Выбрать главу

Mimo to, wiedział, że Michael spanikuje w ostatniej chwili. Ale to była ocena sytuacji, nie wrażliwość. Nigdy nie wątpiła, że jest inteligentny.

Przestań o nim myśleć, przywołała się do porządku. Zrelaksuj się, a potem weź się w garść. Była wściekła na siebie za to, że zaczynała powoli odczuwać skutki samotności. Michael był zawsze przy niej, albo w myślach, albo fizycznie. Każdy dzień zaczynał się i kończył z synem. Teraz została od niego odseparowana, a to bolało.

Przestań się nad sobą rozczulać i zrób to, co do ciebie należy.

Tylko w ten sposób znowu będziecie razem. Była nie tylko matką, ale i myślącą kobietą o silnej woli.

Teraz musi skupić się na Sanbornie.

Royd siedział w fotelu w drugim końcu pokoju. Jedną nogę miał przewieszoną przez poręcz, głowę opartą o oparcie.

Tygrys, tygrys w oślepiającym blasku…

– Wyspałaś się? – Usiadł prosto i uśmiechnął się. – Spałaś jak kłoda. Zastanawiałem się, ile masz za sobą nieprzespanych nocy w ciągu tych kilku ostatnich lat.

Sophie usiadła na łóżku i owinęła się prześcieradłem.

– Jak długo tu jesteś?

Spojrzał na zegarek.

– Trzy godziny. Dwie godziny zajęło mi dobranie dla ciebie garderoby.

Pięć godzin.

– Powinieneś był mnie obudzić. – Spuściła nogi na podłogę.

– Albo samemu się położyć.

– Nie spieszyło mi się. Chociaż zaczyna mi wchodzić w krew budzenie cię, prawda? Jednak tym razem chciałem popatrzeć, jak śpisz.

– To… – Zamilkła, kiedy napotkała jego wzrok. Zmysłowy.

Tak zmysłowy, jak sposób, w który siedział na fotelu. Szalenie zmysłowo. Odwróciła oczy.

– Musisz zatem znaleźć teraz inny obiekt – odezwała się po chwili. – Nie lubię, kiedy ktoś narusza moją przestrzeń, Royd.

– Nie naruszam jej. Od kiedy tu wszedłem, nie ruszyłem się z miejsca. Po prostu na ciebie patrzyłem. Przepraszam. Za długo byłem w dżungli. – Wstał. – Pójdę do siebie i podgrzeję chiń¬szczyznę w mikrofalówce. Ubrania są w tych dwóch torbach. Mam nadzieję, że będą pasować. Starałem się wybrać coś stylowego. – Był już przy drzwiach, kiedy usłyszała: – Ale nie znajdziesz tam niczego, w czym będziesz wyglądała lepiej niż w tym prześcieradle.

Odprowadziła go wzrokiem. Czuła, jak jej policzki różowie¬ją, a piersi naprężają się. Czuła… Nie, nie chciała myśleć o tym, jak się czuła. Nie chciała też myśleć o mężczyźnie, który wywołał w niej te uczucia. To czyste szaleństwo. Zawsze ciągnęło ją do mężczyzn, którzy byli inteligentni i cywilizowa¬ni, tacy jak Dave. Royd może był inteligentny, ale nie był ani odrobinę cywilizowany. Sam ustalał zasady i miał gdzieś wszy¬stkich dokoła.

Poza tym miała prawo tak się czuć. To czysta biologia, biorąc pod uwagę to, że nie kochała się z nikim już na pół roku przed zerwaniem z Dave' em. Taka reakcja przydarzyłaby się z jakim¬kolwiek mężczyzną.

Może nie z jakimkolwiek. Seksualność Royda była zuch¬wała…

Przestań! – nakazała sobie. – To się już nie powtórzy. Wstała i przeszła przez pokój. Ubrała się, spakowała resztę ubrań i poszła do pokoju Royda. Gdy skończąjeść, będzie akurat pora, żeby zadzwonić do Jocka i Michaela.

– Właśnie widziałem wieczorne wiadomości – powiedział Boch, kiedy Sanborne podniósł słuchawkę. – Na miłość boską, policja do tej pory nie potrafi ustalić, czy byli w domu w chwili wybuchu.

– Musieli tam być. Policjant, który zatrzymał ich samochód, rozpoznał ich na fotografii. Szczątki ich samochodu znaleziono w pogorzelisku i na trawniku.

– Ale, do cholery, nie znaleziono ciał.

– Siła wybuchu. Szukają szczątków, ale nie ogłoszą nic, dopóki nie będą pewni. To potrwa.

