Выбрать главу

Wybrał numer MacDuffa.

San Torano

Kiedy motorówka zbliżała się do pomostu, na którym czekał Sanborne, Sophie pomyślała, że w ten ciepły wieczór wyspa wyglądała zupełnie normalnie. Pomost był bardzo długi i w pew¬nym momencie doznała l uczucia dejiJ vu, które sprawiło, że przeszedł ją dreszcz. To właśnie na takim pomoście zginęli jej rodzice i rozpoczął się koszmar.

Sanborne był przystojnym mężczyzną trochę powyżej pięć¬dziesiątki. Włosy miał szpakowate, a twarz opaloną. Zdawał się idealnie pasować do tej wyspy. Jeśli w ogóle się zmienił od czasu, kiedy razem pracowali, to wyglądał młodziej i bardziej wytwornie. Uśmiechał się i pomachał do niej.

Poczuła ukłucie w żołądku. Dlaczego zdaje się tak przyjaz¬ny? Dlaczego przez te kilka miesięcy, kiedy dla niego praco¬wała, nie zdołała odkryć, jakim potworem jest Sanborne? Przez ten czas, nigdy nie był nieuprzejmy. Może była tak zajęta pracą, że nie miało to dla niej żadnego znaczenia.

Ale później zaczęło mieć. Zrujnował jej życie i zabił ludzi, których kochała.

Kiedy dobili do pomostu, Sanborne podszedł do motorówki.

– Moja droga Sophie, nareszcie razem! – Rzucił okiem na prowadzącego motorówkę. – Jakieś problemy, Mont y?

Mężczyzna potrząsnął głową.

– Przyszła sama. Nikt nas nie śledził.

– Dobrze – mruknął Sanborne i wyciągnął rękę do Sophie.

– Pozwól, że ci pomogę.

Ignorując ten gest, Sophie weszła na pomost.

– Dam sobie radę.

– Zawsze niezależna – powiedział. – Odzwyczaiłem się.

Dzięki tobie wielu ludzi stało się potulnymi i posłusznymi. – To ci się na pewno podoba.

– Och, tak.

– Masz wszystko, Sanborne. Pieniądze, wpływy. Dlaczego musisz jeszcze niszczyć ludzi dokoła siebie?

– Jeśli nie rozumiesz, wytłumaczę ci. Siłą napędową Bocha są pieniądze. Dla mnie taką rzeczą jest panowanie nad ludźmi. Nic innego nie zapewnia mi takiego dreszczu. Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz mieszkała i pracowała. Chcę, żebyś zaczęła od razu.

– Gdzie mam pracować?

– Na wyspie wybudowałem dom, tam znajduje się laboratorium. Był tu kiedyś Gorshank, została po nim aparatura.

– Na pewno nie będę mogła podjąć pracy Gorshanka szybko.

Najpierw muszę przestudiować jego formuły i przeprowadzić kilka eksperymentów, żeby zobaczyć, gdzie tkwi błąd. Może w ogóle formuła jest niewłaściwa. Może się okazać, że nie zdołam nic z niej wykrzesać.

– Och, formuła jest bardzo ograniczona. Gorshank mnie o tym zapewnił, poza tym, od kiedy tu jestem, sam przeprowa¬dziłem kilka eksperymentów.

Spojrzała na niego przestraszona.

– Na tubylcach?

– Jeszcze nie. Na załodze "Constanzy" – spojrzał na przycumowany statek. – I tak miałem ich wyeliminować. Nie mogliś¬my ich puścić, kiedy dowiedzieli się o wyspie.

– I zostali wyeliminowani?

– Straciliśmy ośmiu z załogi, w dzień po tym, jak wypili wodę z kadzi. To była bolesna śmierć. Kapitan i pierwszy oficer, którzy dostali podwójne dawki, umierali w mękach. Pozostali byli nawet podatni na sugestie. Pracują w ogrodzie na tyłach domu, pilnują ich tam strażnicy, dopóki nie upewnimy się, jak długo będzie trwał ich stan posłuszeństwa. Byłoby idealnie, gdyby zmiany zachodziły w mózgu na trwałe, ale chyba oczekuję zbyt wiele. Musimy po prostu co jakiś czas podawać im wodę z kadzi.

Mówił to zwyczajnym głosem, bez śladu skrupułów.

– To potrwa – powtórzyła Sophie. – Nie będę eksperymen¬towała na niewinnych ludziach, dopóki nie upewnię się, że ich nie skrzywdzę.

