Выбрать главу

Jako piętnastolatka, byłam stuprocentowo pewna, że moim ojcem jest Billy Idol. Uważałam za oczywiste, że nie może być ze mną i pomagać w lekcjach, bo musi koncertować po świecie ze swoją kapelą rockową. Biedny Billy. Zdaje się, że wysyłałam mu kopie wszystkich moich świadectw szkolnych.

A teraz, w wieku lat dwudziestu… kilku, w końcu pogodziłam się z faktem, że w rzeczywistości mój ojciec jest zwykłym dupkiem, który porzucił rodzinę dla jakiejś tancerki.

Dupkiem, którego jechałam poznać do Vegas.

Przygryzłam wargę, wpatrując się w turkusowe szpilki bez pięt od Jimmy'ego Choo. Mimo wszystko, chciałam wywrzeć na nim jak najlepsze wrażenie, być jego idealną małą córeczką. Może powinnam zabrać ze sobą świadectwa?

Po raz pierwszy w życiu wyszłam z Beverly Center z pustymi rękami. W zamian, pojechałam do pobliskiego Auto Clubu i kupiłam mapę Las Vegas.

Po powrocie do domu, z zadowoleniem stwierdziłam, że na sekretarce mam tylko jedną wiadomość. Wypożyczalnia filmów ciągle ścigała mnie z powodu nieoddanego sezonu Joanie Loves Chachi. Tak jakby chętni do jego obejrzenia ustawiali się w kolejce.

Włożyłam płytę do odtwarzacza DVD i przeniosłam się w świat romantycznej miłości, starając się nie myśleć o tym, co czeka mnie jutro na pustyni.

O siódmej jeden obudziło mnie przenikliwe piszczenie, które mogłoby konkurować z ostatnią płytą Mariah Carey. Półprzytomna poderwałam się na łóżku i wymachując rękami, próbowałam zlokalizować źródło dźwięku. Pożar? Zamrugałam. Nie czułam dymu. W końcu dotarło do mnie, że dzwoni mój budzik. Ten sam, który nastawiłam poprzedniego wieczoru. Wyłączyłam cholerstwo, uderzając w niego otwartą dłonią myśląc po raz setny o tym, jakie to okropne, że poranki muszą zaczynać się tak wcześnie.

Zwlokłam się z łóżka, zrobiłam tysiąc dzbanków kawy i wzięłam długi, gorący prysznic, żeby się ocucić. Wciągnęłam dżinsy, białą bluzkę z długim rękawem, z logo DKNY i moje ulubione botki od Gucciego – z miękkiej, czarnej skórki z mikroskopijnym, ręcznym ściegiem, którego ktoś o mniej wyrobionym oku mógłby nie zauważyć. Kiedy Dana zapukała do moich drzwi, znowu czułam się jak człowiek i prawie pozbyłam się porannego rozdrażnienia.

Otworzyłam drzwi i spojrzałam na jej ubranie.

– No, no, niezłe były wczoraj balety. Ktoś na ciebie zwymiotował?

– Hej – powiedziała – prawie.

Dana miała na sobie klasyczną trapezową spódnicę, czarne czółenka i białą bluzkę upstrzoną zielonymi i pomarańczowymi plamkami.

– To przez reklamówkę jedzenia dla niemowląt – odparła, wchodząc do środka. – Musiałam zagrać aż z pięcioma różnymi dzieciakami. Najwyraźniej wszystkie mają awersję do groszku i marchewki. Masz coś do jedzenia? – Zaczęła przeszukiwać moje szafki.

– A jesteś ciągle w tych ciuchach, bo…?

– Spałam u Rica. Po castingu musiałam rozładować agresję, więc umówiliśmy się na strzelnicy. – Urwała, marszcząc nos na widok płatków śniadaniowych Captain Crunch. – Wiesz, ile w tym jest cukru rafinowanego?

– Tony.

Wzruszyła ramionami i odstawiła pudełko z powrotem na półkę, w zamian wyjmując opakowanie Wheat Thins. Włożyła do ust kilka krakersów, kontynuując swoją opowieść.

– No więc Rico zapytał, czy chcę zobaczyć jego prywatną kolekcję… Rico, mistrz dwuznaczności. W duchu przewróciłam oczami.

– …a ja oczywiście odpowiedziałam, że tak.

– Oczywiście.

– No i tak jakoś wyszło, że nie miałam kiedy pojechać do domu, żeby się przebrać. Możemy wpaść do mnie, zanim ruszymy do Vegas?

– Jasne.

Wypiłam jeszcze jedną filiżankę kawy – na co nalegała Dana po mojej uwadze na temat baletów – i byłyśmy gotowe do wyjścia. Właśnie sprawdzałam, czy wyłączyłam gaz i pozamykałam okna, kiedy na zewnątrz rozległ się dźwięk przypominający zawodzenie zdychającej gęsi. Wypadłyśmy z Daną na werandę.

