Выбрать главу

Patrzyła, jak odchodził, z uczuciem niepokoju. Odkąd opuś¬cili Stany Zjednoczone, był zbyt cichy, zamknięty w sobie. Być może, można było się tego spodziewać w takich warunkach. Ona również była spięta i musiała kontrolować panikę, która czaiła się, gdy tylko pomyślała o tym, co ją czeka. Ale to nie był ten sam rodzaj paniki, który wyczuła u Royda. Ustawicznie przyułapywała jego wzrok śledzący ją.

Zlikwidowanie Sanborne'a i Bocha znaczyło dla niego wszy¬stko. To była obsesja, która go napędzała. Czy pomyślał, że ona mogłaby się wycofać?

Nie wiedziała. Ostatnimi czasy był zbyt enigmatyczny, nie miała energii ani wystarczającej koncentracji, by analizować każdy jego nastrój i zachowanie. Powiedziała, że mu ufa. Ufała mu. Napięcie, które czuła, nie miało nic wspólnego z Roydem ani z tym, co ją czekało w ciągu najbliższych dni.

Musiała mu ufać.

Caracas

Wyjęła przenośny odtwarzacz DVD z koperty i włożyła do niego płytę DVD.

– Mama?

Usłyszała głos Michaela, zanim kamera zrobiła zbliżenie jego twarzy.

Jezu.

Zauważyła sińca na lewym policzku, a górną wargę miał przeciętą i spuchniętą. Wyglądał przerażająco.

Starał się uśmiechać.

_ Jestem cały, mamo. Nie bój się. I nie daj się im namówić na nic, czego nie chciałabyś zrobić.

Poczuła pod powiekami piekące łzy.

_ Muszę kończyć. – Michael patrzył na kogoś, kto stał poza zasięgiem kamery. – Nie podobało mu się to, co powiedziałem. Ale naprawdę, nie pozwól im…

Kamera wideo została wyłączona i nagranie się skończyło.

Oparła się o stół, podczas gdy fale paniki przepływały przez nią. Jeśli Michael udawał, zasłużył na nagrodę Akademii Filmowej. Te siniaki…

Zaufaj mi, powiedział Royd.

Pieprz się, Royd.

Zaufaj mi.

Nie załamuj się teraz. Powiedział jej, że DVD będzie wyglądało na prawdziwe. Musiało być sprawdzone przez Sanborne'a.

Siniaki…

Zadźwięczał dzwonek jej telefonu.

_ Zdążyłaś zobaczyć nasz mały domowy filmik? – zapytał Sanborne. – Jak ci się podobał?

– Jesteś sukinsynem! – Nie potrafiła zapanować nad drżą¬cym głosem. – On jest tylko małym chłopcem.

– Oczywiście cię nie zadowoliłem. Myślałem, że chłopiec wykazał się niesamowitą odwagą. Powinnaś byś… z niego dumna.

– Jestem z niego dumna. Chcę, żebyś go wypuścił.

– W swoim czasie. Kiedy pierwsza próba testów REM-4 okaże się sukcesem.

– Teraz.

– Żadnych żądań. To mnie zasmuca. Każdego dnia, w którym odmawiasz mi pomocy, otrzymasz nagranie od swojego syna. Zaczynam od siniaków, a potem stopniowo przejdziemy do części ciała. Rozumiesz?

Zrobiło jej się niedobrze.

– Rozumiem.

– Tak lepiej. O szóstej po południu podjedzie po ciebie na plac Bolivara jeden z moich ludzi, żeby zabrać cię na wyspę. Nie chciałbym musieć wykonywać telefonu, który mógłby spra¬wić, że będziesz nieszczęśliwa.

Rozłączył się.

Nacisnęła przycisk kończący rozmowę.

Ale nie mogła stanąć z nim twarzą w twarz, dopóki nie będzie miała większej kontroli nad samą sobą. Teraz była zbyt spani¬kowana. Dała sobie chwilę, żeby się pozbierać.

Jeśli ufała Roydowi, dlaczego była przerażona, jakby wierzy¬ła w to, co widziała na tym okropnym DVD?

Ufać mu. Ufać mu. Ufać mu.

Rozdział 18

– Postaraj się go zwabić jutro do zakładu. – Royd zwolnił, zbliżali się do centrum Caracas. – On może chcieć, żebyś pracowała dla niego w laboratorium w jakieś wiosce. Powiedz mu, że musisz jechać do zakładu.

– Dobrze.

– Postaram się zorganizować akcję tak, żeby była gotowa za trzy dni. Ściągnę do tego czasu MacDuffa i jego ludzi. Będzie¬my na wyspie po zmroku. Musisz być wtedy w zakładzie. Wejdę przed MacDuffem i Kell ym i wydostanę cię stamtąd. Nie mogę teraz założyć ci podsłuchu, bo na pewno będą cię prze¬szukiwać. Jakjuż się tam dostaniesz, będzie bezpieczniej. Mu¬sisz mieć możliwość skontaktowania się z nami, gdyby były jakieś kłopoty.

