Выбрать главу

_ Bardzo jesteś łaskawy – odparła ironicznie Sophie, biorąc do ręki tacę z pustymi fiolkami i ruszając w stronę ośmiu kadzi, które właśnie przetransportowano ze statku. W której z nich była broń, o którą prosiła Royda? Jeśli nie majej w żadnej? Jeśli Royd nie miał możliwości dostania się na statek, odkąd komuni¬kowała się z nim tego ranka? Skąd w ogóle miała wiedzieć, czy ta cholerna pluskwa działała?

Zaufaj mu. Royd zdołał przekazać jej pluskwę, mimo jej wątpliwości. Na pewno sprawdzil, że działa. Na pewno też udało mu się umieścić broń w którejś kadzi.

Oddałbym za ciebie zycie.

N a miłość boską, przestań kwestionować każdy krok, każdą decyzję Royda! Przecież gdyby intuicja nie podpowiadała jej, że można mu zaufać, nie powierzyłaby mu bezpieczeństwa swojego syna. Mimo to, odkąd znalazła się na wyspie, wciąż się zamartwiała się i podejrzewała go o coś. Royd na pewno nie zostawiłby jej samej. Pojawi się na wyspie, ponieważ powie¬dział, że się pojawi.

Zaufaj mu.

Podeszła do pierwszej kadzi, podniosła pokrywę i napełniła fiolkę.

Oprócz płynu w zbiorniku nic nie było.

Umieściła fiolkę na tacy i podeszła do następnej kadzi.

Powoli, nie śpiesz się.

Nie ma broni.

Podeszła do trzeciej. Napełniła fiolkę. Nie ma broni.

Przy piątej kadzi zauważyła broń, gdy tylko podniosła po¬krywę. Była ukryta w czarnym wodoodpornym woreczku, przy¬mocowanym do ściany zbiornika. Poczuła ulgę.

U stawiła się tak, żeby znaleźć się między zbiornikiem a Bo¬chem. Dzięki Bogu, Boch w ogóle nie zwracał na nią uwagi. Pokrzykiwał na robotników, którzy przestawiali kadzie. Napeł¬niła fiolkę, po czym wyjęła pistolet i upuściła go na podłogę między kadziami. Postawiła obok plastikowy pojemnik z fiol¬kami i podeszła do następnego rzędu.

– Pośpiesz się! – krzyknął do niej Boch. – Jesteśmy gotowi.

– Jeszcze dwie kadzie.

Szybko napełniła fiolki i umieściła je na tacy. Uklękła, wło¬żyła fiolki do pojemnika, podniosła pistolet i schowała za tacą. – Gotowe. – Wstała i ruszyła w stronę drzwi.

– Zabiorę je z powrotem do laboratorium.

– Poczekaj.

Zamarła i dopiero po chwili obejrzała się za siebie. Boch uśmiechał się złowieszczo.

– Nie uciekaj. Chcę, żebyś patrzyła, jak wlewamy REM-4 do zbiornika.

– Robisz to, bo wiesz, że jestem temu przeciwna?

– Może. Myślę, że grasz na zwłokę. Sprawiłaś nam wiele problemów. Sanborne nie potrafił cię ujarzmić. Powinien był zostawić to mnie.

– Wierz mi, sadystyczne zachowanie Sanborne'a zadowoli¬łoby nawet ciebie.

– Zostań tu i patrz. – Odwrócił się do mężczyzny stojącego przy kadziach. – Po jednej. Pierwsza kadź.

Mężczyzna przechylił beczkę i przelał płyn do zbiornika.

– Druga kadź – zawołał Boch

Sophie wsunęła rękę pod tacę i wyjęła z plastikowej torby pistolet.

– Trzecia kadź.

– Boch.

Spojrzał na nią•

Kiedy upadał na ziemię, wciąż miał na twarzy wyraz zdumienia.

Sophie rzuciła się do ucieczki.

Kiedy wbiegła z budynku, wciąż słyszała za sobą odgłosy chaosu.

Przed bramą stał strażnik, kiedy ją zobaczył, zaczął biec w jej stronę•

Sophie podniosła pistolet.

Strażnik upadł na ziemię.

Nóż. W jego plecach tkwił nóż.

_ Chodź! – Royd chwycił ją za ramię. – Zaraz tu będą.

_ Musiał ją niemalże zaciągnąć do bramy.

_ Zabiłam go – wyrzuciła się siebie, kiedy wdrapywali się na wzgórze. – Kiedy wlewał REM-4 do zapasowego zbiornika, zastrzeliłam go.

– Wiem. Widziałem.

Zbiegali po drugiej stronie wzgórza.

_ Zdjąłem strażnika i dostałem się do okna. DlaczegO po prostu stamtąd nie wyszłaś? Przecież zanieczyścił już wodę, wlewając do niej zawartość pierwszej kadzi.

