Выбрать главу

– Pocieszające.

– Żebyś wiedziała. To wiele ułatwia. – Powoli wstał. – Czy orientujesz się, gdzie wyznaczono mi miejsce w tym muzeum? – Dwa pokoje dalej. Pomogę ci… – Zawahała się. – Zapom¬niałam. Idź sam. Jeśli zemdlejesz, przejdę po tobie rano w dro¬dze na śniadanie.

– Nie ma sprawy – mruknął i ruszył w stronę drzwi.

– Jeśli ty albo Michael będziecie czegoś potrzebować, zadzwoń.

– Chciałeś powiedzieć, jeśli będzie nam potrzebna pomoc?

– To właśnie chciałem powiedzieć. – Zatrzymał sięw drzwiach. – Chcesz mnie może rozebrać i położyć do łóżka? Na to ci pozwolę.

– Nie. Straciłeś swoją szansę.

– Tchórz. Tym lepiej. Nie jestem dzisiaj sobą.

Patrzyła, jak powoli idzie do swego pokoju. Kusiło ją, żeby pójść za nim. Dzisiaj otworzył się przed nią bardziej niż kiedy¬kolwiek, ale musiało to być podyktowane bólem i wstrząsem. Chciałby pewnie, żeby ta znieczulica spowodowana REM-4 zadziałała tam, w chacie pasterza.

Powiedział, że to skutek uboczny. Kolejny cios w jej serce.

Jak dużo jeszcze takich skutków ubocznych przytrafiło się ludziom w Garwood?

Po kolei. Nie może ciągle zamartwiać się, rozmyślając nad Garwood. Musi skupić się na celu. Teraz jej zadaniem jest ochrona syna i zniszczenie Sanborne'a i Bocha.

Poza tym będzie musiała rano stawić czoło MacDuffowi, który prawdopodobnie powie jej, żeby wzięła stąd syna i znik¬nęła z jego zamku i życia. Nie mógłby się zachować inaczej po tym, co spotkało jego ludzi. Royd powiedział, że MacDuff jest wściekły, a to przez nią ten morderca znalazł się w tej okolicy.

Jutro. Teraz idź do syna, nakazała sobie. Musi być przy nim, gdyby i jego nawiedził w nocy koszmar.

Rozdzial 13

– Mogłabym z panem porozmawiać?

MacDuff podniósł głowę znad biurką i wstał.

– Nie mam za dużo czasu, pani Dunston. W ciągu godziny spodziewam się tu sędziego z kilkoma ludźmi ze Scotland Yardu.

– To nie będzie trwało długo – zapewniła, wchodząc do hiblioteki. – Musimy porozmawiać.

_ Oczywiście. Miałem zamiar zrobić to później. Jak się czuje chłopiec?

– Nie czuje się najlepiej. Ale to normalne. Widziałam go przez chwilę, zanim poszedł wziąć prysznic, ale zdaje się, że już lepiej w porównaniu z wczoraj. No i nie miał w nocy ataku.

_ Odkąd tu jest, zdarzył mu się tylko jeden atak. Może wyrasta z tego.

Potrząsnęła głową.

– Ale jest coraz lepiej.

– Proszę usiąść – powiedział MacDuff – jestem potwornie zmęczony. Wczoraj w nocy przeszedłem piekło, a moja uprzej¬mość nie pozwoli mi spocząć, dopóki pani nie wybawi mnie z tej udręki. Tak zostałem wychowany i niosę ten krzyż w za¬mian za możność władania tą górą kamieni.

Usiadła na wskazanym krześle.

– To wspaniała góra kamieni i zaskakująco wygodna – zauważyła.

– Zgadzam się. Dlatego też wciąż walczę, żeby pozostała w moim posiadaniu. Kawy? – Nie czekając na odpowiedź, nalał do filiżanki gorącego napoju i podał jej. – Śmietanki?

Pokręciła głową.

– Jest pan bardzo miły. Spodziewałam się, że będzie pan zły.

– Jestem zły. Jestem wściekły. – Usiadł wygodnie w fotelu. – Ale nie na panią. Przyjąłem do mojego domu Michaela i tym samym stałem się za niego odpowiedzialny. Za niego i wszelkie konsekwencje wynikające z jego pobytu tutaj. Jednak spodzie¬wałem się ewentualnych ciosów w moją osobę, nie w moich ludzi. Ta rzeź wczoraj była bezsensowna.

Przeszedł ją dreszcz.

– Tak. Royd mówił, że to było okropne. Spodziewałam się, że każe pan mnie i Michaelowi opuścić to miejsce.

– I pokazać temu łotrowi Sanbome' owi, że poddajemy się po jednej bitwie? Żeby przysłał tu swoje maszyny do zabijania, zastraszając mnie, żebym oddał mu Michaela, którego wyko¬rzysta przeciwko pani? – Oczy MacDuffa błyszczały z gniewu. – Zatrzymałbym tu was choćby dlatego, żeby zrobić mu na złość.

