– Nie wiedziałem, kim…
– Wiem. – Chłopiec wciąż się trząsł. Daj mu odzyskać dumę, pomyślał MacDuff, wstał i podszedł do okna. – Ale tu duszno. – Otworzył okno. – Brakuje powietrza. Sam będę pewnie miał koszmary.
Michael przez chwilę się nie odzywał, wreszcie powiedział: – Nie dlatego miewam koszmary. Pan chyba o tym wie. MacDuff spojrzał przez ramię. Wydawało się, że chłopiec dochodził do siebie, jego puls wracał do normy.
_ Wiem. Ale wydawało mi się, że to należy w takiej chwili powiedzieć.
– Chce mnie pan zapytać o koszmary?
– Dlaczego miałbym to robić? To nie moja sprawa.
– Więc dlaczego pan tutaj przyszedł?
– Zaprosiłem cię tu. Jeśli masz problem, do moich obowiązków należy postarać się go rozwiązać. Nie będę mógł tego zrobić, jeśli się nie poznamy.
– Jock mnie tu przywiózł – przypomniał chłopiec. – Nie chcę panu zawracać głowy.
– Gdybyś mi zawracał głowę, nie pozwoliłbym Jockowi, żeby cię tu przywoził. – Milczał chwilę• – Wyjaśnijmy sobie jedno. Nie zadaję pytań i nie jestem twoją matką.
– Tak. Nie rzucałbym w mamę lampą.
– Mam nadzieję – mruknąl MacDuff. – Bicie kobiet jest surowo zakazane w tym domu.
– Może,już pan iść. Wszystko w porządku.
– Nie staraj się mnie pozbyć. Mam wrażenie, że nie do końca wywiązuję się ze swoich obowiązków wobec ciebie. Co twoja matka robi, kiedy wybudzasz się z tych kosz¬marów?
– Nie jest pan moją matką – odparł chłodno chłopiec.
– Mądrala.
Michael otworzył szeroko oczy.
_ Przepraszam. Wymknęło mi się. Wiem, że to było nie¬grzeczne, a nawet…
_ Przestań traktować mnie jak potwora. Nie zetnę ci za to głowy.
– Ale jest pan stary, poza tym mama mówiła, że jest pan jakimś lordem i że powinienem być grzeczny.
– Nie jestem taki stary.
– Starszy od Jocka.
– Połowa ludzi na ziemi jest starsza od Jocka. Mam trzydzieści parę lat i doświadczenie, które sprawiło, że jestem tym, kim jestem. Wy, Amerykanie, nie potraficie okazać szacunku.
– Zna pan wielu Amerykanów?
– Kilku. Teraz powiedz, co twoja mama robi, kiedy SIę wybudzasz z tych koszmarów.
– Robi mi gorącą czekoladę i rozmawia ze mną.
– Nie pójdę na dół do kuchni po czekoladę, i za słabo się znamy, żeby zajęła nas rozmowa.
– Mogę już zasnąć. Nie musi pan nic robić.
– Bzdury. To dziwne miejsce. Pozbycie się napięcia zajmie ci dużo czasu. Chyba ci to wybiję z głowy.
Michel zamarł.
– Słucham?
– Nie dosłownie. Jock mówi, że grasz w piłkę.
– Tak.
– Kiedy byłem w szkole, też grałem. Chodźmy na dwór. Pogramy trochę. Kiedy skończymy, będziesz wykończony.
– Teraz? W środku nocy?
– Dlaczego nie? Masz coś lepszego do roboty? Włóż buty i chodź.
Michael odrzucił na bok koc. Na jego twarzy malowało się podniecenie.
– To gdzie mamy iść?
– Pójdziemy na polanę nad klifem, na tyłach zamku. Stamtąd będzie widać morze. Moi przodkowie pochodzili z gór, bardzo lubili wszelkiego rodzaju popisy zręcznościowe. Teren jest płaski, na pewno znajdę gdzieś piłkę.
– A co się stanie, jeśli wkopię piłkę do morza?
– Będziesz musiał po nią lecieć. A co myślałeś?
Nate Kelly rzeczywiście wyglądał jak Fred Astaire. Tylko jego sposób poruszania się był mniej taneczny, a bardziej zdecydowany.
– Musimy działać szybko – powiedział do Royda, będąc jeszcze w odległości kilku metrów. – Musimy dostać się do środka i przedostać się do działu kadr, zanim dojdzie do spięcia. – Spojrzał w jej stronę – Sophie Dunston?
– Tak.
– Miło cię poznać. Trzymaj się blisko mnie i wykonuj moje polecenia, może uda nam się wtedy wyjść z tego cało. – Od¬wrócił się i ruszył w stronę zakładu. – Idziesz z nami, Royd? – Nie. Zostanę tutaj, na wypadek gdybyście potrzebowali szybkiego odwrotu.
