Zapomnij? To niewiarygodne, on wierzył, że mogłaby zapom¬nieć!
Widziała, że dla Sanborne'a nie było problemu.
– Nie cofniemy czasu – powiedziała, odwróciwszy od niego wzrok. – Zapewniam cię, że mam zamiar skoncentrować się na badaniach.
– Dobrze. – Weszli do zakładu – Kadzie są w głębi. – Wska¬zał miejsce za wielkimi maszynami. – Muszę iść. Powiadom strażnika, kiedy będziesz gotowa wrócić. – Spojrzał jeszcze na nią, wychodząc. – To wszystko jest bardzo dobrze strzeżone. Pewnie zauważyłaś. Nikt nie może się zbliżyć lub wyjść stąd bez mojego pozwolenia. Lepiej niczego nie ryzykuj. Jesteś za młoda, żeby umrzeć.
Odprowadziła go wzrokiem. Arogancki łajdak. Royd nie tylko zbliżył się, ale zdołał zostawić pluskwę. Ta myśl sprawiła jej satysfakcję. Po raz pierwszy od przybycia na wyspę miała nadzieję na powodzenie akcji i była bardzo zdeterminowana. Roydowi udało się przechytrzyć ochronę Sanborne'a. Skontak¬tował się z nią.
To może się udać!
– Ma przy sobie pluskwę – powiedział, patrząc na monitor, Kelly do Royda, który właśnie wszedł do kabiny. – Przejęła go jakieś dziesięć minut temu. Tuż przed nosem Sanborne' a – dodał z uśmiechem. – Sprytna dziewczyna.
– Jest w zakładzie?
_ Właśnie sprawdza kadzie. Sanborne'a z nią nie ma. Jeszcze nie próbowała się skontaktować.
_ Pewnie ją obserwują. Jak zauważyłeś, to bystra dziew¬czyna. – Opadł na fotel obok biurka. – Skontaktuje się, kiedy uzna, że jest wystarczająco bezpiecznie.
– Miałeś wiadomości od MacDuffa?
– Jadą tu. Powinni tu być w ciągu kilku godzin.
– Royd.
Skoczył na równe nogi, kiedy usłyszał głos Sophie.
_ Czuję się, jakbym mówiła do siebie. Mam nadzieję, że ktoś mnie słyszy. Sprawdziłam to miejsce. Nie ma kamer i nie sądzę, żeby był tu podsłuch. Gorshank pracował w laboratorium w do¬mu. Nie musieli szpiegować go tutaj. Będę się streszczała, na wypadek gdyby któryś ze strażników przyszedł tu. Dysk z moi¬mi formułami trzymany jest w domu, w sejfie w bibliotece. Postaram się znaleźć sposób, żeby go zniszczyć. Mam nadzieję, że udało wam się rozmieścić ładunki wybuchowe. Jeśli nie, możecie spróbować dostać się do kadzi na "Constanzy". Połowa z nich jest wciąż na statku. Postaram się wpłynąć na Sanborne ' a, żeby przetransportował resztę kadzi tutaj. Potrzebna mi jest broń. Jeśli wam się uda, włóżcie ją do jednej z kadzi. – Na chwilę zamilkła. – Może nie będziemy mogli czekać aż dwa dni. Boch naciska, żeby opróżnić kadzie i pozbyć się dowodów. To Sanborne się waha. Mają po prostu inne spojrzenie na interesy, ale jeśli Boch będzie nalegał, Sanborne zgodzi się, nawet jeśli w grę wchodzą ofiary śmiertelne.
– Ma rację – mruknął Royd.
Przez chwilę Sophie się nie odzywała.
_ Wczoraj rozmawiałam z Michaelem – wymawiała powoli słowa. – Odebrał mężczyzna, ale to nie był Jock. Rozpoznała¬bym jego głos, nawet gdyby udawał brookliński akcent. To mnie… przeraziło. To tyle. Skontaktuję się, jak będzie się coś działo.
Royd zaklął pod nosem.
– Czy ona zniszczy te materiały? – zapytał Kelly. – My¬ślałem, że miała je tylko zlokalizować.
– Taki był mój plan, ale naj widoczniej ona od początku miała inny. Powinienem był wiedzieć, że jeśli je znajdzie, będzie czuła się zobowiązana zniszczyć je sama.
– Nie ufa ci…
– Nie, nie ufa mi – przyznał. Wstał i ruszył w stronę drzwi. – Ani trochę.
Kiedy Sophie wróciła tego wieczoru, Boch i San borne stali na werandzie. Najwyraźniej doszło między nimi do starcia, cho¬ciaż Sanborne starał się nie dać tego po sobie poznać.
