Выбрать главу

Ramirez westchnął i pokręcił głową.

– Okej, zrobimy tak. Wykonam parę telefonów do chłopaków z Vegas i jeśli czegoś się dowiem, dam ci znać. Może być?

– Teraz po prostu chcesz mnie udobruchać. Znowu westchnął.

– Poniekąd.

– Chodzi o te kaczuszki, prawda? To przez nie sprawiam wrażenie pomylonej?

– Nie, skarbie. I bez nich świetnie sobie radzisz. Wyprostowaną ręką wskazałam mu drzwi.

– Wyjdź. Muszę umyć zęby. – Westchnął i ponownie pokręcił głową.

– Okej, tylko mi obiecaj, że nie pojedziesz do Vegas. Obiecujesz? – Zmierzyłam go wzrokiem, imitując złowrogie spojrzenie mojej babki, irlandzkiej katoliczki.

– A obiecujesz, że zadzwonisz?

W odpowiedzi znowu przybrał nieodgadniony wyraz twarzy.

– Tak myślałam.

Dumnie przyznaję, że trzasnęłam drzwiami. Tak mocno, że zatrzęsły się szyby w oknach.

Faceci. W jednej chwili wpycha ci taki język do gardła, a w następnej zabrania spotkania z własnym ojcem i krytykuje twój ubiór. Nic z tego, koleś! Pokazałam drzwiom środkowy palec.

Nalałam sobie kolejną filiżankę kawy, w nadziei, że jej smak pozwoli mi zapomnieć o pocałunku Ramireza, i wybrałam numer komórki Dany.

– Hej – powiedziałam, kiedy odebrała. – Nie przeszkadzam?

– Właśnie jadę na casting do reklamówki jedzenia dla niemowląt. Co tam?

– Udało ci się wczoraj skontaktować z Tedem z Verizonu?

– Aha. Prawdę mówiąc, dopiero co od niego wyszłam – odparła Dana, chichocząc.

Super. Czy byłam jedyną na świecie osobą, która pościła? – I?

– Czy mówiłam ci już, co Ted wyrabia językiem, kiedy…

– Co z tymi numerami? – przerwałam jej. Jeszcze zaczęłabym żałować, że wyrzuciłam Ramireza.

– Ach, racja. Czekaj. – Słyszałam, jak kartkuje swój organizer. – Mam. Ted dał mi adresy do obu numerów. Jeden to Henderson, drugi południowe Vegas. Myślisz, że powinnyśmy teraz zadzwonić na policję?

Już miałam tego ranka przyjemność z policją. A tak serio, telefon na policję był najsensowniejszym rozwiązaniem. Tyle że gdybym musiała stawić dziś czoła jeszcze jednemu, przemądrzałemu facetowi z odznaką, mogłoby mi pęknąć jakieś naczynie krwionośne. Rozmowa z Ramirezem uświadomiła mi, że istniało spore ryzyko, że mój telefon zostanie zapewne zignorowany. Czułam, że nie potraktują poważnie informacji, iż być może doszło do strzelaniny, zgłoszonej przez kogoś znajdującego się setki kilometrów od potencjalnego miejsca przestępstwa. Dalej będą zajadać pączki i żłopać kawę, a mój telefon co najwyżej ich rozbawi, jak Ramireza piżama w kaczuszki. Jeśli mój ojciec naprawdę miał kłopoty, nie było sensu czekać, aż policja coś z tym zrobi.

– Dana, co robisz przez najbliższe kilka dni? – zapytałam. Znowu kartkowanie organizera.

– Dziś wieczorem mam zajęcia z Rico – Twoje ciało twoją podstawową bronią.

Na szczęście Dana nie mogła zobaczyć, jak przewracam oczami.

– Ale jutro jestem wolna. A co?

Wzięłam głęboki oddech. Czy naprawdę chciałam to zrobić? Wolałam stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, który przez całe moje życie był jedną wielką niewiadomą, niż pozwolić, żeby Ramirez myślał, iż jest mnie w stanie od czegoś odwieść. Potarłam oczy. Miałam nadzieję, że dobrze robię.

– Chcesz jechać ze mną do Vegas?

Dana wydala z siebie tak przeraźliwy pisk, że nie zdziwiłabym się, gdyby odpowiedziały jej wyciem wszystkie psy stąd do San Diego.

– O Boże, wycieczka! – Odsunęłam telefon od ucha.

– Rozumiem, że tak.

– Tak, tak, jasne! Całe wieki nie byłam w Vegas. Zresztą, ostatnim razem byłam tam na zdjęciach do teledysku; cały czas siedzieliśmy na pustyni, nie miałam nawet okazji zagrać na automacie. Rety, ale będzie super. Wezmę zapas ćwierćdolarówek. Słyszałam, że tam są automaty nawet na stacjach benzynowych. Maddie, na stacjach benzynowych!

