– Dlaczego?
– Bo uważasz, że nie znam się na kobietach.
Martin Beck odłożył fotografie. Szczerość przychodziła mu łatwiej, odkąd poznał Rheę.
– Okej – powiedział. – Masz rację.
– Dobrze – odrzekł Nöjd i zapalił z roztargnieniem następnego papierosa. – Bardzo dobrze. Dzięki. Być może masz rację.Jestem mężczyzną, który przeżył życie bez kobiet. Nie liczę matki, oczywiście, i tej rybaczki z Abbekås. Zawsze traktowałem kobiety jak zwyczajnych ludzi, zasadniczo podobnych do mnie i facetów w ogólności. Jeśli jednak istnieją jakieś subtelne różnice, mogłem je przeoczyć. Ponieważ wiem, że się nie znam przeczytałem dużo książek, artykułów i takich tam o równouprawnieniu kobiet, ale większość to głupoty. A reszta jest tak oczywista, że nawet Hotentot by zrozumiał. Na przykład równość płac czy dyskryminacja płciowa.
– Czemu akurat Hotentot?
Nöjd roześmiał się tak głośno, że pies zerwał się i zaczął go lizać po twarzy.
– Ktoś w radzie miasta powiedział, że Hotentoci to jedyna stara kultura, która przez dwa tysiące lat nie wynalazła koła. Bzdura, oczywiście. Nie muszę chyba mówić, z której partii jest ta osoba.
Martin Beck nie chciał tego wiedzieć. Nie zamierzał też pytać o poglądy polityczne samego Nöjda. Kiedy ludzie zaczynali mówić o polityce, stawał się niemy jak ryba.
Nadal milczał, kiedy w trzydzieści sekund później zadzwonił telefon. Nöjd podniósł słuchawkę i powiedział:
– Nöjd?
Ten drugi odpowiedział chyba czymś zabawnym.
– Tak, jestem, dosyć.
A później dodał z wahaniem:
– Tak, siedzi tutaj.
Martin Beck przejął słuchawkę i rzekł:
– Beck.
– Cześć, tu Ragnarsson. Wykonaliśmy setkę telefonów, żeby cię zlokalizować. Co się dzieje?
Jedną z uciążliwości bycia szefem komisji do spraw zabójstw stanowił fakt, że duże dzienniki miały ludzi, którzy sprawdzali, dokąd jeździ i w jakim celu. Aby to robić, musieli mieć płatnych informatorów w policji, co było irytujące, ale niewiele dało się z tym zrobić. Szczególnie poirytowany był naczelny komendant policji państwowej, a jednocześnie przerażony, że sprawa wyjdzie na jaw. Nie wyszła.
Ragnarsson był dziennikarzem, jednym z tych lepszych i rzetelniejszych, co wcale nie oznaczało, że jego gazeta należała do tych lepszych i rzetelniejszych.
– Czemu nie odpowiadasz? – zapytał Ragnarsson.
– Zaginął człowiek – odrzekł Martin Beck.
– Zaginął? Przecież codziennie ktoś ginie, a ty nigdzie nie jeździsz. Poza tym słyszałem, że Kollberg też jest w drodze. Gdzieś tu leży pies pogrzebany.
– Może. A może nie.
– Wyślemy tam paru ludzi. Bądź na to przygotowany. Tylko to chciałem powiedzieć. Wiesz, że nie chcę działać za twoimi plecami. Możesz mi zaufać. Cześć.
– Cześć.
Martin Beck potarł włosy u nasady. Ufał Ragnarssonowi, lecz nie jego reporterom, a najmniej jego gazecie.
Nöjd miał zamyślony wyraz twarzy.
– Pismak?
– Tak.
– Ze Sztokholmu?
– Tak.
– To teraz się rozniesie.
– Na pewno.
– Mamy tu również korespondentów lokalnych. Oni wiedzą wszystko. Ale są w porządku. W jakimś sensie lojalni. „Trelleborgs Allehanda” to dobra gazeta. Ale są jeszcze dzienniki z Malmö. Najgorszy jest „Kvällsposten”. Oraz „Aftonbladet” i „Expressen”.
– Niestety tak będzie.
– Niezłe jaja.
„Jaja” były łagodnym, potocznym wyrażeniem w Skånii. Dalej na północ brzmiały źle. Nöjd mógł tego nie wiedzieć. Albo po prostu się tym nie przejmował.
Martin Beck lubił Nöjda. Coś w rodzaju naturalnej przyjaźni. Powinno być dobrze.
– Co robimy?
– Ty decydujesz – odrzekł Martin Beck. – Tutaj ty jesteś ekspertem.
– Rejon Anderslöv. Tak, powinienem być. Chcesz trochę poznać okolicę? Samochodem. Ale nie weźmiemy radiowozu. Mój jest lepszy.
– Ten pomidorowy?
– Właśnie. Wszyscy oczywiście go znają. Ale ja go wolę. Jedziemy?
– Jak chcesz.
