– Prędzej czy później to musiało się stać. Royd przytaknął.
– Mieliśmy szczęście, że zyskaliśmy trochę czasu. To ozna¬cza, że musimy być bardziej ostrożni. Nie możemy pozwolić, żeby ludzie cię rozpoznali. Teraz nie tylko Sanborne i Boch chcą cię odnaleźć, policja też może mieć do ciebie kilka pytań.
– Nie zamierzam nigdzie się wypuszczać pod warunkiem, że masz dla mnie coś konstruktywnego do roboty. A masz? – Spoj¬rzała mu uważnie w oczy.
Wzruszył ramionami.
– Dzwonił Kelly. Powiedział, że najbardziej odpowiedni czas, żeby zrobić zwarcie, będzie dziś o dziewiątej wieczorem. Wtedy będą wciąż wynosić rzeczy z laboratorium i wpadać na siebie po ciemku. Im większe zamieszanie, tym lepiej.
– Czy może to przygotować?
– Powiedział, że tak. Chce tylko, żebym potwierdził.
– Więc zrób to.
– Nie, dopóki nie opracuję planu odwrotu.
– Skoro Kelly może mnie tam wprowadzić, powinien mnie też stamtąd wyprowadzić.
– To może nie być takie proste. Zwłaszcza jeśli prąd zostanie znowu włączony zbyt wcześnie.
– W takim razie rozpracuj to, ja tam idę. Milczał.
– Powiem mu, żeby spotkał się z nami wpół do dziewiątej przed zakładem – zdecydował po chwili. – Będziemy mieli trochę czasu, żeby coś ustalić.
– Dobrze, zwłaszcza że nawet nie wiem, jak wygląda. Masz jego zdjęcie.
– Nie, ale wygląda jak rudy Fred Astaire.
– Cóż, to mi powinno wystarczyć.
– Potrafi wyjść cało z niejednej trudnej sytuacji, ale nie chcę, żeby musiał to robić dziś – powiedział i skinął w stronę stołu. – Kupiłem sok pomarańczowy i kanapki. Usiądź i jedz.
– Nie jestem głodna.
– I tak powinnaś coś zjeść. Potrzebna jest ci energia. Chyba że jesteś zbyt na mnie wściekła, żeby usiąść ze mną przy jednym stole.
– Byłabym głupia, gdybym dawała dojść do głosu moim uczuciom. Jock ostrzegł mnie, że będę na ciebie wkurzona przynajmniej raz dziennie. – Usiadła i zaczęła jeść kanapkę. – Nie docenił cię. Chyba nie zna cię tak dobrze, jak myśli.
– Cóż, zapewne jedną stronę mojej osobowości zna aż za dobrze.
– Jaką?
– Tę, która stała się również jego udziałem. Psychiczne męki. Próby złamania woli. Świadomość, że nie masz wyjścia, musisz się podporządkować. Jesteś tak pełna poczucia winy, że uważasz, że my z Jockiem też czujemy się winni. Nie mogę mówić za niego, ale ja jestem zbyt samolubny, żeby przej¬mować się grzechami, które popełniłem, nie mając kontroli nad swoimi czynami. To, że byłem niewolnikiem tych drani, było dla mnie nie do zniesienia. Nie mogłem znieść tego, że byłem zbyt słaby, żeby nad tym zapanować, żeby zabić sukinsynów, którzy mi to zrobili.
– Ja ci to zrobiłam – powiedziała cicho Sophie.
– Bzdura. Gdybym tak myślał, już byś nie żyła. – Opadł na fotel i sięgnął po karton z sokiem pomarańczowym. – Przestać jęczeć i spójrz na to tak,jakja. – Nalał soku Sophie, potem sobie. – Jeśli nie chcesz, żebym mówił o Garwood, nie będę. Chociaż zawsze uważałem, że na rany najlepsze jest słońce i powietrze.
– I odrobina nienawiści?
– A nie?
– Nienawidzę Sanborne'a. Jak możesz w to wątpić?
– Nie wątpię. Po prostu mamy różne podejścia. Może dlatego, że w twojej pracy jest mnóstwo miejsca na miłosierdzie, moja sprowadza się do wykonywania zadań, których nauczyłem sic w Grawood.
– No i musisz podsycać nienawiść.
– O tak.
– Gdzie się spotkamy z Kellym? – zmieniła temat.
– Niedaleko zakładu, jakieś pięć kilometrów, jest zatoka. Nie ma tam kamer.
Sophie znała tę zatokę. Przypomniała sobie dzień, kiedy lIlusiała uciekać przed ochroniarzami.
– Czy Kelly zlokalizował sejf?
