– Nie wiesz, jak trudne było życie z Michaelem.
– Ale ty z tym żyjesz. Użalaj się nad nim ile dusza zapragnie, jeśli jesteś taka głupia. Ale nie pozwolę, żeby jego śmierć w czymś nam przeszkodziła. Musimy sobie jakoś z tym po¬radzić.
– Ty wiesz, że ja go nie zabiłam. Policja to potwierdzi.
– Czyżby? Nie, jeśli jego śmierć była metodycznie zaplanowana. Nie sądzę, żeby Sanborne tym razem wysłał jakiegoś Caprio. Tym razem to był zawodowiec.
– O czym ty mówisz?
_ O tym, że morderca zatarł wszystkie swoje ślady i na pewno zostawił takie, które zaprowadzą policję na twój trop.
– Jak?
– DNA. To teraz najlepszy przyjaciel zabójcy. Pod warunkiem, że on sam potrafi uniknąć kulki.
– Jestem pewna, że ty potrafisz – powiedziała gorzko Sophie.
– Tak, jestem bardzo dobry w unikaniu kulek. Ale o mnie siC nie martw. Martw się o kopertę albo włosy, które policja znaj¬dzie na miejscu zbrodni.
– Kopertę? – zdziwiła się.
– Taki przedmiot sugerowali nasi nauczyciele w Garwood.
DNA ze śladu śliny na kopercie można zidentyfikować jeszcze dziesięć lat później. Włosy to następny pewniak. Czy Sanborne miał dostęp do twojej korespondencji, kiedy dla niego praco¬wałaś?
– Oczywiście.
– W takim razie mają kozła ofiarnego – zawyrokował.
Sophie zdawała się nie rozumieć.
– Zabił go tylko po to, żeby mnie wrobić?
– Właśnie.
Potrząsnęła głową, ciągle w szoku.
To nieprawdopodobne. Nie, nie mogę w to uwierzyć. Lepiej uwierz. Musimy zaplanować kolejny krok Zostaw mnie, Royd. Muszę się zastanowić.
Później to zrobisz. Możesz opłakiwać Edmundsa, jak już zdasz sobie sprawę z konsekwencji. Teraz najważniejsze dla ciebie jest to, że cię szukają. Pamiętaj, że jeśli Sanborne próbuje cię dopaść, Michael też nie jest bezpieczny.
– Michael jest bezpieczny w Szkocji.
– Czy MacDuff będzie taki chętny, żeby go ochraniać, jeśli to będzie oznaczało konflikt z rządem amerykańskim?
– Nie wiem. Ale wiem, że Jock nie pozwoli, żeby mu się cokolwiek stało.
Ale czy znajdzie mu jakieś schronienie, gdyby MacDuff mu go odmówił? Tego nie wiedziała.
– Może go tam nie znajdą. A może znajdą. Dave mógl powiedzieć Jean o Jocku. Już sama nie wiem. – W razie czego musimy spodziewać się najgorszego. Po pierwsze, jesteś podejrzana o morderstwo. Trzeba 'się będzie nieźle gimnastykować, żeby cię z tego wydobyć. Po drugie, tak długo,jakjesteś podejrzana, nie jesteś wiarygodna dla władz ze swoją historyjką o Sanbomie i on jest bezpieczny. Po trzecie, Michael jest bezbronny wobec Bocha, Sanborne'a i policji. Zgadza się?
– Tak.
– Teraz powinnaś się trochę przespać. – Wstał. – Powinnaś przemyśleć swoją sytuację, a nie rozpaczać po śmierci Edmundsa.
– Nie. Na miłość boską, on był moim mężem! – zawołała, czując, jak do oczu napływają jej łzy. – Ty może umiesz rozdzielać takie rzeczy, ale ja nie. Nie potrafię patrzeć na to tak chłodno jak ty.
– Chłodno? Chciałbym umjeć patrzeć na to chłodno. Byłoby mi wtedy łatwiej – powiedział Royd i ukląkł przed nią. – Chcesz, żebym cię pocieszał? Dobrze. Chociaż uważam, że Edmunds nie był wart tego, żebyś teraz tak za nim szlochała.
– Nie szlocham. I nie chcę twojego – Urwała, kiedy Royd ją przytulił. – PUŚĆ mnie. Co ty sobie…
– Zamknij się – burknął, przytulając jej głowę do siebie. – Jeśli chcesz, to płacz. Nie znajdziesz u mnie zrozumienia, ale mogę posłużyć ci ramieniem, na którym możesz się wypłakać, i uszanuję twoje prawo do własnego zdania. – Pogłaskał ją po głowie. – Szanuję cię, Sophie.
Jego ręka była niezdarna jak łapa niedźwiedzia. Ta niezdarność mogłaby irytować, ale zamiast tego była kojąca.
– Zostaw mnie. To… dziwne.
– Powiedz mi to. Ale nie masz tu nikogo innego. Jestem chyba lepszy od przemoczonej poduszki?