– Dobry wieczór, Sophie – uśmiechnął się Sanborne – mam nadzieję, że masz dla mnie dobre wieści. Mój przyjaciel tutaj wyraża się sceptycznie o tym, czy jesteś w stanie nam pomóc. – Muszę jeszcze trochę popracować. Potrzebne mi są kadzie z "Constanzy". Je też muszę zbadać.
– Dlaczego? – zapytał chłodno Boch.
– W zakładzie znalazłam ślady obcego elementu. Chcę się upewnić, czy Gorhsank nie dodał czegoś do tych konkretnych kadzi.
– To strata czasu – powiedział Boch. – Ona działa na zwłokę, Sanborne.
– Może. – Sanborne przyglądał się uważnie twarzy Sophie.
– Może za bardzo polegam na instynkcie macierzyńskim.
– Potrzebne mi są te kadzie – powtórzyła. Nie musiała udawać desperacji w głosie. – Wiążecie mi ręce, nie pozwalając mi ich przebadać.
– Boże broń – powiedział Sanborne. – Oczywiście, prze¬transportujemy kadzie. – Odwrócił się do Bocha. – Przywiezie¬my je dzisiaj w nocy. Przecież i tak zamierzałeś to zrobić.
Bach spojrzał na Sabarne'a.
– Masz zamiar to zrobić?
– Nie jestem upartym człowiekiem. Możemy pójść na kompromis. Wlejemy zawartość kadzi do zbiornika wodnego dzisiaj wieczorem, kiedy Sophie pobierze próbki. Potem damy jl'j jeszcze kilka dni na opracowanie formuły z gryzmołów GOl' shanka. Jeśli REM-4 będzie nadal powodowało śmierć tylu ludzi, wtedy podarujemy klientowi naszą Sophie, jako odpo¬wiedź na jego problemy.
– Nie – powiedziała gwałtownie Sophie. – Nie ma potrzeby opróżniania tych kadzi. Dajcie mi trochę czasu, a dopilnuję, żeby REM-4 był bezpieczny.
– Boch mówi, że nie mamy już czasu – przypomniał Sanbor¬ne. – Nie ufa ci. Wyobraź sobie!
– Nie. – Zacisnęła ręce. – Macie mojego syna. Jak ktoś może wątpić w to, że zrobię wszystko dla mojego syna.
– Nie słuchaj jej – powiedział Boch. – To już nie ma znacze¬nia. Zgodziłeś się, San borne.
– Tak. – Odwrócił się do Sophie. – Wracaj do zakładu. Będziesz miała swoje kadzie.
– Nie – wyszeptała. – Nie rób tego.
– Nie ja to zrobiłem, tylko ty. Nie dostarczyłaś mi potrzebnych wyników. Mówiłem ci, że Boch się śpieszy. To twoja wina, nie moja.
Jej wina. Przez chwilę czuła się, jakby uderzył w nią piorun, jednak szybko się opamiętała.
– Żebyś wiedział, że to moja wina. Ty sukinsynu! Co ci szkodzi poczekać?
– Nie bądź niemiła, Sophie. Nie podoba mi się to. – Odwrócił się do Bocha. – Wyślij ludzi na statek po kadzie. Ile ich jest na "Constanzy"?
– Osiem – odparł Boch, idąc pospiesznie w stronę ścieżki.
– Będą tu w ciągu dwóch godzin.
– Świetnie. – Sanborne odprowadził wzrokiem Bocha i spojrzał na Sophie. – Módl się, żeby klient Bocha zakwestionował potencjał REM-4. W przeciwnym razie na nic nam twoje usługi. Zaczyna mnie drażnić twoja arogancja. – Wchodząc do domu, dodał: – Nie radzę ci w ten sam sposób mówić do Bocha. Przetransportuje w końcu te kadzie. To porywczy człowiek i takie zachowanie może okazać się dla ciebie fatalne w skutkach. Jak już będzie po wszystkim, będę musiał zadzwonić do Franksa i powiedzieć mu, żeby zabił chłopaka. Nie będzie nam już potrzebny.
Patrzyła za odchodzącym Sanborne'em w osłupieniu. Czuła gniew i frustrację. Dlaczego tak szybko poddał się Bochowi? Dwie godziny…
Pobiegła w stronę ścieżki prowadzącej do zakładu. Dwie godziny. Nie mogła do tego dopuścić. Musieli ich powstrzymać. Stanęła w bezpiecznej odległości od strażnika i nacisnęła plus¬kwę. Starała się mówić cicho.
– Nie możecie czekać. Chcą opróżnić kadzie za dwie godzi¬ny. Musimy wkroczyć jeszcze dziś. Będę w zakładzie.
Strażnik omal nie złapał jej na mówieniu do rękawa. O mój Boże! Dwie godziny.
Rozdział 19
– Pobierz próbki – rozkazał Boch, patrząc na swoich ludzi, stawiających kadzie. – Masz na to dwadzieścia minut.