Выбрать главу

– Wciąż mogę to zrobić.

– Cóż, będę musiał sobie dać radę i z tym.

– Nie, to ja będę musiała sobie dać z tym radę. To ja jestem odpowiedzialna za Michaela. – Odwróciła wzrok. – Szkoda, że nie mogę sobie poradzić bez twojej pomocy. Właśnie, kiedy mówiłam sobie, że nie mogę wciąż korzystać z twojej pomocy, proszę cię o coś takiego.

– Nie martw się. Jakoś to sobie odbiję.

Spojrzała na niego w zdziwieniu, w tonie jego głosu i wyrazie twarzy było coś, czego nie potrafiła odczytać.

– Boże, nie jestem przecież rycerzem w srebrnej zbroi. My¬lisz mnie z Jockiem. Po wczorajszym wieczorze chyba już wiesz, że nie jestem uosobieniem dobroci.

– Wczoraj mnie zaskoczyłeś – powiedziała powoli.

– Sam byłem zaskoczony. – Zacisnął ręce na kierownicy.

– Normalnie nie jestem tak tolerancyjnym i pobłażliwym człowiekiem.

Zmroziło ją.

– Nie prosiłam cię o tolerancję. Nie potrzebuję jej. To, co czułam do Dave'a, to wyłącznie moja sprawa.

– Nie mówiłem o Edmundsie – wyjaśnił i włączył radio.

– Z tym potrafię już sobie poradzić. Gdyby ci wciąż na nim zależało, rzuciłabyś we mnie jakimś ciężkim przedmiotem. Nie zrobiłaś tego, co znaczy, że masz do tamtego związku wystar¬czający dystans, żeby uświadomić sobie, że mówiłem prawdę.

Chciała zaprzeczyć, ale Royd miał rację.

– W porządku – powiedział, przyglądając się jej uważnie.

– Kiedy ktoś umiera, to normalne, że użalamy się nad jego losem. Chyba że ktoś, tak jak ja, jest zazdrosny i reaguje jak wściekłe zwierzę.

Zazdrosny?

– No dobrze, powiedziałem to. Zrobiłem to specjalnie, bo chciałem, żebyś zaczęła o tym myśleć. Chcę się z tobą kochać. Pragnę tego niemalże od dnia, w którym cię poznałem.

Oblała ją fala gorąca. Uspokój się, wariatko, przywołała się do porządku.

– Mówiłeś, że zbyt długo byłeś w dżungli – powiedziała niepewnie.

– Nie chodzi o jakąkolwiek kobietę. To musisz być ty.

– Jasne.

– Ale nie naciskam. Więc zapomnij o tym, ułóż się wygodnie i posłuchaj muzyki.

– Zapomnij? – Spojrzała na niego z niedowierzaniem. – Nie chcesz, żebym o tym zapomniała

– Oczywiście, że nie. Chcę, żebyś przechowywała to gdzieś głęboko i wyciągnęła na światło dzienne, kiedy już przyzwy¬czaisz się do tej myśli.

Zwilżyła wargi.

– Nie dojdzie do tego.

Zdawał się nie słyszeć jej słów.

– Myślę, że spodobałbym ci się. Nie jestem delikatny, nie szepczę czułych słów do ucha. Nie należę do świata, który dzieliłaś z Edmundsem. Moja edukacja formalna skończyła się na szkole średniej, potem wszystkiego, co umiem, nauczyłem się sam. Mówię, co myślę. Nie boję się porównań. Robię to, co do mnie należy. I jestem pewien, że pragnę cię bardziej niż jakikolwiek mężczyzna, z którym byłaś. Poczekam, aż będ~iesz mnie pragnęła z równą siłą.

Patrzyła na niego, nie wiedząc, co powiedzieć. – Spodobałbym ci się – powtórzył miękko.

– Nie chcę…

– Nie naciskam. – Przyśpieszył. – Wiem, jakie są priorytety. Mamy robotę. Po prostu pomyśl o tym.

Niech go cholera.

Jego ciało było na wyciągnięcie reki. Serce jej zaczęło szybciej bić.

Oparła się wygodniej i zamknęła oczy. Słuchaj muzyki, powiedziała sobie w duchu. Słuchaj muzyki.

– Więc o co chodzi? – zapytał Boch, kiedy Sanborne podniósł słuchawkę. – Czy policja ją znalazła?

– Nie. Moje wtyki w policji twierdzą, że ciągle jej szukają. Boch zaklął cicho.

– Musimy się jej pozbyć. Może zagrozić naszym negocja¬cjom. Powiedziałeś, że wystarczy ją wrobić w to morderstwo. – I rzeczywiście wystarczy. Jak tylko ją zgarną, nie wywinie się z więzienia. Dowody DNA są niepodważalne.

– Jeśli twój człowiek nie popełnił żadnego błędu.