– Widzimy się jutro rano u mnie. Powiedzmy o dziewiątej?

– Jasne! – wrzasnęła Dana. – Jedziemy do Vegas, kochana! Rety! No właśnie. Rety!

Po skończeniu rozmowy z Daną, włączyłam laptopa i zabrałam się do szukania noclegu na CheapRates.com. Wahałam się między hotelami Venetian i New York, New York, ale ostatecznie zdecydowałam się na specjalną ofertę (siedemdziesiąt dolarów za noc) w tym drugim. Zaklepałam szybko dwójkę, żeby się nie rozmyślić. Resztę poranka poświęciłam na sprzątanie mieszkania (na wypadek nowych niespodziewanych gości), starając się nie myśleć o tym, jaką minę będzie miała mama, kiedy jej powiem, że zamierzam się spotkać z Larrym.

Zaczynałam mieć wyrzuty sumienia z powodu tego, jak zostawiłam sprawy między nami. Obie nastroszyłyśmy się jak koguty, a potem po prostu wyszłam.

Czułabym się podle, gdybym pojechała do Vegas, nic jej o tym nie mówiąc. Po lunchu, na który zjadłam całkiem zdrową kanapkę z masłem orzechowym (całe mnóstwo protein!) i chipsami ziemniaczanymi (ziemniaki to warzywa, a warzywa są na sto procent zdrowe), wskoczyłam do dżipa i pojechałam do Beverly Hills.

Kiedy weszłam do recepcji, Marco właśnie dekorował swój pulpit sznurem plastikowych winogron.

– Ciao, bella – zaćwierkał. – Co o tym myślisz? Toskański szyk? – Skinęłam głową.

– Bardzo ładnie. – Marco się rozpromienił.

– Jest może moja mama? – zapytałam, zerkając w głąb salonu.

– Przykro mi, skarbie, ale twoja mama i Fernando przed chwilą wyszli na lunch – odparł Marco.

Jestem tchórzem, bo odetchnęłam z ulgą.

– Mógłbyś jej przekazać wiadomość ode mnie?

– Naturalnie, skarbeńku. – Marco wyciągnął notatnik w kształcie kiści winogron. – Zamieniam się w słuch.

Opowiedziałam Marcowi o całej akcji namierzenia Larry'ego „Houdiniego” Springera i jutrzejszej podróży do Vegas. Kiedy napomknęłam, gdzie planuję się zatrzymać, Marco wydał z siebie tak tęskne westchnienie, że gdyby stał teraz na deskach Broadwayu, nagroda Tony byłaby jego.

– Zawsze chciałem pojechać do Nowego Jorku.

– Eee… ale ten jest akurat w Vegas.

Marco spojrzał na mnie nieprzytomnie. Czasami ma problem z odróżnianiem fantazji od rzeczywistości.

– Będę wdzięczna, jeśli przekażesz to mojej mamie – ciągnęłam. – I powiedz jej jeszcze, żeby zadzwoniła, gdyby chciała pogadać albo coś… – Urwałam.

Marco poklepał mnie po ręce.

– Nie martw się, skarbie. Zrobię to delikatnie.

Podziękowałam mu, starając się nie myśleć o tym, jak mocno mama zaciśnie usta, kiedy się o wszystkim dowie. Na szczęście, mnie przy tym nie będzie.

Nie pojechałam prosto do domu, tylko wstąpiłam do Beverly Center w poszukiwaniu idealnego stroju na pierwsze spotkanie z ojcem, na wypadek a) gdybyśmy faktycznie go znalazły, b) gdyby nie był postrzelony, ranny albo coś jeszcze gorszego, i c) gdyby udało mi się zebrać się na odwagę, żeby do niego podejść i się przedstawić. To ostatnie było mało prawdopodobne, ze względu na to, jakim jestem tchórzem, ale postanowiłam, że lepiej być przygotowaną.

Tyle że pierwszy raz w życiu nie miałam pojęcia w co się ubrać.

Jako dziecko ciągle snułam fantazje na temat tego, kim jest mój ojciec. Kiedy miałam sześć lat, byłam przekonana, że opuścił mamę i mnie, żeby dołączyć do cyrku jako poskramiacz lwów. Był odważny, silny i kochał zwierzęta – krótko mówiąc, był świetnym facetem, jeśli nie brać pod uwagę, że zostawił rodzinę.

Kiedy miałam dziesięć lat, wymyśliłam dla niego błyskotliwą karierę szpiega CIA, który nieustannie podróżuje i popija martini, wstrząśnięte, nie mieszane.

Tłumaczyłam sobie, że nie przysyła mi kartek na urodziny z bardzo prostego powodu: gdybym znała miejsce jego pobytu, groziłoby mi niebezpieczeństwo. Tak więc, to, że nie utrzymywał ze mną kontaktu, było podyktowane troską o mnie.