Wzruszyła ramionami.

– Jeśli coś pójdzie nie tak, może być już po mnie. Niepotrzebny mi będzie podsłuch.

– To nie jest zabawne – powiedział ostro.

– Przepraszam. Jak masz zamiar dostarczyć mi tę pluskwę?

– Umieszczę ją w niewielkiej odległości od głównej bramy. Tuż pod powierzchnią tak, że wystarczy tylko lekko odgarnąć ziemię.

Zmarszczyła czoło.

– O czym ty mówisz?

– Wyhodowałem kilka żółtych kwiatów, takich, jakie rosną na wyspie. Tak naprawdę to są chwasty, ale bardzo ładne. Zerwij kilka kwiatków i ukryj między nimi pluskwę. Nie będzie większa od paznokcia. Noś ją zawsze przy sobie. Jeśli okaże się, że sytuacja wymyka się spod kontroli, przyjdę po ciebie.

– To byłoby głupie. Mogą cię zabić. Poczekaj, aż dam ci znak.

– Zobaczymy.

– Nie. Musisz poczekać na mój znak. Nie po to nadstawiam karku, żeby nie móc dyktować warunków.

Przez chwilę milczał.

– Poczekam. Do chwili, w której uznam, że nie mogę dłużej czekać.

– Marne zapewnienie.

– To dużo – powiedział szorstko. – Nigdy nikomu tak nie poszedłem na rękę. – Zjechał na pobocze – Wysiadaj. Nie mogę jechać dalej i ryzykować, że mnie z tobą zobaczą. Żeby dojść do placu Bolivara, musisz iść prosto tą ulicą. Plac jest dwie przecz¬nice dalej. Musisz iść dalej sama.

Sama. Starała się nie dać po sobie poznać, jakie wrażenie na niej zrobiły ostatnie jego słowa. Spodziewała się ich. Byłaby na niego wściekła, gdyby powiedział, że się rozmyślił. Niemniej rzeczywistość ją przerażała.

– Dobrze. – Próbowała się uśmiechnąć, wysiadając z samochodu – Cóż, chyba po prostu będziemy w kontakcie.

Kiedy wyszła z samochodu, odwróciła się jeszcze do Royda.

– Chciałabym cię o coś zapytać.

– Pytaj.

– Jeśli coś mi się stanie, zaopiekujesz się moim synem?

Dopilnujesz, żeby był szczęśliwy?

– Cholera.

– Obiecasz mi?

– Nic ci się nie stanie.

– Obiecaj mi.

Po chwili milczenia powiedział:

– Obiecuję.

– Dziękuję. – Zamknęła drzwi.

– Poczekaj.

Spojrzała na niego.

Nie mówił nic, tylko patrzył na nią z taką intensywnościq, że serce zaczęło jej szybciej bić.

_ Pamiętasz, jak powiedziałem ci, że mógłbym dla ciebie zabić?

Skinęła głową.

_ Myślałem o tym. To się zmieniło. Jest jeszcze silniejsze. _ Głos mu zadrżał. – Myślę, że mógłbym dla ciebie oddać życie.

Zanim zdążyła coś powiedzieć, Royd odjechał.

Royd widział w lusterku wstecznym, jak Sophie stała jeszcze przez chwilę, patrząc za odjeżdżającym samochodem, po czym odwróciła się i poszła szybkim krokiem w przeciwną stronę• Cholera. Cholera. Cholera.

Zacisnął ręce na kierownicy. Musiał się opanować. Nie mógł pozwolić, żeby emocje wzięły teraz nad nim górę.

Nie dawała tego po sobie poznać, ale czuła się bardzo samotna. Czy można ją było winić? Wkładała głowę w paszczę lwa.

Nie ucierpi w tym starciu. Już on tego dopilnuje. Sięgnął po telefon i wybrał numer Kelly' ego.

_ Wysiadła. Spotkajmy się w dokach.

– Jak się czuje?

_ A jak ma się czuć? – żachnął się. – Pełna woli walki, ale przestraszona, zastanawia się pewnie, czy wyjdzie z tego żywa.

Rozłączył się•

Zadzwonić do MacDuffa. Powstrzymać chęć, żeby zabrać stąd Sophie, zanim dopadnąją ludzie Sanborne' a. Nie zgodziła¬by się na to teraz, kiedy zobowiązała się wykonać plan. Nie robi tego tylko dlatego, że on przekonał ją, że to najlepsze wyjście. Miał przynajmniej nadzieję, że nie był to jedyny powód. W cześ¬niej oskarżał ją o nieustanne poczucie winy, ale teraz role się odwróciły.