– Ile mamy czasu?
– To zależy jak szybko Franks się porusza.
– Zaczyna się czuć, jakby był zawstydzony tym, co zrobił, więc będzie zą.mierzał zatrzeć złe wrażenie, jakie wywarł na Sanbornie.
– Więc będziesz farciarzem, jeśli masz więcej niż kilka godzin. Gdzie teraz jesteś?
– W drodze do domku nad jeziorem. Mówiłeś, że wkrótce powinien pojawić się tu Michael.
– Jak również Franks. Zostań, gdzie jesteś. Będziemy tam z Jockiem w ciągu czterdziestu minut.
– Nie, nie zamierzam ryzykować życia Sophie, przebywając blisko Franksa i jego ludzi. To może być krwaw jatka. Za¬wracam i kieruję się na lotnisko.
– Nie! – Sophie złapała jego ramię. – Co się dzieje? Nie odpowiedział.
– A ty, MacDuff, jedź do domku nad jeziorem – polecił.
– Powiedz Jockowi, że zaraz do niego oddzwonię.
Rozłączył się i zwrócił się do Sophie.
– Franks dowiedział się, że Michael jest z Jane, i wie, kim ona jest. To oznacza, że wkrótce może być w drodze tutaj.
– Więc co, do cholery, miałeś na myśli, mówiąc, że nie będziesz mnie narażał na ryzyko? Nie zamierzam teraz się wyłączyć i zostawić Michaela. Zawracaj!
– Najpierw z tobą porozmawiam. – Zjechał na pobocze drogi. – Jeśli potem nadal będziesz chciała jechać do domku nad jeziorem, zabiorę cię tam. Wysłuchasz mnie?
– Chcę jechać… – zaczęła, ale zmieniła zdanie: – Słucham. Szybko.
– Mamy też inną możliwość. – Spojrzał przed siebie. – Musi¬my dostać się na San Torrano i znaleźć sposób, żeby zniszczyć zakład i REM-4. Ale Boch nie jest głupi. Z pewnością będzie miał ochronę na terenie całej wyspy.
– Więc?
– Potrzebujemy kogoś z wewnątrz. – Skrzywił się. – A może powinienem był powiedzieć "kobiety z wewnątrz".
Zamarła.
– O czym ty mówisz?
– Sanborne chce dostać cię w swoje łapy. To dlatego ściga Michaela. Chcę przez to powiedzieć, że zamierzam podać cię tym skurwielom na tacy. – Zamknął oczy. – Boże, wybacz.
Wstrząsnęło jej całym ciałem.
– Ja nie… – Patrzyła się na niego w oszołomieniu. Otworzył oczy.
– Czego ode mnie wymagasz? Powiedziałem ci już wcze¬śniej, że raczej nie jestem miły i kulturalny. Praktycznie zaofe¬rowałaś sama złożenie siebie w ofierze. – Palce jego dłoni stały się białe, a dłonie zacisnęły się na kierownicy. – Dlaczego nie miałbym nałożyć na ciebie tego obowiązku?
Było tyle cierpienia i goryczy w tych słowach, że raniło ją samo ich słuchanie.
– Sprawiasz, że to, co mówię, brzmi, jakbym był chory psychicznie. Przestań się katować i odezwij się do mnie. – Przez chwilę się nie odzywał, po czym na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech. – Możesz się czuć, jakbyś to ty katowała mnie sobą.
– Nie dowiem się tego, dopóki nie przestaniesz bredzić i wyjaśnisz mi to.
– Dobrze – odparł szorstko. – Najważniejsze jest, żebyśmy dostali się na wyspę. MacDuff i ja poradzimy sobie ze znisz¬czeniem oczyszczalni, ale potrzebujemy informacji, na przy¬kład, gdzie są trzymane dyski REM-4. Nic dobrego nie wyjdzie z pozbycia się zbiorników z REM-4, jeśli Sanborne zamierza mieć więcej.
– Zawsze to wiedziałam. – Próbowała się uśmiechnąć.
– Chcesz, żebym była kolejnym Natem Kellym.
– Kelly nie może tego zrobić. Ja też nie.
– Chcesz, żebym udawała, że przyłączam się do Sanborne'a? Nie uwierzy mi. Zawiodłam go zbyt wiele razy. I nawet jeśli wpuściłby mnie na wyspę, nie zaufałby mi.
– On nie ufa nikomu. Ale pod pewnymi warunkami po¬zwoliłby ci na więcej swobody.
– Jakimi warunkami?
– Gdyby myślał, że ma nad tobą władzę. – Przez chwilę milczał. – Jeśli myślałby, że może zabić twojego syna, jeśli nie zrobiłabyś tego, czego by żądał.
Przerażenie odmalowało się w jej oczach.
