Выбрать главу

– Kilka razy. Jest bardzo wygodny. – Zamknął za nimi bramę. – I bezpieczny. Lubię być otoczony murami.

– Masz ich wokoło siebie wystarczająco dużo.

Spojrzał na nią.

– Rozumiem, że nie masz na myśli domu?

– Przepraszam, tak mi się wymknęło – mruknęła. – Masz prawo do odgradzania się od kogo tylko chcesz.

– Od ciebie się nie odgradzam.

– Czyżby? – Oderwała wzrok od fontanny i spojrzała mu w oczy. – Nie to miałam na myśli.

– Więc uważaj, co mówisz. Obserwuję każdy twój gest, intonację głosu. – Wyprzedził ją, żeby otworzyć drzwi do domu. – W środku są trzy sypialnie, gabinet, jadalnia i kuchnia. Możesz sobie wybrać sypialnię. Weź prysznic i spotkajmy się w kuchni za godzinę. Wyjdę po jedzenie. Kilka kilometrów stąd jest kubańska restauracja. Jest jeszcze wcześnie, ale chyba byś coś zjadła?

– Tak – zgodziła się, wchodząc po schodach. – Cokolwiek.

– Nie otwieraj nikomu.

Przystanęła i spojrzała na niego.

– Mówiłeś, że to miejsce jest bezpieczne.

– Bo jest. Ale tylko głupiec się nie pilnuje. – Odwrócił się i otworzył drzwi.

Royd nie był głupcem, pomyślała, idąc na górę. Sam przez lata żył w piekle, piekle, które poniekąd ona mu urządziła, i wciąż nie zaznał spokoju. Z każdą spędzoną z nim chwilą, odczuwała ten żal i ból, który poczuła, kiedy po raz pierwszy dowiedziała się o Garwood.

Zapomnij o tym. Powiedział jasno, że nie potrzebuje współ¬czucia, przywołała się do porządku. Weźmie prysznic, zadzwo¬ni do Michaela i upewni się, że u niego wszystko dobrze.

Oby MacDuff dowiedział się czegoś o Gorshanku.

Michael siedział skulony w fotelu przyoknie. Pokój oświe¬tlony był jedynie księżycowym światłem.

– Już późno. Powinieneś się położyć. – Jane miała zajrzeć tylko, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku, ale nie mogła przejść obojętnie wobec jego bólu. Weszła do pokoju i zam¬knęła za sobą drzwi.

– Nie możesz spać? Potrząsnął głową.

– Martwisz się o mamę?

– Czekam na jej telefon. Powiedziała, że zadzwoni, kiedy będzie w Stanach.

– Ona wie, że tutaj jest już późno.

– Zadzwoni. Obiecała.

_ Chciałaby pewnie, żebyś przestał się martwić i połotył sil;; spać. Obudzę cię, jeśli zadzwoni. – Podeszła do niego, – To głupie z mojej strony. To, że czegoś chcemy, nie znaczy, je jest to możliwe.

– MacDuff powiedział coś podobnego – powiedział Michaeclass="underline" _ Nie musisz ze mną zostawać. Nic mi nie jest. Nie c11cę CI sprawiać kłopotu.

_ To żaden kłopot – zapewniła, siadając na podłodze po turecku. – Boisz się zasnąć?

– Czasami. Ale nie dziś. Po prostu martwię się o mamę•

– Nie dałeś jej tego po sobie poznać. Byłeś bardzo dzielny.Wiem, że jest z ciebie dumna.

Potrząsnął głową.

– Sprawiam jej dużo kłopotów.

Nie powinna z nim dyskutować. Był inteligentnym chłopcem i szybko rozpoznałby kłamstwo..

– To nie znaczy, że nie ma powodów, żeby być z ciebie dumną.

– Bo jest moją marną. Nikt inny by tak nie myślał. – spojrzał jej w oczy. – Ty tak nie myślisz..

Czas konfrontacji. Wiedziała, że to nastąpi. Zaakceptował.Ją: bo wiedział, że tak będzie lepiej dla jego matki, ale teraz IJlUS1eh stanąć twarzą w twarz.

– Nie byłoby mnie tutaj, gdybym tak nie uważała..

_ Nawet mnie nie znałaś – przypomniał. – Dlaczego przyjechałaś? Dlatego, że MacDuff ci kazał?.

_ On mi nic nie może kazać. – Michael wciąż się w mą wpatrywał. Czekał na odpowiedź. – Przyjechałam, bo wiedziałam, że mnie potrzebujesz. Kiedy byłam mała, nie miałan1 takiej mamy jak ty i byłam samotna. Potem pojawiła się kobieta, ktora mnie przygarnęła i wszystko się zmieniło. Nazywa się Eve Duncan. On i Joe dali mi dom i nie byłam już samotna. To ona nauczyła mnie, że ludzie muszą sobie pomagać. Pomyślałam, że mogłabym dać ci trochę tego, co dostałam od nich.

