– Miesiąc miodowy? To wskazuje na pewne zobowiązania, które między nami nie istnieją.
– Jak zwał, tak zwał. – Ruszył w stronę drzwi. – To wszy¬stko, co miałem do powiedzenia. Pomyślałem, że powinienem cię ostrzec.
– Boże, to brzmi jak groźba.
– Czego się spodziewasz po takim facecie, jak ja? To nie jest groźba. Nie mam zamiaru cię prześladować. Jeśli odejdziesz, kiedy to wszystko się skończy, w porządku. Ale zrobię wszy stko, żebyś tego nie zrobiła. Do tego czasu będę cywilizowany i słodki do wyrzygania. Zobaczymy się na dole.
Drzwi za nim zamknęły się.
Cywilizowany i słodki? Ten drań nie miał pojęcia, jakie jest znaczenie tych słów. Był twardy i nieokrzesany. Znaleźć siQ w jego pobliżu to jak tkwić w środku tornada.
Ale przez ostatnią dobę nie chciała, żeby było inaczej. Był szorstki, ale nie zadawał bólu, poza tym był fantastycznym kochankiem. Zdawało się, że zaczęła się uzależniać od jego nieprzewidywalności. Nigdy nie czuła się w jego obecności zagrożona. Wiedziała, że mimo sposobu bycia, nigdy nie zrobił¬by jej krzywdy.
Samokontrola.
W swoim dorosłym życiu musiała cały czas się kontrolować, w małżeństwie, w pracy, kiedy była z Michaelem. W łóżku z Roydem nie musiała się kontrolować. Całkowicie oddawała się przyjemności.
Zamknęła drzwi łazienki i oparła się o drzwi. Przestań myśleć o Roydzie. Prawdopodobnie nie powinna była dopuścić do tego zbliżenia, ale co się stało, to się nie odstanie. Spędziła z nim miłe chwile, ale to nie znaczyło, że powinna to kon¬tynuować. Nie musiała kończyć tego gwałtownie, ale powinna skupić się na…
Chryste. Stanął jej przed oczami obraz Royda. Nagie, mus¬kularne ciało. Zuchwały i namiętny.
Przestań o nim myśleć, nakazała sobie. Na próżno.
Rozdział 16
Kiedy pół godziny później schodziła na dół, zadzwonił jej telefon.
MacDuff?
Royd stał na dole schodów i przypatrywał się jej uważnie. Drżącą ręką Sophie nacisnęła przycisk "odbierz".
– Jak się masz, Sophie? – zapytał Sanborne. – Mam nadzieję, że dobrze.
Zamarła na schodach.
– Czego chcesz, Sanborne?
Royd znieruchomiał. Utkwił wzrok w twarzy Sophie.
– Tego, czego zawsze chciałem – powiedział Sanborne.
– W spółpracy z kimś, kogo szanuję i komu ufam. Chyba zdajesz sobie sprawę, jak bezsensowana jest twoja zemsta. Nie wygrasz, a ludzie, których kochasz, mogą ucierpieć.
– Tak jak Dave?
– Nie wiem, co masz na myśli. Policja jest przekonana, że to ty zabiłaś Edmundsa. – Milczał chwilę. – Miałem na myśli twojego syna.
– Ty łajdaku!
– Słyszałem o tym strasznym zajściu w Szkocji. Tak się cieszę, że twój syn jest wciąż bezpieczny.
– I tak pozostanie – wycedziła przez zęby. – Nic mu nie zrobisz, Sanborne.
– Bo weszłaś w spółkę z Roydem? To był błąd. Ten człowiek jest niezrównoważony. Pociągnie cię za sobą na dno.
– Ja też nie jestem zrównoważona, kiedy w grę wchodl',j twoja osoba.
– Więc już czas, żebyś dała z tym spokój. Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia.
– Nie obchodzą mnie twoje propozycje.
– Jesteś w większych tarapatach, niż wtedy, kiedy dzwoniłem do ciebie po raz ostatni. Jesteś poszukiwana przez policję. DNA pobrane na miejscu zabójstwa Edmundsa prowadzi prosto do ciebie. Twoja kariera jest skończona, a twój syn w niebez¬pieczeństwie. Wierz mi. Przyłącz się do mnie, Sophie. Zdobę¬dziesz władzę, będziesz miała pieniądze, a chłopiec będzie bezpieczny.
– I stanę się takim potworem, jak ty.
– Władza, Sophie.
– Jesteś chory, Sanborne.
Nie odpowiedział od razu.
– Widzisz, jak potrafię powstrzymać nerwy na wodzy? To dowodzi, jak bardzo zależy mi na twojej współpracy.
– To dowodzi, że nie jesteś tak pewien REM-4, jak chciałbyś.
