Biegła.
Dziesięć metrów do piwnicy.
Boże, światła były takjasne, że strażnik mógłby ich zobaczyć w każdej chwili, gdyby się tylko odwrócił.
Jeszcze metr.
Byli już w środku.
Odczula ulgę, ale Kelly nie dał jej złapać oddechu. Ciągnął ją w stronę schodów ewakuacyjnych.
_ Pośpiesz się, za trzy minuty zgaśnie światło.
Dwie minuty później byli już na drugim piętrze. Kelly spojrzał w stronę przeszklonych biur, w których panowała ciemność.
_ Pusto. Wchodzimy. Jeśli będziemy mieli szczęście, wejdziemy tam, zanim…
Ciemność. Absolutna ciemność.
_ Nie mieliśmy szczęścia – stwierdził Kelly, wkładając swoje okulary i biegnąc korytarzem – Trzymaj się mnie, możemy nie mieć wystarczająco dużo czasu. Może nam zabraknąć tej minuty…
Cholera.
Royd wczołgał się pod jeden z samochodów zaparkowanych przed zakładem, kiedy usłyszał krzyki biegających bezładnie strażników.
Spojrzał na zegarek. Nie włączył timera. Niedobrze.
Czy w takim razie powinien pójść za nimi?
Nie przy takiej robocie. Zawsze musi być ktoś w odwodzie. Powiedział Sophie, że musi polegać tylko na sobie.
Musi wiedzieć, że skoro się zobowiązała, to brała na siebie ryzyko. Pomyśl, jak ją stąd wydostać, zanim cały zakład stanie w płomieniach, nakazał sobie. Kelly zrobił, co mógł, ale kiedy Sophie wyjdzie stamtąd, nie będzie już mógł jej pomoc.
Odpowiedzialność Royda zaczynała się tam, gdzie kończyła się odpowiedzialność Kelly' ego.
Znowu spojrzał na zegarek. Minęły dopiero dwie minuty.
Mieli jeszcze dziesięć.
Zaczął wyczołgiwać się spod samochodu.
– Zostało jeszcze dziesięć minut – mruknęła Sophie, kieru¬jąc światło latarki na zamek sejfu.
– Cicho. – Ręce Kelly'ego delikatnie obracały gałkę.
Miał piękne ręce, zgrabne palce. To dziwne podziwiać ręce włamywacza. Chociaż nie było nic dziwniejszego od tego, że była teraz tutaj, ryzykując życie swoje i jego.
Na miłość boską, otwórz ten sejf. Siedem minut.
Ostatnia minuta zdawała się wiecznością. Sześć minut.
Czuła, jak serce podskakuje jej do gardła. Szybciej! Szybciej!
Drzwi się otworzyły.
Kelly odsunął się.
– Masz tylko dwie minuty. Musisz jeszcze stąd wyjść.
– Dzięki. – Nerwowo przeglądała zawartość pierwszego pudełka z dyskami. – Nie ma go tu. – Sięgnęła po drugie. _ Tutaj też, cholera.
– Czas się kończy.
– Nie ma… – Nagle Zobaczyła dysk na dnie pudełka. Kod Sanborne'a, który był na dysku z REM-4.
– Znalazłaś?
– To nie jest ten sam dysk. Nie wiem, czy… _ Stanęła na nogi, rozglądając się po pokoju. Potrzebny był jej laptop. Zoba¬czyła jeden w rogu, rzuciła się w jego stronę. – Muszę go skopiować.
Kelly zaklął cicho.
– Nie mamy czasu.
Znalazła na biurku czysty dysk i włączyła laptopa. Musi najpierw zapisać go na dysku laptopa, potem skopiować.
– Nie przyszłam tu po to, żeby wyjść z pustymi rękami.
– Więc weź ze sobą ten cholerny dysk.
– Zrobię to – powiedziała zaciekle. – To chyba nic jest właściwy dysk, ale należy do Sanborne'a. Może się przydać. – Spojrzała za siebie. – Idź już. Musisz wrócić, zanim włączy się światło. Wykasuję dysk z laptopa, włożę dysk do sejfu i zamknę go. Zajmie mi to chwilkę.
Spojrzał na zegarek i ruszył w stronę drzwi.
– Najwyżej trzy minuty, Sophie. W przeciwnym razie nie będziesz miała czasu wyjść.
Zniknął za drzwiami.
Boże, żeby ten komputer zechciał odpalić. Włączył się!
Kopiowanie zajęło trzy minuty. Skasowała kopię z dysku laptopa, włożyła oryginał do sejfu i zamknęła go. Wybiegła na korytarz w stronę schodów ewakuacyjnych.
