Выбрать главу

– Nie wie pan, kiedy wrócą? – zapytałam. Wzruszył ramionami.

– Nie, przykro mi. Wiem tylko, że pracują wieczorami. Tak jak mówiłem, myślę, że obie są tancerkami.

Podziękowałyśmy Panu Sharpei i wróciłyśmy do mustanga.

– Czyli co, wracamy tu rano? – zapytała Dana.

Jeszcze raz spojrzałam na dom. Nie wiem czemu, ale poczułam ucisk w żołądku. Miałam niejasne przeczucie, że im więcej czasu upłynie, tym mniejsze będą szanse odnalezienia Larry'ego żywego. Nie miałam ochoty siedzieć w podrabianym Nowym Jorku i czekać nie wiadomo na co.

– Może spróbujemy się dowiedzieć, w którym klubie pracują? – zaproponowałam.

Dana wzruszyła ramionami.

– Dobra. Tylko od czego zacząć poszukiwania dwóch striptizerek z przedmieścia?

Skarciłam ją spojrzeniem.

– Tancerek. – Nie byłam pewna, dlaczego ich bronię. Może po prostu wolałam, żeby moja ewentualna macocha nie była striptizerką.

– Może Jim mógłby nam pomóc? – powiedziała Dana. – Ten recepcjonista. Powiedział, że chętnie pomoże, gdybyśmy czegoś potrzebowali.

Nie sądziłam, by akurat o taką pomoc mu chodziło. Z drugiej strony, wyglądał na faceta, który wie, gdzie znaleźć strip… to znaczy, tancerki.

Wróciłyśmy na Dwieściepiętnastkę i pognałyśmy do Vegas. Pół godziny później, stałyśmy przed pulpitem Chudego Jima. Facet znowu utkwił wzrok w klatce piersiowej Dany, jakby gapienie się mogło dać moc widzenia przez ubranie.

– Zastanawiałyśmy się. czy przypadkiem nie wiesz czegoś na temat dwóch tancerek? – zaczęłam. – Nazywają się Harriet i Lola?

Jim wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Macie pojęcie, ile jest w Las Vegas striptizerek? – Tancerek – poprawiłam.

Jego uśmiech zrobił się jeszcze szerszy.

– Okej, tancerek. Słuchajcie, jeśli kręcą was takie rzeczy – poruszył brwiami – to niedaleko jest taki jeden klub. Nazywa się Kit Kat Bar. Same gorące laski. Na pewno dobrze się tam wami zajmą – obiecał piersiom Dany. – Tak się składa – ciągnął, a jego oczy zaczęły błyszczeć na samą myśl o jakiejś damsko – damskiej akcji – że za dwie godziny kończę pracę. Chętnie zostanę waszym przewodnikiem.

Wzdrygnęłam się w duchu. Nawet ja nie byłam aż tak zdesperowana.

– Szukamy dwóch konkretnych tancerek. – Powtórzyłam mu opis, który podał nam Sharpei. – Nie wiesz gdzie możemy je znaleźć?

Chudy Jim ściągnął brwi.

– Może i wiem. Bo to chyba o tą rudą chodzi. W zeszły weekend mój kumpel miał urodziny i z tej okazji zabraliśmy go do Victoria Club. Nie pamiętam blondynki, ale Lola… – Gwizdnął cicho. – Ją trudno zapomnieć.

– Victoria Club, tak? – upewniłam się.

– Aha – przytaknął Chudy Jim. – Strasznie się wtedy spiłem, więc nie pamiętam szczegółów, wiem tylko, że świetnie się bawiłem. Wiecie – powiedział, znowu zwracając się do biustu Dany – wam też mógłbym zapewnić tam niezłą rozrywkę dziś wieczorem.

Przykro mi to mówić, ale przez jakieś pół sekundy Dana zdawała się rozważać tę propozycję.

– Nie, dzięki – wyrzuciłam szybko. – Trochę nam się śpieszy. Powiesz nam gdzie jest ten klub?

– W śródmieściu, na Fremont Street – odparł Jim, wyraźnie zawiedziony. Niedaleko Neon Museum. Okolica nie jest za specjalna, ale przynajmniej mają tam tanie drinki.

– Dzięki.

– Zawsze do usług pięknych pań – powiedział, kiedy się odwróciłyśmy. – I pozdrówcie ode mnie Lolę!

Po krótkim przystanku w Broadway Burger (wzięłam podwójnego cheeseburgera z obłędną ilością stopionego cheddara, a Dana hamburgera sojowego z kiełkami, które wyglądały jak karma dla trzody), wskoczyłyśmy do mustanga i pojechałyśmy Piętnastką, do śródmieścia, domu pierwszego w Vegas kasyna, słynnego neonu z kowbojem palącym papierosa i największej liczby prostytutek na Zachodnim Wybrzeżu.

