Выбрать главу

Jaki byłby seks z Roydem? Nie było gwarancji, że zadbałby o jej potrzeby. Nie, prawdopodobnie nie byłby delikatny. Za¬wsze w jego obecności wyczuwała tę zwierzęcą gwałtowność. Sygnały, które jej wysyłał, były niemalże namacalne.

Co też jej przyszło do głowy? Zawsze w jego obecności? Nie wiedziała, że jest tak świadomajego obecności. Tylko ten jeden raz, kiedy…

Wzięła głęboki oddech. Dobrze, musiała to przyznać. Royd ją pociągał. Nie oznacza to, że poszłaby z nim do łóżka. Co też nie oznaczało, że uczucie to nie minie, kiedy ich wspólne sprawy zostaną zakończone. Po prostu brakowało jej seksu, a Royd był w pobliżu.

Zadzwonił jej telefon. Royd. – Halo.

– Cindy Hodge jest z matką w Catskills. Rozmawiałem z nią. Powiedziałem jej, żeby się nigdzie nie ruszała.

Sophie odczuła ulgę.

– Dzięki Bogu.

– Na razie. – Rozłączył się.

Dotrzymał słowa, a teraz ona może skupić się na istotnych sprawach. Podeszła do biurka i wyjęła papier listowy i pióro.

Pomyśl o Elspeth.

Pomyśl o Randy Lourdes, która cierpiała na poważne zabu¬rzenia snu.

Nie myśl o nagim Roydzie, takim, jaki objawił się wczoraj wieczorem.

Nie myśl o Roydzie, rozwalonym w fotelu, wypowiadającym słowa, które były prowokujące, a zarazem zabawne.

Nie myśl o nim wcale.

Rozdział 9

Simpson się spóźniał.

Dave Edmunds spojrzał na zegarek. Gdzież on, u licha, hył? Nie powinien był się dać namówić na to spotkanie na wiejskiej drodze. Najpierw posłał go do diabła, ale potem f,rozumiał, że wszelkie negocjacje muszą się odbyć w tajem¬nicy. Nie chciał rozgło'su. Zniwelowałby wtedy niewielką prze¬wagę, jaką miał po ogłoszeniu, że ciała Sophie i Michaela nie zostały znalezione w domu. Oczywiście, był szczęśliwy, że istniała szansa, że żyją, i zrobiłby wszystko, żeby ich odnaleźć. Jednak dopóki nie było dowodu, że nie zginęli, miał szansę zawrzeć układ, zanim się pojawią. Ktoś musiał zapłacić, dlacze¬go nie jemu? Mógłby wycisnąć z nich ładną sumkę, żeby dostać tadny procent. Mógłby wtedy posłać Michaela do college'u.

Ci dranie z gazownictwa muszą wiedzieć, jakich mógłby im narobić nieprzyjemności, gdyby nie zgodzili się na negocjacje. W przeciwnym razie Simpson nie zadzwoniłby do niego, przy¬znając się, że pracuje w spółce gazowej, i nie zaproponowałby spotkania.

Teraz ten drań kazał mu na siebie czekać. Gra psycholo¬giczna?

Nie, już jest. Rozpoznał samochód. Kiedy się zatrzymał, Dave podszedł do samochodu.

Simpson otworzył okno.

– Spóźniłeś się. Dwadzieścia minut. Nienawidzę spóźniaI¬stwa. Wiesz, ile spraw był przegrał, gdybym się spóźniał?

– Przepraszam – powiedział Simpson. – Zatrzymali mnie w biurze. Jest weekend, ale to jest duży interes. Kiedy roz¬mawiałem z tobą przez telefon, powiedziałeś, że nie zejdziesz poniżej sumy, którą wymieniłeś. Moi przełożeni zbaranieli.

– Nie czaruj mnie. Mają nóż na gardle. Albo układ, albo zobaczycie mnie w sądzie, jak trzęsę się przed ławą przysię¬głych i opowiadam, jak wasza firma naraziła życie mojego syna. – Naprawdę myślisz, że mógłbyś wydusić coś od nas, skoro nikomu nic się nie stało?

– Tego nie wiemy. Może moja była żona dostała wstrząś¬nienia mózgu i włóczy się gdzieś, cierpiąc katusze? Bądź co bądź jeszcze jej nie znaleziono. Może będę musiał wynająć prywatnych detektywów. To kosztuje. Nie zdajecie sobie spra¬wy, jakich kłopotów mogę wam przysporzyć. Pod koniec tygo¬dnia mieszkańcy wszystkich domów w okolicy mogą złożyć pozew przeciwko spółce, która stworzyła psychiczne zagroże¬nie. Lepiej zrobicie, jeśli teraz się dogadamy i będę cicho.