W samochodzie rozmawiali o trzech sprawach.
O pierwszej Nöjd z jakiegoś powodu wspomniał dopiero teraz.
– To jest poczta, a teraz mijamy przystanek autobusowy. Sigbrit widziano ostatni raz mniej więcej w tym miejscu.
Zwolnił i się zatrzymał.
– Świadek widział coś jeszcze.
– Co?
– Folkego Bengtssona. Nadjechał swoją ciężarówką, zwolnił i zatrzymał się, mijając Sigbrit. Wyglądało to dość naturalnie. Wracał samochodem do domu. Znali się i byli sąsiadami. Wiedział, że czeka na autobus, i zaproponował, że ją podwiezie.
– Co to za świadek?
Nöjd zabębnił palcami w kierownicę.
– Starsza pani stąd. Nazywa się Signe Persson. Kiedy się dowiedziała, że Sigbrit zaginęła, przyszła i powiedziała nam, że szła wtedy drugą stroną ulicy. Widziała Sigbrit i w tej samej chwili z przeciwnej strony nadjechał Bengtsson. Zahamował i się zatrzymał. Britta była wtedy sama na komisariacie i powiedziała, że najlepiej będzie, jeśli pani Persson wróci i porozmawia ze mną. Następnego dnia rzeczywiście przyszła i z nią rozmawiałem. Opowiedziała z grubsza to samo. Że widziała Sigbrit i Folke się zatrzymał. Zapytałem więc, czy naprawdę widziała, jak samochód się zatrzymuje i Sigbrit wsiada.
– I co odpowiedziała?
– Że nie chciała się odwracać i przyglądać, żeby nie wyjść na ciekawską. To była niedorzeczna odpowiedź, bo akurat to babsko jest chyba najbardziej wścibskie w całej okolicy. Kiedy ją delikatnie przycisnąłem, powiedziała, że odwróciła głowę w chwilę później i nie zobaczyła już ani Sigbrit, ani ciężarówki. Pogadaliśmy o tym i owym i po chwili powiedziała, że nie jest pewna. Że nie chce obgadywać ludzi. Ale dzień później spotkała jednego z moich ludzi w Konsumie i stwierdziła z całą stanowczością, że widziała, jak Bengtsson się zatrzymuje i Sigbrit wsiada. Jeśli będzie obstawać przy tej wersji, Folke Bengtsson jest rzeczywiście zamieszany w zaginięcie.
– A co mówi sam Bengtsson?
– Nie wiem. Nie rozmawiałem z nim. Dwóch śledczych z Trelleborga tam pojechało, ale nie zastali go w domu. Potem zapadła decyzja, żeby wezwać tu was, a mi dano do zrozumienia, żebym nic nie robił. Nie uprzedzał biegu wypadków, że tak powiem. Nie spieszył się i czekał na ekspertyzę. Nie napisałem nawet normalnego protokołu z przesłuchania Signe Persson. Nie sądzisz, że to zaniedbanie?
Martin Beck nie odpowiedział.
– Ja uważam, że to cholerne zaniedbanie – rzekł Nöjd i zachichotał. – Ale trochę się boję Signe Persson. Była zamieszana w najgorszy przypadek, jaki miałem. To się zdarzyło pięć lat temu. Powiedziała, że sąsiadka otruła jej kota. Zgłosiła to formalnie na policję, więc musieliśmy się tym zająć. Wtedy ta druga baba doniosła na Signe Persson, że kot zabił jej papużkę. Wykopaliśmy truchło kota i wysłaliśmy do Helsingborga. Nie znaleźli żadnej trucizny. Wtedy Signe powiedziała, że ta druga kupiła dwa cygara w sklepie tytoniowym i je ugotowała. Czytała w jakimś tygodniku, że jeśli gotuje się cygara wystarczająco długo, powstają kryształki nikotyny, które są śmiertelnie trujące i nie zostawiają żadnych śladów. Sąsiadka rzeczywiście kupiła dwa cygara, ale twierdziła, że dla gości i oba wypalił jej brat. Ja zapytałem, jak kot mógł zabić papużkę, która zawsze siedzi w klatce. Wtedy powiedziała, że Signe poszczuła kota, żeby śmiertelnie wystraszył ptaka, ponieważ ten umiał mówić i powtarzał nieprzyjemną prawdę. Signe potwierdziła, że papużka co najmniej pięć razy nazwała ją kurwą. Miałem wtedy cholernie ambitnego aspiranta. Zbadał teorię z cygarami i doszedł do wniosku, że jest to możliwe i że jeśli ofiara była nałogowym palaczem, nie da się wykazać otrucia. Kiedy Signe przyszła dziesiąty czy dwunasty raz, zapytałem ją, czy jej kot palił cygara. Nie mówiła mi potem dzień dobry przez kilka lat. Sprawa została umorzona, a tamten aspirant siedział w domu i gotował cygara, aż go wylali z roboty. Przeniósł się potem do Eslöv i został wynalazcą.