– Było ci mnie żal? – zapytał obronnym tonem. – Nie potrzebuję współczucia.

– Oczywiście, że ci współczuję. Masz problem, a ja chcę ci pomóc go rozwiązać. To nie znaczy, że uważam, że jesteś żałosny. Jesteś dzielnym chłopcem. Nie wiem, czy sama znio¬słabym to, przez co ty przeszedłeś.

Milczał, wciąż wpatrując się w jej twarz.

Potrzebował czegoś więcej, musiała mu to dać, nawet jeśli miałoby to zaboleć. Uśmiechnnęła sie z trudem.

– Nie chciałam się zgodzić na przyjazd tu, dopóki MacDuff nie powiedział mi, jak masz na imię.

Zmarszczył czoło.

– Co?

– Powiedział, że masz na imię Michael. Kiedyś znałam chłopca, który miał tak na imię. To było, jeszcze zanim przygarnęła mnie Eve. Był ode mnie młodszy. Nazywaliśmy go Mickey. Byłam dla niego jak starsza siostra. Razem doras¬taliśmy.

– Jestem do niego podobny?

– Nie. On był cudowny i kochałam go, ale ty jesteś bardziej dzielny i niezależny. – Przełknęła ślinę. – Ale mojemu Michae¬lowi nie mogę już pomóc, więc uznałam za słuszne pomóc innemu chłopcu o tym imieniu.

– Czy twój Michael odszedł?

– Tak. – Powiedziawszy to, odwróciła wzrok. – Odszedł. Pozwolisz mi sobie pomóc? Poczułabym się lepiej. Zostaniesz moim przyjacielem i pozwolisz pomóc sobie i twojej mamie?

Przez chwilę nic nie mówił, po czym wolno skinął głową.

– Chciałbym zostać twoim przyjacielem.

– Więc przekonam cię, żebyś położył się już, żebym mogła powiedzieć twojej mamie, że dobrze wykonałam swoją pracę?

Uśmiechnął się.

– Chyba tak. – W stał z fotela i ruszył w stronę łóżka. – Nie chciałbym, żebyś miała problemy. Ja nie jestem nawet w poło¬wie tak silny jak mama.

– Myślę, że jesteś – szepnęła. Przez chwilę patrzyła, jak chłopiec podłączył aparaturę, zanim położył się spać. – Jestelli dumna, że mogę być twoją przyjaciółką, Michael. Dziękuję…

Kiedy Royd zapukał do drzwi sypialni, Sophie właśnie skoń¬czyła rozmawiać przez telefon.

Schowała telefon do kieszeni dżinsów i otworzyła drzwi zamaszystym ruchem.

– U Michaela wszystko dobrze. Spał. Musiałam go niestety obudzić. MacDuff jest wciąż w zamku. Powiedział, że nie zlokalizował jeszcze Gorshanka.

– Pewnie bardzo się niecierpliwi – zauważył Royd. – Jesteś gotowa coś zjeść?

– Umieram z głodu – przyznała. – Byłeś w tej restauracji kubańskiej?

– Nie. Zmieniłem zdanie. – Ruchem głowy wskazał na ko¬szyk, który trzymał w ręku. – Byłem w sklepie. Pomyślałem, że możemy zjeść na plaży. Morze jest spokojne, a mnie przyda się trochę relaksu i świeżego powietrza.

Jej też. Odkąd Royd pojawił się w jej życiu, cały czas byli w biegu.

– W takim razie chodźmy. – Wyminęła go w drzwiach i zaczęła schodzić w dół. – Chociaż dziwię się, że tęsknisz za spokojem, nie wydajesz się… – Nie dokończyła zdania. – Jesteś dziwny. Czuję, że gdybym otarła się o ciebie przypadkiem, doznałabym szoku – dodała po chwili.

– Nie miałaś traumy po spędzeniu ze mną nocy w tym samym łóżku.

– Nie – przyznała nie patrząc na niego. – Tamtej nocy byłeś bardzo miły.

– Nie jestem miły. – Otworzył przed nią drzwi frontowe.

– Prawie wszystko, co robię, robię z wyrachowania. Czasami robię wyjątki, ale nie licz na nie.

– Ani mi to w głowie. Nauczyłam się, że nie można na nikim polegać z wyjątkiem siebie. – Zdjęła tenisówki, kiedy weszli na plażę. – Ale jeśli chodzi o ciebie, to czasami myślę, że mogła¬bym ci zaufać.