– Bardzo chwalebne. Ale eksperymenty muszą zostać prze¬prowadzone. – Twarz wykrzywił mu grymas. – W kwestii dokładności eksperymentów opinia moja i Bocha trochę się różni. Wydaje mi się, że klienci Bocha są w stanie zaakcep¬tować pewien procent wypadków śmiertelnych, ale oni po¬trzebują posłusznych im ludzi, a nie martwych ciał. Jeśli zastosują to w zbiornikach wodnych w Stanach, nie chcą, żeby z powodu jakichś widocznych objawów zakażenie zostało odkryte. Oni chcą…

– Bezmyślnych zombie, których będą mogli użyć w każdej chwili.

– Albo żeby ludzie pili skażoną wodę przez rok lub dwa tak, aby następne pokolenia wyssały ją z mlekiem matki.

– Dzieci.

– Niewolnicze posłuszeństwo zaczyna się w łonie matki. Co za plan!

– Ohydny.

– Ale zrobisz to. – Uśmiechnął się. – Bo tak naprawdę nie zależy ci na tych ludziach, są dla ciebie obcy. Zależy ci na własnym synu.

– Zależy mi na tych ludziach – powiedziała z trudem. – Ale zrobię to, o co mnie prosisz. Jednak, zanim skończę, musisz przywieźć tu mojego syna całego i zdrowego.

– Porozmawiamy o tym po pierwszych próbach.

– Będę musiała zbadać wodę z kadzi. Gdzie one są? W zakładzie?

– Tam jest pewnie połowa. Przerwaliśmy wyładowywanie, żeby przeprowadzić eksperymenty na załodze. Druga połowa jest wciąż na "Con§tanzy". Ale ty nie musisz jechać do zakładu, przywieziemy ci próbki do laboratorium.

Już otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale zmieniła zdanie.

Nie powinna naciskać.

– Mogą przywieźć niewłaściwe, ale spróbujemy.

– Jaka jesteś posłuszna! Może cię nawet nagrodzę i pozwolę ci wieczorem porozmawiać przez telefon z synem. Chciałabyś?

– Tak – powiedziała, zaciskając zęby – Wiesz, że tak. Przyglądał jej się z pewną ciekawością.

– Zastanowię się. – Spojrzał na mężczyznę, który szedł w ich stronę. – A oto i mój przyjaciel, Boch. Jestem pewien, że bardzo chętnie go poznasz.

– Nie.

Boch był dużym, dobrze zbudowanym mężczyzną, miał krótko ostrzyżone brązowe włosy i typową dla wojskowego wy prostowaną postawę. Był opryskliwy, zimny i, w przeciwień¬stwie do Sanborne'a, nie silił się na grzeczność.

– Maszją? Skończ tę gadkę i wracaj do pracy. Czas nas goni.

– Widzisz? – powiedział Sanborne. – Boch jest lekko zdenerwowany. Nie był zadowolony z próby na załodze "Constanzy". Wiedział, że po tych eksperymentach będę chciał zwolnić. Ale wiem, że ty potrafisz ulepszyć tę formułę.

– Powinniśmy podać jej REM-4 – burknął Boch. – Praco¬wałaby lepiej.

– Nic nie jest w stanie zmusić jej do bardziej wytężonej pracy niż as, którego ja mam. A jeśli umrze, lub jej umysł zostanie zmącony, wszystko na nic. – Gestem głowy pokazał wielki, biały dom z kolumnadą. – Chodźmy do laboratorium. Przekażę ci notatki Gorshanka, a po kilku godzinach przekona¬my się, czy zasłużyłaś na to, żeby porozmawiać z synem.

Sophie wyszła z laboratorium dopiero koło dziewiątej wie¬czorem. Oczy bolały ją od odszyfrowywania zarówno notatek, które Gorshank zrobił ręcznie, jak i tych, które zapisał w kom¬puterze. Nagle wyrósł przed nią strażnik.

– Chcę się zobaczyć z Sanborne'em.

– Nie wolno pani. Proszę wracać.

– Nie będę kontynuowała pracy, jeśli nie zobaczę się z Sanborne' em.

– Moja droga Sophie – odezwał się Sanborne, wychodząc z pokoju obok..- Musisz się nauczyć, że to ja inicjuję tu wszelkie działania. Teraz sytuacja jest inna od tej, która miała miejsce, kiedy byłaś moją pracownicą.

– Powiedziałeś, że będę mogła porozmawiać z synem.

– Jeśli się dobrze spiszesz. Czego dzisiaj dokonałaś? Co takiego odkryłaś?

– Odkryłam, że wynająłeś mężczyznę, który podobnie jak ty nie ma sumienia. Z jego notatek wynika, że przeprowadził tyle eksperymentów, ile naziści w obozach koncentracyjnych.