– Jakiś sejf zlokalizował. Znajduje się w biurze, niedaleko laboratorium. To wydział kadr.
– To może być sejf Sanbome'a. Taka sztuczka. Skinął głową.
– Kelly powinien to sprawdzić. Nie sądzę, żebyś musiała iść lam z nim.
– Jestem pewna. Jeśli zrobi zwarcie, wszyscy w zakładzie hędą podejrzani. Może nie mieć drugiej szansy. Idę – po¬stanowiła.
Wzruszył ramionami.
– Rób, co chcesz. Co mnie to obchodzi?
– To, że jeśli mnie stracisz, stracisz swoją przynętę•
– Nie mówiłem, że mam zamiar użyć cię jako przynętę. No, może tak powiedziałem, ale to w ostateczności.
– Czyżbyś zaczynał mięknąć?
– Nic z tych rzeczy. Może po prostu chcę uśpić twoją czujność i przekonać cię, że warto by było pójść do łóżka z takim miłym facetem jak ja.
– Miłym facetem? – zdziwiła się. – Daleko ci do miłego faceta, Royd.
– Nawet naj dłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku – zacytował znane chińskie przysłowie. – Może ty mnie zmieniasz, co?
– Jesteś śmieszny. Uśmiechnął się.
– Cóż, znasz się na terapii, a mamy przed sobą cały dzień. Może po prostu pójdziemy do łóżka i odprężymy się przed dzisiejszą robotą?
– Jesteś obrzydliwy – żachnęła się.
– Nie w łóżku. Może czasami jestem, ale nie w łóżku.
Spodobałbym ci się.
– Arogancki drań. – Ruszyła w stronę swojego pokoju. – Nie jestem zainteresowana seksem z tobą.
– Wydaje mi się, że zauważyłem ślad zainteresowania, a ja jestem tak napalony, że muszę zadowolić się tym, co mam.
Boże, co za drań! Spojrzała na niego. Siedział niedbale w fotelu, emanując seksualnością. Nagle zdała sobie sprawę, że za zwykłym beznamiętnym spojrzeniem dojrzała filuterny błysk.
– Nie po to tu jesteśmy – przypomniała.
– Ale to może być moja ostatnia szansa, zanim dasz się dzisiaj zabić. – Uśmiechnął się chytrze. – Może cię ominąć doświadczenie twojego życia.
– Jeśli dzisiaj zginę, nie będę miała życia przed sobą, żeby żałować.
– Jeśli jesteś tak dobrajakja, każda minuta, którą spędzimy razem, będzie jak całe życie.
Nie mogła powstrzymać drżenia warg.
– Chyba jest mi niedobrze.
– Dobrze, odwołuję to. – Uśmiech zniknął z jego twarzy.
– Skoro nie chcesz się odprężyć w ten przyjemny sposób, musisz znaleźć coś innego. Jeśli tego nie zrobisz, przez cały wieczór będziesz zdenerwowana.
– Zawsze mogę znaleźć sobie coś do roboty. Nie mam ze sobą notatek, ale mam dobrą pamięć. Pomyślę nad przypadkami moich pacjentów. Ale jest coś, co ty możesz zrobić.
– Jestem do twoich usług… może.
– Nie mogę zadzwonić do mojej przyjaciółki, Cindy Hodge, ale ty możesz. Powiedz, że dzwonisz w moim imieniu. Będzie ci potrzebny jakiś dowód… – Zastanowiła się chwilę. – Przypo¬mnij jej, że spotkałyśmy się pierwszego dnia, kiedy wyświetlali "Gwiezdne wojny". Chcę wiedzieć, czy żyje, jeśli tak, chcę ją ostrzec.
Skinął głową.
– Daj mi jej numer. Zadzwonię ze sklepu na rogu.
– Sprawdzę w komórce. Kiedy to zrobisz?
– A jak myślisz? – burknął. – Poprosiłaś mnie o przysługę. Martwisz się. Myślisz, że odczekam kilka godzin, aż będzie mi się chciało wyjść? Wrócę za godzinę.
– Dziękuję – powiedziała i zamknęła za sobą drzwi.
Boże, nigdy nie będzie mogła go rozszyfrować. Szorstki w obyciu, zmysłowy i surowy zarazem, namiętny i zimny jak lód. Ujęło ją jego poczucie humoru. W ostatnich latach tak bardzo brakowało' jej poczucia humoru. Nawet kiedy była z Da¬ve'em, byli zbyt zajęci pracą, żeby dbać o takie subtelności.
Nie chodzi o to, że nie była zadowolona z ich pożycia. Seks zawsze sprawia przyjemność, jeśli dwoje ludzi liczy się ze sobą. Boże, jak to brzmi! Nudno i tradycyjnie.