– Wymówki, Sanborne? Caprio nawalił, a teraz nie masz dowodów, że twój kolejny człowiek wykonał zadanie.

Sanborne próbował utrzymać emocje na wodzy.

– Nie mogę uruchomić żadnego kontaktu w policji. Nie mogę być w żaden sposób z nią kojarzony. Nie rozumiesz tego? Gerald Kenneth zadzwonił do szpitala. Nie dała znaku życia. Zwykle, w weekendy sprawdza, co słychać u jej pacjentów. Ludzie w szpitalu są zaszokowani.

– To mnie nie przekonuje. Ona nie jest głupia. Może się po prostu ukrywać. Na pewno ma przyjaciół, z którymi będzie chciała się skontaktować. Sprawdź ich.

– Muszę być ostrożny. Nie mogę sobie pozwolić na to, żeby zawiadomili policję, że ich nachodzę. – Nie dając dojść do głosu Bochowi, szybko dodał: – Poza tym wysłałem jednego z moich ludzi, Larry'ego Simpsona, żeby podając się za reportera, wypytał sąsiadów i trenera dzieciaka. Nikt nie miał od niej żadnych wiadomości.

– A były mąż?

– W tej chwili jeden z moich ludzi jedzie do domu Edmundsa. Zadowolony?

– Nie, nie będę zadowolony, dopóki policja nie ogłosi, że Sophie Dunston nie żyje – powiedział Boch i urwał na chwilę. – Ben Kaffir jest ze mną w kontakcie. Jest zainteresowany REM-4, ale bawi się teraz z Waszyngtonem i nie zdeklaruje się, dopóki nie udowodnimy mu, że jego nazwisko nigdy nie wy¬płynie w żadnym dochodzeniu. Ta Dunston sprawiła nam zbyt wiele kłopotów.

– Więcej już nie sprawi – zapewnił Sanborne. – Bądź cier¬pliwy. Daj mi jeszcze jeden dzień, a przekonasz się, że niepo¬trzebnie się obawiałeś.

– Nie obawiam się. Jadę do Caracas sfinalizować sprawę.

Jeśli dowiem się, że znowu nawaliłeś, wrócę i sam się nią zajmę.

Boch odłożył słuchawkę.

Sanborne opadł na oparcie fotela. Był wściekły na Bocha, ale z drugiej strony tamten mógł mieć rację. Wierzył, że doniesienie policji o odnalezieniu szczątków będzie oznaczało sukces, jed¬nak martwił się zniknięciem Caprio. Opóźnienie w ogłoszeniu, czy w domu przebywały jakieś osoby, mogło oznaczać trudnoś¬ci w zidentyfikowaniu szczątków albo to, że coś poszło nie tak. Sprawy zaczęły się komplikować, a to mu się nie podobało.

Royd?

Miał nadzieję, że to nie on. Nie chciałby konfrontacji z nim w tak ważnym momencie.

Dobrze. Załóżmy, że Royd nie maczał w tym palców i że kobieta i dziecko nie żyją.

Zdobądź dowód.

Otworzył notes i podkreślił ostatnie nazwisko na liście. Dave Edmunds.

Royd nałożył kurczaka na papierowe talerzyki, postawił je na małym stoliku pod oknem. Właśnie nalewał wino do drugiego kieliszka, kiedy do pokoju weszła Sophie.

– Kupiłem czerwone wino. Lubisz czerwone?

Skinęła głową.

– Ale teraz wolałabym napić się kawy.

– Później wstawię wodę. – Wskazał ręką krzesło. – To wino z supermarketu, i tak nie wlejesz w siebie więcej niż dwa kieliszki. Zapewniam, że nie mam zamiaru cię upić.

– Nawet o tym nie pomyślałam.

– Nie. – Skrzywił się. – Wiem, że wszystko, co mówię lub robię, może być dla ciebie podejrzane. Wyczuwam obawę z twojej strony. Czasami działam impulsywnie, ale nie rzucę się na ciebie.

– Bo jestem dla ciebie zbyt cenna.

– Właśnie – przyznał z uśmiechem. – W przeciwnym razie nie miałabyś szansy.

Usiadła i wzięła do ręki widelec.

– Mam szansę. Jock był bardzo dobrym instruktorem.

Royd zachichotał.

– W takim razie na pewno będę trzymał się z daleka. – Wypił łyk wina. – Słyszałem, że Jock spadł ci jak z nieba.

Spojrzała na niego i zmarszczyła czoło.

– Zachowujesz się… Nie przypominam sobie, żebym widziała, jak się śmiejesz.