Mniej niż dwie minuty. Pędziła co tchu.'
Po chwili wybiegła z klatki schodowej.
Wciąż miałajeszcze minutę. Rzuciła się na drzwi i otworzyła jej gwałtownie.
Zapaliły się światła.
– Szybko. – Krzyknął Royd, złapał ją za rękę i ruszył w stro¬nę parkingu. Wepchnął ją pod pierwszy samochód. – Idiotko, dlaczego tak długo?
– Zamknij się. Musiałam. – Nie mogła złapać oddechu.
– Odesłałam Kelly'ego wcześniej. Miał wystarczająco dużo czasu, żeby wrócić.
– Jeśli nas złapią, to po nas. Módlmy się, żeby wszyscy pobiegli do środka sprawdzić, co się stało.
– Nie możemy wyjść bramą?
– Posłali tam strażników, żeby zobaczyli, czy nikt się nie włamał. Na razie będziemy musieli tu zostać i mieć nadzieję, że uda nam się kiedyś stąd wydostać.
– Na tym parkingu? – zdziwiła się.
– Nie. Pozwolimy się wywieźć stąd jednym z tych vanów.
– Co?
– Masz lepszy pomysł? – spytał sarkastycznie.
– Nie. Ale jestem prawie pewna, że to się nie uda.
– Ja też. Ale nie mamy wyjścia. Nie możemy wrócić do zakładu i dać się postrzelić, kiedy będziemy próbowali przedo¬stać się przez bramę. Mam nadzieję, że nie zostawiłaś żadnych śladów.
Zostawiła? Spieszyła się, ale starała się być ostrożna.
– Nie podoba mi się ta cisza.
– Nie myślałam, że będziemy mieli problem.
– Mam nadzieję, że nie – powiedział chłodno. – Nie mam zamiaru dać się złapać.
Teren wokół ciężarówek wydawał się pusty. Może nie było w nich nic ważnego i wszyscy pobiegli do zakładu sprawdzić, co się stało.,.
– Wchodź! – Royd popchnął ją w stronę jednej z ciężarówek i szybko wszedł za nią. Rozejrzał się dokoła na stojące tam meble. – Metalowa szafka. – Podszedł do niej i otworzył drzwi. – Cholera, szuflady – wymamrotał. Sięgnął do kieszeni i wyjął z niego niewielki przedmiot. – Obserwuj wejście, tymczasem ja pozbędę się tych szuflad.
Przeczołgała się na tył samochodu.
– Co to? Scyzoryk armii szwajcarskiej?
– Lepiej wyposażony, ale ten sam pomysł. Co tam się dzieje?
– Sporo. Strażnicy się kręcą. Pospiesz się!
– Spieszę się. Jeszcze tylko jedna szuflada. Ta na górze może zostać.
– Idzie tu strażnik. Nie, zatrzymał się. Rozmawia z kimś.
– Już. – Wstał, wziął szuflady i położył je za kanapą, która stała w rogu. – Chodź. Nie będzie wygodnie, ale zmieścimy się oboje..
– Nie jestem pewna. Karłem nie jesteś.
– Nie doceniasz mnie. – Wczołgali się do środka. – Za to ty jesteś wystarczająco chuda. Teraz cicho, dopóki nie uruchomią silnika.
Znowu ciemność. Bliskość.
Strach.
Serce waliło jej tak mocno, że była pewna, że Royd to słyszy.
– W porządku – wyszeptał. – Nie są zbyt rozgarnięci, w przeciwnym razie nie zostawiliby otwartych drzwi. Mamy szansę, i.e nie będzie im się chciało przeszukać ciężarówki.
Skinęła głową, ale nic nie powiedziała. Nie chciała ryzykować, że ktoś ich usłyszy.
Pięć minut. Dziesięć minut. Dwadzieścia minut. Trzydzieści minut. Czterdzieści minut.
Drzwi ciężarówki zamknięto z taką siłą, że metalowa szafka cała się zatrzęsła.
Sophie poczuła ulgę.
Po chwili silnik został uruchomiony.
Dlaczego zatrzymali ich przed główną bramą? Nie, puścili.
– Mówiłem ci, że będzie dobrze – powiedział Royd. – Kelly jest ekspertem. Prawdopodobnie nie zorientowali się, że prąd wyłączono specjalnie.
– Nienawidzę ludzi, którzy mówią "mówiłem ci".
– Przyznaję, że mam taką słabość. Tak często mam rację, że to zaczyna ludzi wkurzać.
Żartował. Byli zamknięci w tym metalowym pudle, a on się w ogóle nie przejmował. Miała ochotę go zabić.
.- Powinniśmy się cieszyć, że nie postąpili według normalnej procedury.