiam z nim. Nie obiecuję, że pozwolę ci zabrać Michaela.
– Pozwolisz – zapewnił Jock. – Będziesz mogła z nim codziennie rozmawiać, poza tym wiesz, że będę się nim dobrze opiekował – rzucił spojrzenie na Royda – mimo że nie jestem Terminatorem.
– A żebyś wiedział, że nie jesteś – powiedział Royd i zwrócił się do Sophie: – Chcesz, żebym się ulotnił, kiedy będziecie przekazywać mu tę wiadomość?
Zastanowiła się.
– Nie. Myślę, że on nie będzie chciał jechać. Zbyt się o mnie martwi. Nie może myśleć, że zostaję tutaj sama.
Uśmiechnął się.
– Już podjęłaś decyzję. Szukasz tylko najlepszego sposobu, żeby ją zastosować.
Odwróciła się i otworzyła drzwi.
– Najlepszym sposobem jest zamówienie pizzy. Potem Jack porozmawia z Michaelem. MysIę, że Michael jego posłucha.
– A co ja mam robić?
– Masz siedzieć z poważną miną i wyglądać na człowieka wielce odpowiedzialnego. – Rzuciła mu lodowate spojrzenie. – Jeśli już będziesz musiał się odezwać, pośtaraj się nie chlap¬nąć niczego, co mogłoby go zaniepokoić.
– Dlaczego się nie kładziesz? – zapytał Michael Sophie, która siedziała w fotelu. – Nic mi się nie stanie.
Spojrzała na niego. Leżał w łóżku. Boże, to byłby cud, gdyby nie miał ataku po tym wszystkim, co dzisiaj przeszedł. Najpierw jego dom został wysadzony w powietrze, potem Jock przez kilka godzin przekonywał go, żeby pojechał z nim do Szkocji. Wciąż nie mogła uwierzyć, że w końcu się zgodził.
– Nie jestem zmęczona. Śpij już. Przez chwilę się nie odzywał.
– Boisz się, bo nie mam monitora. Przez całą noc nie bę¬dziesz spała, bo boisz się tego, co mogłoby się stać, gdybyś zasnęła.
– To tylko jedna noc. Jock obiecał, że MacDuff będzie miał monitor, jak tam dojedziecie.
– To ci dzisiaj nie pomoże. To ja powinienem nie spać. To ja zawsze sprawiam ci kłopoty.
– Nie… No tak, masz pewne problemy, ale kto ich nie ma?
– Takich jak ja – niewiele osób. Mamo, czy ja jestem wariatem?
– Nie, nie jesteś wariatem. Skąd ten pomysł?
– Nie potrafię przestać. Staram się, próbuję, ale nie potrafię powstrzymać tych snów.
– Opowiedz mi o nich, może będę mogła ci pomóc. – Przysu¬nęła się do niego i wzięła go za rękę. – Nie odsuwaj mnie od tego, Michael. Pozwól mi pomóc.
Potrzasnął głową.
– Wszystko będzie dobrze. Czuję się dużo lepiej, od kiedy dowiedziałem się, że dziadek nie był szalony. A nawet jeśli był, to nie była jego wina. Kiedyś bałem się, że… Nie rozumiałem tego. Dziadek mnie kochał. Wiem o tym.
– Ja też to wiem.
– Nie rozumiałem, jak mogło do tego dojść.
– Musiałbyś być Einsteinem, żeby to zrozumieć. Zrozumienie tego zajęło mi kilka miesięcy.
– Wiem, że Snabome'a należy ukarać, ale nie chcę, żebyś to była ty – odezwał się po chwili milczenia. – On cię skrzywd~i.
– Rozmawialiśmy o tym. Nie pozwolę mu na to. Nie skrzywdzi ani ciebie, ani mnie. I musi zostać ukarany. Dopóki on jest na wolności, żadne z nas nie jest bezpieczne. Ufasz Jockowi, prawda?
– Tak.
– Powiedział, że będziesz bezpieczny. Powiedział też, że z Roydem każdy może czuć się bezpieczny.
Michael skinął głową.
– No tak, on był w fokach.
I dzięki Bogu, pomyślała Sophie. To jest dla Michaela argument nie do podważenia.
– A wiec, wszystko będzie dobrze. Przytaknął, a potem zapytał:
– Myślisz, że Bóg wybaczył dziadkowi?
– Wiem, że babcia by mu wybaczyła. To nie była jego wina.
– Pewnie tak. To nie była też twoja wina.
– Śpij już. Masz przed sobą długi lot.
– Jak długo będę musiał tam zostać?
– Nie wiem. Niedługo. – Boże, jak ona będzie za nim ·tęskniła! – Ale codziennie będziemy do siebie dzwonić.
– O której?
– O szóstej waszego czasu.
– Obiecujesz?
– Obiecuję.
Michael nie odezwał się już, ale Sophie wiedziała, że nie śpi. Śpij, mały. Będę tu czuwała, powiedziała w duchu. Wiedziała, że nieprawdą było, że będzie przy nim, cokolwiek się zdarzy. Do dziś nie zdawała sobie sprawy, że jej syn boi się, czy nie oszaleje. Powinna była wiedzieć.