– Nie popełnił. Dałem mu jej włosy i doskonale podrobioną notatkę do Edmundsa, z prośbą o spotkanie. Są na niej ślady jej śliny. Oczywiście, wszystkie inne ślady usunął.

– A samochód?

– Jest na dnie zatoki. Bądź cierpliwy. Teraz już tylko czekamy, aż ją złapią.

– W dupie mam cierpliwość. Zacznie rozpowiadać. na prawo i lewo o REM-4, jak tylko dorwą się do niej reporterzy.

– Na razie nie będzie rozmawiała z reporterami. Najpierw zostanie zatrzymana. Wtedy mój człowiek w policji będzie mógł się do niej dobrać.

– Czego użyje?

– Cyjanku – odparł Sanborne z uśmiechem. – Cóż, to chyba ulubiona trucizna samobójców. W końcu jest lekarzem i ma dostęp do wszelkiego rodzaju specyfików.

– A co z chłopakiem? Jego też musimy dopaść. Nie będzie litości dla kobiety, która zabija własne dziecko. Musimy ich dopaść, zanim znajdzie ich policja.

– Moim zdaniem wysłała chłopaka w jakieś odludne miejsce, kiedy zdała sobie sprawę, że jest w niebezpieczeństwie.

Przez chwilę milczeli.

– Jock Gavin?

– To byłoby logiczne. Gavin był pod skrzydłami szkockiego lorda o nazwisku MacDuff. Wysłałem do Szkocji tego samego człowieka, który sprzątnął Edmundsa, żeby trochę powęszył w okolicy tego zamku.

– Gavin jest profesjonalistą. Zabranie mu chłopca nie będzie zadaniem prostym.

– Nic, co warte zachodu, nie jest proste. Ten człowiek, zanim podejmie jakąkolwiek akcję, ma zdać mi sprawozdanie z sytuacji.

– Kogo tam posłałeś. Znam go?

– O tak – powiedział Sanborne. – To Sol Devlin.

– Dobry Boże!

– Zgodzisz się ze mną, że ten człowiek nie partaczy roboty. Bądź co bądź to jeden z twoich ludzi. Byliśmy z niego bardzo dumni, kiedy ukończył szkolenie w Garwood. A może po prostu potrzebowałeś sukcesu po tym, jak Royd wziął nogi za pas?

– Devlin był sukcesem. Jest niemalże doskonały. Taki, jaki byłby Royd.

– Zgadzam się. Chętny morderca. Dlatego zostawili go do takiego zadania.

– Chciałem go użyć jako przykładu dla Bena Kaffira.

– To może poczekać.

Boch milczał.

– Dobrze, zdaje się, że masz rację.

Oczywiście, że mam rację, sukinsynu, pomyślał Sanborne. – Jak masz zamiar pozbyć się chłopaka?

– Ta sama kula, od której zginął Edmunds. Ta suka może być właśnie w drodze do niego, dlatego Delvin ma poczekać, aż tam dojedzie.

– A jeśli ona tam nie dotrze? Jeśli policja ją wcześniej zgarnie?

– Wtedy zabijemy chłopaka i rzucimy go do morza i nikt nie będzie mógł powiedzieć, kiedy to się stało. Zresztą Devlin nie wykorzystał całego materiału DNA przy Edmundsie. Muszę kończyć.

– Poczekaj. Czy masz już analizę wyników, które przysłał nam Goreshank?

– Nie, ale powinienem je mieć lada chwila.

– Bez względu na to, jakie będą wyniki, będziemy działać.

Sanborne pomyślał, że wyniki Gorshanka mają bardzo dużo wspólnego z tym, czy powinni dalej działać. Czy Boch tego nie widział? Ale nie miał zamiaru się z nim teraz kłócić.

– Porozmawiamy o tym później. Muszę teraz skontaktować się z Devlinem. – Rozłączył się i wybrał numer Devlina.

– Gdzie jesteś?

– Na wzgórzach nad zamkiem. Nikt nie wchodził ani nie wychodził. Muszę podejść bliżej.

– Więc dlaczego tego nie robisz?

– Jest tu niedaleko chata pastucha. Muszę się gimnastykować, żeby mnie nie zobaczył.

– To są wymówki. Musisz podejść bliżej.

– Skoro tego chcesz. – Ton głosu Devlina był bez wyrazu mimo to Sanborne nie miał wrażenia, że ma do czynienia z zombie. Częścią szkolenia w Garwod było zadbanie o to, żeby żołnierze zachowywali się pozornie normalnie. Tak, Devlin był prawie doskonały. Sanborne mógł wyobrazić go sobie stojącego na wzgórzu. Wspaniała maszyna na jego usługi. Taka władza nad istotą ludzką mogłaby uderzyć do głowy. Posiadanie pie¬niędzy nie może się równać temu podnieceniu, jakie przynosi posiadanie władzy absolutnej.