– Niewiele – wyszeptała. Instynktownie przytuliła się do niego mocniej. Kłamała. Czuła teraz, jak ból i szok odpływają. – Wiesz, że nie musisz tego robić. Nie oczekuję od ciebie takiego zachowania.
– Cóż, sam jestem zaskoczony. Nie wiem, jak to się robi, i doprowadza mnie to do szału. Nie jestem dobry w tych przytulankach. Seks jest prosty, ale nie… – Wziął głęboki oddech. – Nie chciałem mówić o seksie. Tak mi się wymknęło. Zresztą co ja się będę tłumaczył. Jestem facetem.
– I głęboko mnie szanujesz – dodała sarkastycznie. Osunął ją od siebie i spojrzał w oczy.
– Powiedziałem to szczerze. Jesteś mądra i miła, poza tym jesteś dobrą matką. Wierz mi, wiem coś o matkach. Miałem ich kilka. To nie twoja wina, że masz niezbyt dobrze poukładane w głowie.
– Mam dobrze poukładane. Jesteś najbardziej nietaktownym mężczyzną na ziemi i nie zamierzam…
– Cii – Znowu ją przytulił. – Będę trzymał buzię na kłódkę. Przynajmniej spróbuję. Jeśli nie przestaniesz wychwa¬lać Edmundsa, nie ręczę za siebie. Nie był ciebie wart.
– On był porządnym człowiekiem. To nie jego wina, że poślubił złą… – Nie, nie będzie go przekonywać, zresztą spodo¬bało jej się, że próbował ją pocieszyć i stał przy niej. Przynaj¬mniej teraz, kiedy była zrozpaczona. Jutro może o wszystkim zapomni, ale teraz był przy niej. – I żyłby, gdyby nie ja.
– Cudownie. Następna ofiara. Czy nigdy ci się nie:znudzi ciągnięcie za sobą tak ciężkiej winy? – Wstał i wziął ją z~ rękę. – Gdyby był z tobą, stawialibyście czoło Sanborne' owi razem.
– Pchną! ją na łóżko i położył się obok niej. – Nie bój się, nie rzucę się na ciebie. Po prostu nie mogę klęczeć przed tobą przez całą noc, to mało wygodna pozycja. – Nnowu ją przytulił. – W porządku? Jeśli nie, pójdę.
– Naprawdę? – rzuciła z przekąsem.
– Pewnie nie.
Nie czuła żadnego zagrożenia z jego strony. Nawet była mu wdzięczna, że jest tak blisko.
– Za dużo tego gadania. – Zamknęła oczy. – Daj mi zasnąć, Royd.
– Jasne – zgodził się i przykrył ich oboje prześcieradłem.
– Śpij dobrze. Nic ci się nie stanie, póki tu jestem.
Dziwne… Dave nigdy nie wypowiedział takich słów. W ich małżeństwie jakoś nie było miejsca na zaspokajanie tak elementarnych potrzeb, jak choćby poczucie bezpieczeństwa. Dave był zabawny, podziwiała jego intelekt i lubiła jego ciało. Na początku mieli wspólne cele, a potem mieli Michaela. Dave kochał Michaela.
– Cholera – odezwał się nagle Royd. – Przestań płakać. Nie znoszę tego.
– Twardziel. – Otworzyła oczy i spojrzała na niego. – Ty nie płakałeś po śmierci swojego brata?
– Tak – powiedział powoli. – Ale to byłem ja. Nie chcę, żebyś ty płakała. Nie podejrzewałem, że tak właśnie będę się czuł, ale jeśli nie możesz się powstrzymać, to płacz.
– Dziękuję – powiedziała z ironią. – Będę kontynuowała. Położył głowę na poduszce.
– Cały czas mówię coś nie tak. Pewnie wolałabyś, żeby był tu teraz Jack. On by wiedział, jak się zachować w takiej sytuacji.
– Nie, nie chcę, żeby Jock tu był. Chcę, żeby był teraz z Michaelem. – Znowu zamknęła oczy. – I masz rację. Jest delikatniejszy od ciebie. Ale wiem, że starasz się mi pomóc, i doceniam to. Daj mi kilka godzin, a nie będę potrzebowała żadnego z was.
– Dobrze. – Znowu pogłaskał ją po włosach. – Zrobię wszystko, co chcesz… przez następne kilka godzin.
Znowu ta niezdarność. To była dla niego nowa sytuacja, i starał się, jak mógł. I robił to dla niej.
– Dziękuję. – Tym razem w jej głosie nie było sarkazmu.
– Proszę.
Zasnęła. Mógł już iść.
Nie teraz. Royd wpatrywał się w ciemność, ciągle trzymając Sophie w ramionach. Nie chciał, żeby była sama, kiedy się obudzi. Była tak bezbronna. Może jego obecność nie była tym, czego teraz chciała, ale trudno. Musiała czuć się bardzo samotnie, skoro przyjęła jego pomoc.