_ Bardzo dobrze to wytłumaczyłeś.
To miało sens. Była tak przepełniona nienawiścią i poczu¬ciem winy, że nigdy nie pokusiła się o przeanalizowanie psychi¬ki Sanborne' a. Po prostu chciała pozbyć się jego i REM-4. Ale teraz, kiedy przypominała sobie wszystkie spotkania z San bor¬ne'em, dostrzegała symptomy.
– To dlatego nie ma skrupułów przed wykorzystywaniem REM-4 – powiedziała.
– Tak myślę. Oczywiście, starałem się go rozgryźć, żeby potem móc go skutecznie zniszczyć. Nie obchodzi mnie, czy jest wariatem. Nie mam zamiaru go leczyć. Mam zamiar go zabić. Ale dlaczego on teraz na ciebie naciska? – zastanowił się po chwili milczenia. – Mówiłaś mi, że już wcześniej starał się cię przekonać, ale odkąd go odesłałaś z kwitkiem, zaczął na ciebie polować. I teraz nagle zmienia taktykę. Jesteś pewna, że dobrze zrozumiałaś?
– Oczywiście – zapewniła i pomyślała, że jest pewien po¬wód. – Gorshank.
– Co?
– Mówiłam ci, że to, co zobaczyłam na dysku, było genialne, ale nie wiedziałam, skąd wziął takie wyniki.
– Powiedziałaś, że potrzebujesz czasu, żeby im się przyj¬rzeć.
– Może jego obliczenia są niewypałem? Może jest w nich kilka gigantycznych dziur?
– Wtedy Sanbome musiałby je szybko załatać. Ściągając naukowca, który zna podstawową formułę – domyślił się Royd.
Skinęła głową.
– Jestem im rozpaczliwie potrzebna. To tylko przypuszczenie, ale…
Jej telefon zadzwonił.
– Mogę odebrać?
– Jeśli będziesz rozmawiać krótko.
Nacisnęła przycisk "odbierz".
– Gorshank jest w Charlotte, w Karolinie Południowej – po¬wiedział MacDuff. – Ivy Street 321.
Włączyła funkcję głośnomówiącą, żeby Royd też mógł słyszeć.
– Jak go znaleźli?
– Przelał dużą kwotę do rosyjskiego banku, żeby spłacić dług mafii. Jock i ja, jak tylko znajdziemy się w Waszyngtonie, ruszamy do Charlotte.
– Kiedy tam dotrzecie?
– Za jakieś siedem godzin.
Royd potrząsnął głową.
– Jeżeli Gorshankjest spalony, to może być za późno. Może nam uda się tam dotrzeć wcześniej. Zadzwonimy do ciebie, kiedy będziemy na miejscu. – Rozłączył się, zanim Sophie zdążyła coś powiedzieć. – Jedziemy do Daytony. Stamtąd zła¬piemy samolot do Charlotte.
– Spalony?
– Jeśli Sanborne wierzy, że Gorshank nawalił, ten facet nie przedstawia już dla niego żadnej wartości.
– Może być tylko dla Sanborne'a zagrożeniem – zauważyła Sophie i dodała: – Może podzielić los wszystkich ludzi, którzy pracowali nad tym projektem, a popadając w niełaskę, zostali zwolnieni. Potem Sanborne wysłał za nimi płatnych zabójców. – Spojrzała na Royda. – Może jest już za późno?
Skinął głową.
– Musimy mieć nadzieję, że Sanbome będzie trzymał Gor¬shanka przy życiu dopóty, dopóki nie uda mu się zwerbować ciebie. Musiał mu trochę ufać, inaczej nie wpisałby go na listę płac. – No nie wiem. Sanborne jest okrutny. Dla niego rzeczy dzielą się na czarne i białe. Jeśli stwierdzi, że Gorshank wodził go za nos, nie da mu drugiej szansy.
– W takim razie może okazać się, że szukamy wiatru w polu – uznał Royd i nacisnął mocniej pedał gazu. – Ale nie odpuszczę szansy dostania Gorshanka w swoje ręce. On musi wiedzieć, o jaką wyspę chodzi. Jeśli żyje, musimy go dopaść.
Dom przy Ivy Street 321 był małym, szarym, drewnianym budynkiem, otoczonym topolami. Znajdował się z dala od ulicy.
Dom był ciemny, ale w oknie pokoju na lewo od wejścia widać było migające światło telewizora. Od przyjazdu do Sta¬nów Gorshank stał się zagorzałym fanem telewizji. Jeśli tylko nie siedział przy biurku, leżał przed telewizorem, oglądając Simpsonów, CSI lub inne programy.