– Jaka jesteś mądra. Ale masz przy sobie przykład REM-4. Royd był wzorcowym osobnikiem. A wszystko dzięki tobie.
– Zamknij się!
– Dobrze. Nie chcę cię obrażać, skoro mamy razem pracować. Będę z tobą w kontakcie.
Rozłączył się.
– Czy muszę pytać, czego chciał? – odezwał się cicho Royd.
– Nie. – Cała się trzęsła. – Nie spodziewałam się, że… Zaskoczył mnie.
W jednej chwili znalazł się przy niej, tuląc ją do siebie mocno.
– Spokojnie. Chce cię przestraszyć i osłabić. Nie daj mu wygrać.
Sophie wczepiła się w niego.
– Boże, jaki to łajdak! Groził, że coś się stanie Michaelowi.
– To jego as w rękawie.
– Mówił też o tobie. Powiedział, że jesteś wzorcowym osoli nikiem, którego stworzył, i że ja się do tego przyczyniłam. M illl rację. To moja wina.
– Jestem wzorcowym osobnikiem. Zamarła.
– Przynajmniej tak uważałaś zeszłej nocy. I ty się do tego przyczyniłaś. Wielokrotnie.
– Wiesz, że miałam na myśli… – Spojrzała mu w oczy. – To nie jest śmieszne.
– Ależ jest. – Uśmiechnął się. – Śmieszne jest myśleć, że może skrzywdzić nas, mówiąc te bzdury. – Odwrócił się i lekko klepnął ją po plecach. – Idź na górę i spakuj się. Musimy zmyl. się stąd w ciągu pięciu minut.
– Myślisz, że namierzyli nas po tym telefonie?
– Możliwe. W każdym razie nie mam zamiaru siedzieć tu i czekać, aż zjawi się policja lub ludzie Sanborne'a.
Pobiegła do swego pokoju.
– Nie sądzę, żeby to miała być policja. On… Wydaje mi się, że… On chce mnie żywą, Royd.
– Więc musimy się zastanowić, dlaczego tak nagle mu się śpieszy.
Odwrócił się i ruszył w stronę drzwi wyjściowych.
– Najpierw musimy stąd pryskać.
Sanborne odwrócił się do Bocha.
– Namierzyłeś ją?
Boch podniósł głowę znad telefonu.
– Pracują nad tym. Gdzieś w południowej Florydzie. Sanborne rzucił przekleństwo.
– Gdzie? Royd już pewnie zarządził ewakuację.
– Może zostawią jakiś ślad…
– Nie mogę szukać jej po całych Stanach. Muszę mieć ją w garści natychmiast.
Może poślemy na Florydę Devlina? On na pewno ich wytropi. Jest przecież ekspertem.
– Nic, nie chcę marnować…
Zamilkł, zastanawiając się nad czymś. Cholera, chciał zwa¬bić tę kobietę do swojego obozu. Miał niewielkie szanse, ale zawsze lepiej, żeby pracownik był chętny do pracy, niż gdyby miał być do niej zmuszony. Nauczył się tego dzięki Garwood. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że mogła wpaść w ręce policji. Najwyraźniej nie była wystarczająco zastraszona.
_ Dobrze – powiedział wreszcie. – Poślemy Devlina. Muszę z nim porozmawiać.
_ Powiedz coś – odezwał się Royd, gdy tylko wjechali na autostradę. – Jak myślisz, do czego zmierza Sanborne? Powie¬działaś, że chce cię mieć żywą.
_ Och, jestem przekonana, że prędzej czy później będzie chciał mnie zabić. Ale jeszcze nie teraz. – Zmarszczyła brwi, starając przypomnieć sobie szczegóły rozmowy. – Chciał mnie przekonać, żebym dołączyła do jego ekipy. Boże, wyobrażasz sobie, jakie ten człowiek musi mieć ego? Miałabym tak po prostu zapomnieć o tym, co on zrobił?
_ Tu nie chodzi o ego. Obserwuję go od czasu, kiedy wydostałem się z Garwood. Czegoś brakuje w jego psychice.
– Sumienia?
_ Nawet nie o to chodzi. On nie ma uczuć, w takim sensie, w jakim większość ludzi to rozumie. Udaje, ale nie ma. Jest sprytny, ma wyczucie piękna, rozkoszuje się posiadaniem wła¬dzy, ale nie rozumie bólu i nienawiści, którą powoduje. Dlatego, że ich nie odczuwa. Skoro jednak doskonale rozumie żądzę władzy, nie potrafi pojąć, dlaczego nie możesz zapomnieć o złu, które ci wyrządził, skoro zaoferował ci tak wiele. – Wzruszył ramionami. – Jesteś lekarzem. Znasz pewnie na to fachowe słownictwo.