– Witajcie, dziewczęta!

Zamrugałam. To był Marco. Siedział za kierownicą mustanga cabrio z lat sześćdziesiątych. Auto – w morskim kolorze, z białymi oponami – było w doskonałym stanie. Marco miał na nosie olbrzymie okulary przeciwsłoneczne od Donny Karan, a głowę przewiązał szalem a la młoda Audrey Hepburn. Wyglądałby bardzo stylowo, gdyby nie włożył do tego golfu w tęczowe paski i skórzanych spodni.

– Gotowe na wycieczkę, dziewczęta?

Dana spojrzała na mnie, unosząc brew. Wzruszyłam ramionami.

– Eee, nie wiedziałam, że jedziesz z nami – powiedziałam.

– No cóż, kiedy pojawia się okazja odwiedzenia Nowego Jorku, nie można jej przepuścić, prawda?

Dana uniosła drugą brew. Znowu wzruszyłam ramionami.

– Spokojnie – ciągnął Marco – nawet nie zauważycie mojej obecności. Poza tym, sprzedałem twojej mamie o wiele lepszą historię niż ta, którą mi opowiedziałaś. Otóż, jedziesz na romantyczny weekend do Palm Springs ze swoim seksownym gliniarzem. To co, ruszamy?

Rozdziawiłam buzię. Okłamał moją mamę? Musiałam przyznać, że było to naprawdę dobre kłamstwo. Trochę żałowałam, że sama go nie wymyśliłam.

Marco miał rację – mama będzie szczęśliwsza, wierząc w taką wersję. Ale, co najważniejsze, miał vintage'owego mustanga cabrio. Która dziewczyna oprze się pokusie podróżowania przez pustynię w stylu dawnych gwiazd Hollywood?

– Ruszajmy! – zawołała panna Hepburn ze swojego fotela. – Na Dziesiątce już zaczyna robić się tłoczno. – Dla efektu wcisnął klakson, przywołując do życia zdechłą gęś.

– Jest jeden warunek – mruknęłam.

– Jaki? – Marco uniósł okulary.

– Masz więcej nie dotykać klaksonu.

– Dobrze, już dobrze. – Zwrócił się do Dany. – Ależ ona jest zrzędliwa z rana. Posłałam mu groźne spojrzenie.

Dwie godziny później mieliśmy za sobą przystanek u Dany, która zabrała czyste ubrania, oraz w Starbucksie, gdzie zamówiłam dużą moche latte (nalegała na to Dana, po tym jak zagroziłam, że wykastruję Marca, jeśli jeszcze raz puści Madonnę).

W milczeniu popijałam kawę, kiedy jechaliśmy przez La Puentę i Ontario. W końcu wjechaliśmy na Piętnastkę, zostawiając za sobą miasto, które ustąpiło miejsca jukkom, zaroślom oraz widocznym tu i ówdzie osiedlom przyczep kampingowych. Na lunch zatrzymaliśmy się w Barstow. Czułam się tylko odrobinkę winna, patrząc, jak Dana je niskokalorycznego batona proteinowego i popija go koktajlem owocowym, podczas gdy ja wtrząchałam big maca i frytki. I szejka czekoladowego.

I dwa ciastka z jabłkiem. No ale przecież wszyscy wiedzą, że kalorie podróżne się nie liczą.

Wróciliśmy na autostradę. Właśnie zaczynałam zapadać w fast – foodowy letarg, kiedy po naszej prawej mignął mi niebieski samochód. Obróciłam szybko głowę, znowu czując dziwne mrowienie na karku. Mogłabym przysiąc, że zanim wjechaliśmy na lewy pas, zobaczyłam wgnieciony przedni błotnik dodge'a neona.

– Widziałaś? – zapytałam.

– Co? – Dana wyciągnęła szyję.

– Niebieski neon. Tam.

– Nie. – Dana pokręciła głową. – A co?

Przygryzłam wargę. Czy przypadkiem nie popadałam w paranoję?

– Nic.

Marco spojrzał na mnie we wstecznym lusterku.

– Wszystko w porządku? – zapytał.

– Tak. Świetnie. Znakomicie – skłamałam. Znowu zerknęłam za siebie. Tym razem zobaczyłam jak neon odkleja się od ciężarówki, za którą jechał, i zjeżdża na parking.

Prawie się zakrztusiłam.

To nie mógł być zbieg okoliczności. Zaczynało się robić naprawdę dziwnie.

4

Przez resztę podróży, co trzy minuty oglądałam się za siebie, sprawdzając, czy nie jedzie za nami neon. Więcej się nie pojawił. Mimo to, mrowienie na karku towarzyszyło mi do samego Las Vegas.