– Chcesz, żebym pozwoliła mu zabrać Michaela?
– Boże, nie! – odparł oschle. – Mogę być sukinsynem, ale nie zrobiłbym czegoś takiego. Powiedziałem: gdyby myślał, że może zabić Michaela.
– Ale dlaczego miałby tak myśleć?
– Bo opracowałem już pewien sposób, w jaki można sprawić, żeby w to uwierzył.
– Jaki?
– Do szczegółów przejdę później. Najważniejsze w tej chwili jest to, że zapewnię Michaelowi bezpieczeństwo. Masz moje słowo.
Poczuła się niedobrze, nie mogła opanować przerażenia.
– Mówiłeś to już kiedyś.
– On ciągle żyje, Sophie – przypomniał.
– Wiem. Opowiedz mi o szczegółach.
– Powiem J ockowi, żeby zastawili pułapkę na Franksa i jego ludzi. Jock złapie Franksa, a wtedy sprawimy, że Sanborne będzie myślał, że Franks ma Michaela.
– Brzmi to bardzo… prosto. Ale nie jest proste.
– Nie, możemy jednak to zrobić.
Staraj się myśleć racjonalnie, rozkazała sobie w duchu. Ra¬cjonalnie? W głowie kłębiły się jej różne możliwości, ale żadna z nich nie zdawała się zbyt optymistyczna. Spojrzała w ciemność.
– To mogłoby pomóc w zakończeniu wszystkiego, prawda?
Wreszcie mogłoby się to skończyć. To jest naj szybsza droga, żeby się do nich dostać.
– Tak – powiedział chrapliwie. – Najszybsza i najlepsza.
– I ty możesz sprawić, że to zadziała, Royd?
– Zrobię to.
Znowu chwilę milczała.
– Więc zróbmy to – postanowiła. Zaczął przeklinać.
Jej spojrzenie przeniosło się na jego twarz.
– Czy to nie jest właśnie to, czego pragnąłeś?
_ Nie. – Wyjechał z powrotem na drogę. – Chciałem, żebyś mi powiedziała, żebym poszedł do diabła. Chciałem, żebyś mnie oskarżyła, że narażam cię na śmierć, i kazała mi nigdy więcej o tym nie wspominać.
Byłą zaskoczona udręką w jego głosie.
_ I wybawić cię z opresji? To jest twój pomysł, możesz to osiągnąć w każdy z możliwych sposobów, Royd.
_ Nie wymiguję się od odpowiedzialności. Wiem dokładnie, co robiłem. I nie wybrnąłem z tego. To bardziej przypomina krucyfiks. – Docisnął pedał gazu i sięgnął po telefon. – Muszę zadzwonić do Jocka.
Co do diabła?
Sanborne ze zmarszczonymi brwiami rozdzierał kopertę listu priorytetowego z nazwiskiem Sol Delvin w miejscu adresu nadawcy.
Szanowny Panie!
Musiał Pan sobie teraz uświadomić, jak dobrze wykonuję zadanie, które mi Pan powierzył. Załączyłem dokumenty San Torrano, które wyciągnąłem z domu Gorshanka, co do których wiedziałem, ze będą dla Pana waZne.
Jestem przekonany, ze chciałby Pan, zebym nadal trzymał Pana z daleka od Royda. Jest dla Pana zagrozeniem i musi być Pan chroniony. Dam znać, jak tylko sytuacja się rozjaśni.
Devlin
Sanborne mamrotał przekleństwa, rzucając list na biurko. To było w stylu Devlina, żeby nie dzwonić do niego, tylko od razu i~ć na polowanie, tak żeby nie zdążył zaprotestować. To był po prostu kolejny znak braku prawdziwego posłuszeństwa. A jeśli Sanborne zdecydował nie zabijać Royda? A jeśli zamierzał wysłać Devlina jako wsparcie dla Franksa w Atlancie? Franks siedział w zasadzce w domku nad jeziorem od wczorajszego wieczora, czekając na możliwość uderzenia.
Nie, Devlin był zbyt niestabilny, żeby pracować z kimkolwiek. Jak również był zajęty ściganiem Royda. Byłoby korzy¬ścią dla niego usunięcie opiekuna Sophie Dunston.
Ale to nie przeskadzało Sanborne'owi wściekać się na nieza¬leżność Devlina. Miał z nim ostrą rozmowę, kiedy przyszedł do niego ubiegać się o podwyżkę po wykonaniu zadania.
Barbados
– Załatwione? – spytała Sophie. – Czy Michael jest bez¬pieczny?
– Niezupełnie – odparł Royd. – Ale już niedługo. Wszystko idzie dobrze, Sophie. Sanborne z nieznanych przyczyn opuścił dziś rano swoje biuro.