Kiedy na początku lat dziewięćdziesiątych rozpoczęła się era wielkich kasyn, Las Vegas Strip stało się wizytówką Vegas przyjaznego rodzinie, a wszyscy degeneraci zostali przegonieni do najstarszej, północnej części miasta. W ostatnich latach, konserwatorzy i miłośnicy historii rozpoczęli kampanię mającą na celu odrestaurowanie historycznego śródmieścia. Wybudowano Fremont, gigantyczny pasaż handlowy, pełen lśniących fasad i nowych neonów. Niestety, według mnie, przypominało to ozdabianie trampek cekinami i udawanie, że to szpilki od Jimmy'ego Choo. Przebrane czy nie, Fremont ciągle było zmorą Las Vegas. Tyle że teraz tonęło w permanentnej, różowawej poświacie neonów.

Victoria Club znajdował się w miejscu, do którego konserwatorzy najwyraźniej nie zdążyli jeszcze dotrzeć. Lub nie mieli dość odwagi. I wcale im się nie dziwię. Gdy tylko wjechałyśmy we Fremont, zobaczyłyśmy błyskające światła wozu policyjnego, zagradzającego ulicę. Poczułam ucisk w żołądku, kiedy dostrzegłam żółtą taśmę policyjną i umundurowanych policjantów zabezpieczających teren. Przed Victoria Club.

– O – ho – Dana powiedziała na głos to, co ja tylko myślałam.

Wzięłam głęboki oddech. Mój żołądek fikał koziołki na myśl o tym, co może znajdować się za tą żółtą taśmą. A raczej, kto.

Dana zaparkowała mustanga przecznicę od klubu, pomiędzy agencją towarzyską i agencją poręczeń majątkowych. Miałyśmy nadzieję, że kiedy wrócimy, samochód Marca ciągle tu będzie.

Victoria Club mieścił się w olbrzymim czarno – złotym budynku w stylu art deco, ozdobionym mnóstwem różowych neonów.

Za policyjnymi barierkami zgromadził się tłum gapiów: bezdomnych, nastolatków i turystów pstrykających fotki, żeby mieć co pokazać po powrocie do Kansas. Umundurowany policjant, stojący za zaporą z żółtej taśmy i białych barierek, próbował przekonać ciekawskich, że „nie ma tu nic do oglądania” – co było oczywistym kłamstwem. Kiedy przecisnęłam się obok faceta, który śmierdział, jakby wykąpał się w whisky, udało mi się zobaczyć chodnik przed klubem. Był czerwony. Czerwona ciecz sączyła się spod czarnego plastiku, przykrywającego ludzkie ciało. Z trudem przełknęłam ślinę. Krew.

Nagle wszystko zaczęło falować i musiałam chwycić się drewnianej, policyjnej barierki, żeby utrzymać równowagę. Facet w kurtce z napisem „Koroner” uniósł nieco brzeg czarnej płachty. Wtedy zobaczyłam mocno owłosioną rękę i obraz przed moimi oczami zrobił się rozmyty. Tata.

5

Klapnęłam na krawężnik, biorąc głębokie oddechy. Starałam się nie patrzeć na krew sączącą się spod plastikowego przykrycia. Widziałam rękę, i co z tego. Przecież dużo ludzi ma włochate ręce. To wcale nie musiała być ręka Larry'ego, prawda? Prawda. W takim razie, dlaczego ziajałam jak pies?

– Dobrze się czujesz? – zapytała Dana, przymierzając się do przycupnięcia na krawężniku. Ostatecznie zrezygnowała, nie chcąc zabrudzić białej, jedwabnej spódniczki.

– Tak. Dobrze. Świetnie.

– Nie umiesz kłamać.

– Już to słyszałam. – Wzięłam kolejny głęboki oddech, patrząc między nogami Dany na chodnik przed klubem.

– Boję się, że… że to może być… – Jąkałam się, a w moich ustach było sucho jak na Saharze. Nie byłam w stanie tego wykrztusić.

Dana podążyła wzrokiem za moim spojrzeniem.

– Larry?

– Tak. – Znowu zamieniłam się w golden retrievera. Dana zmarszczyła z niepokojem czoło.

– Posiedź tutaj, a ja spróbuję się czegoś dowiedzieć, okej? Skinęłam głową wdzięczna, że Dana przyjechała ze mną.

Przyjrzała się uważnie umundurowanym gliniarzom, których z każdą chwilą przybywało. Niedobrze. W końcu wybrała jednego, który wyglądał, jakby dopiero wczoraj zaczął się golić. Dana wypięła biust.

– Zaraz wracam – powiedziała, puszczając do mnie oczko, po czym pomaszerowała do Funkcjonariusza Niewinna Buźka. W myślach życzyłam jej powodzenia, nadal starając się nie patrzeć na czarny plastik.