_ Może nie wystarczająco, żeby kogoś skrzywdzić. Nie byłam pewna. Musiałam go powstrzymać.

_ Więc upewniłaś się i rozpętałaś piekło.

Usłyszeli za sobą krzyki.

Nagle ogarnęła ja panika.

_ Chodźl – Royd ciągnął ją za sobą w stronę oddalonego o sto metrów zagajnika.

_ Idę. I tak nie zdołamy ukryć się w tych drzewach. Jest już za…

_ Zamknij się! – Pchnął ją na ziemię, kiedy doszli do drzew. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął coś z niej. – Muszę zrobić trochę hałasu.

Hałasu. Co na miał na myśli, mówiąc…

W tym momencie ziemią wstrząsnął silny wybuch. Za wzgórzem pojawiła się czerwona łuna.

– Zakład – wyszeptała. – Wysadziłeś zakład.

– Tylko w taki sposób mogliśmy się upewnić, że REM-4 przestanie istnieć. Wiedziałaś, że tak to się pewnie skończy. – Włożył mały przedmiot z powrotem do kieszeni. – Mówiłem ci, że chcę zmieść REM-4 z powierzchni ziemi. – Wstał. – Chodź. Musimy dotrzeć na plażę po drugiej stronie wyspy. Ludzie MacDuffa zaraz tu będą, żeby doprowadzić to miejsce do porządku. Kelly zabierze cię na jacht.

– Nie.

– Tak. – Spojrzał na nią. – I tak zrobiłaś już wiele. Pozwól nam zrobić resztę.

– Sanborne. Jest w domu. W jego sejfie są moje notatki.

– Zdobędę je dla ciebie.

– To są moje notatki, moja praca, moja odpowiedzialność.

– Ruszyła w stronę domu na wzgórzu – Muszę działać szybko. Na pewno słyszał wybuch. Zorientuje się, co się stało, zabierze notatki i weźmie nogi za pas. Na pewno opracował plan ucieczki.

– Sophie, zaufaj mi.

– Ufam ci. Przez chwilę miałam z tym problem. Miałeś rację. Ale uznałam, że jeśli ufam swojej intuicji, muszę ufać i tobie. – Przyśpieszyła kroku. – To teraz nie ma nic wspólnego z zaufaniem.

Royd mruknął jakieś przekleństwo pod nosem.

– Dobrze. Więc, do cholery, jesteśmy w tym razem. Nie musisz sama wszystkim się zajmować. Uprzedziłaś mnie, jeśli chodzi o Bocha. Jeśli dobrze pamiętasz, jestem bardzo zaintere¬sowany usunięciem z tego świata Sanborne' a.

Jak mogłaby zapomnieć? Skinęła głową. – I to ja rozdaję karty.

Byli zaledwie kilkaset metrów od domu. Nie widać było żadnego strażnika. Co nie znaczyło, że nie było żadnego straż¬nika w środku.

– Sanborne ma dwóch ochroniarzy, którzy nie odstępują go na krok. Nie widzę ich.

– Czy możemy dostać się do biblioteki od tyłu domu?

_ Tak. Drzwi biblioteki wychodzą na werandę• Gdzie sk podziali wszyscy strażnicy?

_ Mówiłaś, że ma tylko dwóch ochroniarzy.

_ Pewnie wydawało mu się, że więcej nie potrzebuje, biorąc pod uwagę liczbę niewolniczo poddanych mu robotników na wyspie. – Kiedy podeszli do tyłu domu, wskazała głową na przeszklone drzwi. – To jest biblioteka.

_ Światła zgaszone. Poczekaj tu, pójdę sprawdzić.

– Nie.

_ Do cholery! – Ruszył w stronę drzwi. – Więc trzymaj się za mną•

Idąc wzdłuż ściany domu, doszedł do drzwi i otworzył je gwałtownie.

Cisza.

Royd włączył latarkę i rozejrzał się po pokoju. Pusty. Cisza.

W całym domu panowała cisza.

_ Może pobiegł do zakładu, kiedy usłyszał wybuch? – zasugerowała Sophie.

_ Nie sądzę. Wydaje mi się, że zabrał formuły i uciekł.

– Jak?

_ Śmigłowcem lub motorówką. Nie słychać śmigłowca. Założę się, że pobiegł na pomost, do swojej motorówki.

Przyśpieszył kroku.

Kiedy dobiegli do przystani, Sanborne właśnie wsiadał do motorówki. Jeden z jego ochroniarzy włączył silnik.

_ Cholera – mruknął Royd, ściskając w ręku pistolet. – Ten pomost jest za długi. Musimy podejść bliżej.

_ Droga Sophie – zawołał Sanborne, kiedy łódka już od¬pływała. – Miałem nadzieję zobaczyć twoją minę, kiedy po¬wiem ci, że twój syn właśnie powoli umiera. Wykonałem telefon, kiedy zobaczyłem, że zakład został wysadzony w powietrze.