– I tak pewnie będziemy musieli odejść. Może zjawić się tu policja, kiedy zorientuje się, że wysłałam tu Michaela. Policja może myśleć, że jestem wystarczająco szalona, żeby zabić własne dziecko.

– Postaram się trzymać Scotland Yard z daleka – obiecał, marszcząc brwi. – Jednak jestem trochę niespokojny. Nie czuję się dobrze z tym, że będę musiał zostawić Michaela, kiedy opuszczę MacDuff' s Run.

– Pan wyjeżdża?

– Jest pani zaskoczona? Devlin zabił moich ludzi. Nie może to mu ujść płazem. Proszę się nie martwić, dopilnuję, żeby chłopak był bezpieczny.

– Przed chwilą obawiał się pan, że może tego nie dopilnować.

– Może nie być bezpieczny, dopóki nie znajdę odpowiedniej osoby, która mogłaby przejąć tu nad wszystkim pieczę. Pracuję nad tym.

– To zbyteczne. To ja jestem odpowiedzialna za mojego syna i to ja zadbam o to, żeby mu się nic nie stało. Niech pan robi, co do niego należy. Ja zajmę się moim synem.

– Nie zrobi pani tego.

Patrzyła na niego z niedowierzaniem.

– Słucham?

– Pani i Royd możecie być mi potrzebni. Tkwicie w tym po same uszy i macie informacje, których mogę potrzebować. Nie mogę pozwolić, żeby skoncentrowała się pani wyłącznie na opiece nad synem.

– Dobry Boże, pan jest taki sam jak Royd.

– To znaczy wyrachowany? Może. Ale i tak roztoczę opiekę nad chłopcem. – Wykonał ruch ręką. – Proszę teraz odejść i poszukać Michaela i Royda. Muszę zająć się sędzią i inspek¬torem ze Scotland Yardu. Prowadzi śledztwo w sprawie śmierci Dermota. Proszę nie rzucać się w oczy. Nie chcę, żeby wiedział, że w zamku są obcy.

– Ani ja – zapewniła sucho. – Mogliby podejrzewać, że to ja dokonałam tych zabójstw.

Zamknęła drzwi. Nie wiedziała, czego się spodziewała po MacDuffie, ale on wciąż ją zaskakiwał. W jednej chwili arogan¬cki, w drugiej pełen troski. Jedynej rzeczy, której była pewna, to tego, że z tym człowiekiem trzeba się liczyć i że ona powinna mieć się na baczności.

– Co to za marsowa mina.

Spojrzała w górę i zobaczyła Jocka stojącego w progu fron¬towych drzwi. Uśmiechał się, ale jego oczy były poważne. Wyglądał na zasmuconego. Dlaczego wydało jej się to dziwne? Przez całą noc miał do czynienia ze śmiercią.

– Dopiero wróciłeś? Skinął głową.

– Zostałem do przyjazdu inspektora ze Scotland Yardu. Po¬tem nie chcieli mnie puścić. Przez pół nocy sędzia wisiał na telefonie, rozmawiając z MacDuffem, żądając od niego po¬twierdzenia mojego alibi.

– To nie ty powinieneś był tam zostać. Logiczne było, że z twoją przeszłością…

– Wiem. MacDuff też nie pochwalał tego pomysłu. Ale Mark Dermot był moim przyjacielem – Umilkł i po chwili zmienił temat: – Dlaczego marszczysz brwi? Widziałem cię,jak wychodziłaś z biblioteki.

– W takim razie powinieneś wiedzieć, dlaczego jestem zła.

Ten MacDuff jest arogancki. Powiedziałam mu, że jest taki sam jak Royd.

– Cóż, są pewne podobieństwa. Co takiego zrobił?

– Powiedział, że on zajmie się Michaelem, czy tego chcę, czy nie, gdyż ja jestem zbyt potrzebna, żeby tracić czas na zabawę w matkę.

Jock zachichotał.

– Musiał być naprawdę zmęczony. Zazwyczaj jest bardziej dyplomatyczny. Jeśli chce, potrafi być czarujący.

– W takim razie to nie jest jego dobry dzień. Powiedział, żebym poszła już, nie rzucała się w oczy i że porozmawiamy później. – Masz zamiar to zrobić?

– Oczywiście, że nie. Chociaż tak, mam zamiar nie rzucać się w oczy. Byłabym głupia, gdybym tego nie zrobiła. Nie chcę, żeby Scotland Yard deptał mi po piętach. Ale nie pozwolę, żeby MacDuff mówił mi, co mam robić. To ja muszę podejmować decyzje. – Potrząsnęła głową. – Chociaż ostatnio mało miałam okazji, żeby spokojnie pomyśleć.