– Póki prąd będzie wyłączony, nic nam nie będzie. W ka¬drach jest pusto o tej porze.
– Żeby nie były to twoje ostatnie słowa. Nigdy do końca nie przewidzisz, co się może zdarzyć. – Royd zwrócił się do Sophie: – To twoja ostatnia szansa. Pozwól Kelly'emu robić to, co do niego należy.
– Mam stracić możliwość zdobycia tego dysku? Przecież on będzie musiał wziąć do ręki każdy dysk, każdy papierek. Świa¬tła włączą się na długo przed tym, kiedy on opuści budynek. Ja od razu rozpoznam właściwy dysk.
– To prawda – przyznał Kelly. – Ale możesz nie wydostać się z zakładu w ddpowiednim czasie. Od momentu dostania się do sejfu będziesz zdana wyłącznie na siebie. Ja będę musiał wrócić do roboty i udawać, że przez cały czas nie opuściłem stanowiska pracy. – Spojrzał na Royda. – Chyba że chcesz, żebym zaryzykował i wyprowadził ją stamtąd?
– Nie – odparł krótko Royd. – To jej wybór. Nie mam zamiaru ryzykować twojego stanowiska w zakładzie. Jeśli bę¬dzie trzeba, sam po nią pójdę.
– Nie ma mowy – powiedział Sophie. – Nikt nie będzie nadstawiał za mnie karku. Róbcie swoje, a ja będę robiła swoje. Dam sobie radę. – Zamilkła. Właśnie przed ich oczami stanął zakład w całej swojej okazałości. Trzypiętrowy budynek oto¬czony ogrodzeniem. W każdym oknie paliło się światło. Zo¬baczyła trzy ogromne ciężarówki, przy których uwijali się mężczyźni. Przeszedł ją dreszcz. – Jak mamy ominąć tych ludzi?
– Wejdziemy przez piwnicę po drugiej stronie. Tam jest dużo spokojniej. Tylko jeden strażnik, który zazwyczaj stoi na rogu i obserwuje ciężarówki – wyjaśnił Kelly. – Południową bramę i drzwi do piwnicy zostawiłem otwarte. – Schodzili tera po stromym wzgórzu. – To, co było w piwnicach, zostało już wywiezione, więc mamy szansę, że w ogóle nie natkniemy się na strażnika. Po wejściu do środka skierujemy się od razu na lewo, do schodów ewakuacyjnych i pójdziemy na drugie piętro. Potem znowu skręcimy w lewo, będziemy szli jakieś sto me¬trów, potem w prawo i dwadzieścia metrów. Zapamiętałaś?
– Schody ewakuacyjne na lewo. Drugie piętro, na lewo sto metrów, w prawo i dwadzieścia metrów.
– W porządku. Nie zapomnij. Zapamiętaj każdy swój krok.
Będziesz wracać sama. Mam dla ciebie okulary na podczer¬wień, ale przez nie niektóre rzeczy wyglądają inaczej.
– Żadnych latarek?
– Dopiero w pokoju kadr będą nam potrzebne przy otwieraniu sejfu. Ale biura na drugim piętrze są przeszklone i nie możemy pozwolić, żeby ktoś nas tam zobaczył. Kiedy stamtąd wyjdziemy, ja pójdę w stronę klatki schodowej i na trzecie piętro, do siebie, ty wrócisz tą samą drogą, którą wejdziemy. Wszystko jasne?
Skinęła głową.
– Powinnam wziąć broń?
– Nie – powiedział Royd. – Możesz zechcieć jej użyć, a chcemy, żebyś uniknęła konfrontacji. Tak będzie bezpieczniej. – Nie chcesz ryzykować utraty Kelly'ego jako wtyczki?
– Oczywiście – odparł chłodno Royd. – Cieszę się, że zrozumiałaś, jakie są w tej chwili priorytety.
– Nie mam wątpliwości.
Byli już prawie przy bramie. Sophie miała spocone ręce.
– Będziesz tu na mnie czekał?
– Jeśli niczego nie zawalisz i nie będę musiał tam po ciebie iść. – Uśmiechnął się. – Jak już wiesz, nie mogę ryzykować utraty Kelly'ego jako wtyczki.
– Nie nawalę.
Miała nadzieję, że to jest prawda. Nie spodziewała się, że będzie się aż tak bała.
– Zaczekaj tutaj. – Kelly otworzył bramę i wślizgnął się na drugą stronę. Dwie minuty później był już z powrotem. – Stra¬żnik stoi na rogu, obserwuje ciężarówki. Royd, zostań tu i miej na niego oko. – Wziął Sophie za rękę. – Schyl się i biegnij!