Devlin przestudiował raporty o Gorshanku, które dostał od Sanbome'a, choć nie było mu to potrzebne. Gorshank był człowiekiem o stałych przyzwyczajeniach, a brak umiaru we wszystkim czynił go żałośnie bezbronnym. Zbyt bezbronnym. Devlin nie był zadowolony, kiedy Sanborne wysłał go tutaj, zamiast pozwolić mu zgładzić Royda. To by dopiero było wyzwanie.
Ale musiał trochę spuścić z tonu po uczcie w MacDuffs Run.
Na chwilę koniec z manipulacją. Poza tym zabicie takiego głupka, jakim był Gorshank, będzie czystą przyjemnością. Głu¬pcy zawsze go irytowali.
Musi sprawdzić drzwi i znaleźć sposób, żeby dostać się do środka. Gorshank będzie siedział w fotelu z puszką w ręku, wtedy on rzuci się na niego, zanim tamten zorientuje się, co się dzieje. Wtedy też zdecyduje; czy zada mu szybką śmierć, czy będzie się delektował.
To będzie bułka z masłem.
– Zostań tu – polecił Royd, kiedy zaparkował przy kraw꿬niku. – Najpierw muszę wszystko sprawdzić.
Sophie spojrzała na migające światło w jednym z frontowych okien. W tym miasteczku taki widok był powszedni. Nie było się czego obawiać.
Dlaczego więc Sophie przeczuwała, że to zły znak?
– Idę z tobą. Nie mam zamiaru wchodzić ci w drogę. J ock zawsze ostrzegał mnie, że nie powinnam tego robić. Jeśli chcesz, żebym zaczekała na zewnątrz, zrobię to. Ale mam ze sobą broń i umiem się nią posługiwać. Będę w pewnej od ciebie odległości, gdybyś mnie potrzebował.
Przez chwilę milczał, wreszcie wzruszył ramionami.
– W takim razie, chodź – zdecydował i otworzył drzwi. – Ale odczekaj chwilę, muszę się rozejrzeć.
Pięć minut później wrócił.
– W porządku, ale zostań na zewnątrz i nie wchodź do środka. Dobrze?
– Chyba że mnie zawołasz. – Wysiadła z samochodu. – A to może się zdarzyć, Royd. Nie jesteś niezniszczalny.
_ Staram się. – Ruszył w stronę domu. – Tylne drzwi.
_ Nie możemy po prostu wejść frontowymi i zapukać? On nawet nas nie zna. Czy tak nie byłoby prościej?
_ Skoro przejął twoją robotę, mógł widzieć twoje zdjęcia _ powiedział, poruszając się szybko – Ale masz rację. Ja nigdy nie myślę o naj prostszym rozwiązaniu. Nie tego mnie uczono. _ Zatrzymał się przy tylnych drzwiach i zaczął rozglądać się po ogródku, jednocześnie nasłuchując. – Nie sądzę, że dzisiaj właśnie zmienię swoje przyzwyczajenia.
Sophie wyczuwała w nim napięcie.
– O co chodzi?
_ Ktoś może go obserwować, skoro jest taki ważny dla Sanbome'a i wie o REM-4. Gdzie oni są? Spodziewałem się, że kogoś tu zauważę… Chyba że zostali odwołani, bo nie są już potrzebni.
Sophie przeszedł dreszcz.
_ To znaczy, że Gorshank może już nie żyć.
Nie odpowiedział.
_ Zostań tu. Zostawię drzwi uchylone. – Schylił się i gwizd¬nął cicho. – Boże! – Wyprostował się. – Miej broń w pogotowiu. Ten zamek ktoś już wyważył.
Otworzył drzwi i zniknął w mroku.
Sophie zacisnęła dłoń na pistolecie, który miała w torebce.
Serce biło jej jak szalone. Nasłuchiwała głosów z domu. Minuta w lokla się za minutą. Czuła się bezużyteczna. Jeśli coś stanie się Roydowi, nie będzie mogła mu pomóc, stojąc tu jak kołek.
Uspokój się! Jock zawsze powtarzał, że w ten sposób najcz꬜ciej popełnia się najpoważniejsze błędy. Gdzie kucharek sześć… Co za słodkie powiedzenie. Nie przystaje do grozy sytuacji.
Usłyszała jakiś dźwięk. Oddech, krok…
Gdzie? W kuchni?
Nie, nie w kuchni.
Za sobą.
Dzięki Bogu, dom był mały. Niewiele czasu zajęło mu spraw dzenie, że domjest czysty. Teraz sprawdź salon, rozkazał sobil', gdzie Gorshank oglądał telewizję.
Zszedł bezszelestnie po schodach i ruszył w kierunku salonu.
Z progu widział wyraźnie zarówno telewizor, jak i Gorshanku.