– Moi przełożeni się z tobą zgadzają – przyznał Simpson z uśmiechem. – Chcieli tylko, żebym się trochę potargował. Powiedziałem im, że nie pójdziesz na to. Tak czy owak nie mam upoważnienia, żeby negocjować z tobą taką ugodę. Jeśli nie masz nic przeciwko temu, przyjedzie tu ktoś, kto może to zrobić.

– Kto?

– George Londrum.

– Komisarz robot publicznych? – Edmunds zagwizdał.

– Słyszałem, że zdefraudował wszystkie pieniądze, kiedy został komisarzem.

– To nie znaczy, że nie dba o rozwój firmy. Będzie pełnił funkcję jeszcze tylko przez dwa lata, a potem chce mieć miły kącik, do którego będzie mógł wrócić.

– Firma nie będzie prosperowała, jeśli będę zmuszony wyci¬snąć z nich ostatni grosz.

– Więc mogę do niego zadzwonić i poprosić, żeby tu przyje¬chał? Czeka na stacji benzynowej kilka kilometrów stąd.

Edmunds chwilę się zastanowił. Dlaczego nie? Londrum był politykiem, a on wiedział, jak rozmawiać z politykami.

_ Oczywiście. Niech przyjedzie. Jużja sobie z nim poradzI;;. Simpson uśmiechnął się.

– No tak.

Wybrał numer.

_ Pan Edmunds mówi, że z przyjemnością się z tobą zobaczy.

Simpson zaczął zamykać okno.

_ A teraz, jeśli pan pozwoli, oddalę się. Jestem pewien, że nie chcielibyście rozmawiać przy świadkach. Pan Londrum będzie tu za kilka minut. Wie pan, jak on wygląda?

– Oczywiście.

Edmunds obserwował, jak Simpson odjeżdża. Miał rację.

Wolał rozmawiać bez świadków. Żałował tylko, że za bardzo się bał, żeby nagrać tę rozmowę. Nie miał pojęcia, że komisarz był zamieszany w sprawy spółki.

Simpson zwolnił, kiedy na zakręcie minął go lincoln. Podniósł w górę rękę i pojechał dalej.

Lincoln. Oczywiście Londrum jeździł dużym, luksusowym samochodem. Pewnie chciał mu zaimponować, a zarazem onie¬śmielić.

Samochód był coraz bliżej.

_ Boże! – Jock rzucił karty na stół, kiedy włączył się alarm na monitorze w bibliotece. – Michael! – Skoczył na równe nogi. _ Powinienem był się tego spodziewać. Mieliśmy szczęście, że nie miał ataku zeszłej nocy.

_ U siądź – polecił MacDuff, idąc w stronę drzwi. – Zajmę się tym.

_ Ja jestem za niego odpowiedzialny. Obiecałem Sophie, że… On nawet cię nie zna.

_ A więc powinien zacząć mnie poznawać. – Uśmiechnął się. – Zaufaj mi, Jock. Zajmowałem się tobą, kiedy miałeś napady manii. Teraz mogę się zająć chłopcem.

_ Dlaczego chcesz to zrobić? – zapytał Jock, idąc za MacDuffem do hallu. – To mój…

_ Zgodziłem się, żeby tu został – przypomniał MacDuH, wchodząc po schodach. – Teraz muszę go poznać.

– Bo jest jednym z nas – powiedział miękko Jock.

– Jeszcze nie. Mnie nie tak łatwo przekonać. Ale ty go lubisz, a to mi utrudnia. Zostań tutaj, chyba że cię zawołam. Poradzę sobie, Jock.

MacDuff otworzył drzwi sypialni Michaela. Ciszę domu rozdarł krzyk chłopca. Teraz siedział w łóżku, starając się złapać oddech.

MacDuff podszedł szybko do Michaela i potrząsnął nim lekko.

– Obudź się, chłopcze. Nic ci się nie stanie.

Po policzkach Michaela płynęły łzy. Otworzył oczy. Krzyknął znowu, kiedy zobaczył przed sobą twarz Mac Duffa. Wyrwał mu się i przekręcił na drugą stronę łóżka, złapał lampkę stojącą na stoliku nocnym, wyrwał kabel z gniazdka i rzucił nią w MacDuffa.

MacDuff zrobił unik.

– Do cholery. Nie mam zamiaru… – Szybko znalazł się przy chłopcu i chwycił go za ręce. – Przestań. Jock by się nieźle uśmiał, gdybyś zdołał mnie zranić.

– Jock? Gdzie on jest?

– Na dole. Czeka, aż wrócę. – MacDuff odepchnął chłopca.

– Wiesz, kim jestem?

– Właścicielem tego zamku. – Michael zagryzł wargę.

– Przepraszam. Nie chciałem…

– Nie przepraszaj. Nie byłeś do końca wy budzony ze snu.

Spodziewałem się, że możesz gwałtownie zareagować. Chociaż nie przewidziałem akurat lampy.