Выбрать главу

– Tyle o mnie i o kobietach – powiedział Nöjd.

– Odniosłem wrażenie, że bardzo mało wiemy o Sigbrit Mård. Wiemy, jak wyglądała, gdzie pracowała, i że nigdy nie robiła wokół siebie zamieszania. Wiemy, że jest bezdzietną rozwódką. I to z grubsza wszystko. Czy myślałeś o tym, że jest w wieku, kiedy kobiety stają się sfrustrowane, zwłaszcza jeśli nie mają dzieci, bliskiej rodziny czy jakiejś pasji? Wchodzą w klimakterium i zaczynają czuć się staro. Sądzą, że mają nieudane życie w ogóle, a seksualne w szczególności, i często popełniają głupstwa. Interesują się młodszymi mężczyznami i angażują w wariackie związki. Często bywają wykorzystywane, materialnie lub uczuciowo.

– Dzięki za wykład – powiedział Nöjd.

Podniósł z ziemi kawałek deski i rzucił do wody. Pies wskoczył z pluskiem, by ją aportować.

– Pięknie – mruknął Nöjd. – Teraz jeszcze bardziej uświni tylne siedzenie. Chciałeś przez to powiedzieć, że Sigbrit prowadziła ukryte życie seksualne czy coś w tym rodzaju.

– Chciałem powiedzieć, że to możliwe. Że musimy zbadać jej życie prywatne. W tym sensie. Bo mimo wszystko istnieje możliwość, że po prostu zwiała z facetem młodszym o siedem czy osiem lat. Uciekła od wszystkiego, żeby przez chwilę poczuć się szczęśliwa. W takim przypadku może to potrwać dwa tygodnie lub kilka miesięcy.

– Porządnie sobie zaszaleć – rzekł Nöjd.

– Albo porozmawiać z kimś, z kim myślała, że ma dobry kontakt.

Nöjd przechylił głowę i złośliwie się uśmiechnął.

– To jest jakaś teoria – stwierdził. – Ale w nią nie wierzę.

– Dlatego, że nie pasuje do wzorca.

– Właśnie. Cholernie nie pasuje do wzorca. Masz jakieś plany? A może to aroganckie pytanie?

– Chcę zaczekać na Kollberga. Potem odbyć nieformalną pogawędkę z Folkem Bengtssonem i Bertilem Mårdem.

– Chętnie się przyłączę.

– Tak. Nie wątpię.

Nöjd się roześmiał. Potem wstał, podszedł do zielonego samochodu i zastukał w przednią boczną szybę. Kierowca, młody mężczyzna z rudą brodą, opuścił ją i spojrzał pytającym wzrokiem.

– Wracamy już do Anderslöv – powiedział Nöjd. – Ale pojadę przez Källstorp, żeby odebrać jajka od brata. Wyjdzie taniej dla pisma, jeśli wy wrócicie przez Skivarp.

Fiat pojechał za nimi i nadzorował odbieranie jajek.

– Wyraźnie nie mają zaufania do policji – stwierdził Nöjd.

Poza tym tamtego dnia, w piątek drugiego listopada, nie wydarzyło się nic szczególnego.

Martin Beck złożył obowiązkową wizytę w Trelleborgu, gdzie spotkał się komendantem i komisarzem, który był szefem wydziału kryminalnego. Pozazdrościł komendantowi pokoju z widokiem na morze.

W samej sprawie nie miał nic do powiedzenia.

Sigbrit Mård zaginęła siedemnaście dni temu, a oni wiedzieli tylko tyle, ile plotkowano w Anderslöv.

Z drugiej strony w każdej plotce tkwi ziarno prawdy.

Nie ma dymu bez ognia.

Frazesy.

Wieczorem odbył rozmowę z Kollbergiem, który powiedział mu, że nienawidzi prowadzić samochodu i zamierza przenocować w Växjö. Potem zapytał:

– Jak tam jest w tym Anderstorp?

– Anderslöv.

– Ach tak.

– Dość przyjemnie, tylko śledzą nas dziennikarze.

– Włóż mundur, to będą mieli większy respekt.

– Zamknij się – burknął Martin Beck.

Potem zadzwonił do Rhei, ale nie odbierała. Spróbował znowu godzinę później i potem jeszcze raz, zanim poszedł spać.

Była już w domu.

– Próbowałem się do ciebie dodzwonić przez cały wieczór – powiedział.

– Aha.

– Co robisz?

– Nie twoja sprawa – odparła wesoło. – A ty co robisz?

– Sam nie wiem. Zaginął człowiek.

– Ludzie nie mogą tak po prostu zaginąć. Powinieneś o tym wiedzieć jako policjant.

– Chyba cię kocham.

– Przecież wiem – odparła zadowolona. – A tak w ogóle to byłam w kinie, a potem poszłam do Butlera coś zjeść.

– Dobranoc.

– Nic więcej ode mnie nie chcesz?

– Tak, ale nie teraz.

– Śpij dobrze, kochanie – powiedziała i odłożyła słuchawkę.

Martin Beck nucił pod nosem, myjąc zęby. Gdyby ktoś to słyszał, brzmiałoby pewnie dość osobliwie.

Następnego dnia było święto. Dzień Wszystkich Świętych. Można było je na kogoś zmarnować. Na przykład na Månssona w Malmö.

Rozdział 6

– Widziałem w życiu wielu gburów – powiedział Per Månsson. – Ale Bertil Mård to jeden z najgorszych.

Siedzieli na balkonie Månssona przy Regementsgatan, ciesząc się ładnym dniem.

Martin Beck pojechał do Malmö autobusem, głównie dla rozrywki i żeby przynajmniej móc powiedzieć, że naprawdę przebył trasę, którą Sigbrit Mård najpewniej nie jechała. Próbował też wypytać kierowcę, lecz ze znikomym skutkiem, bo mężczyzna był na zastępstwie i nie prowadził tamtego dnia.

Månsson był wysokim, powolnym mężczyzną, który rzadko się denerwował i używał ostrych słów. Teraz jednak powiedział:

– Facet jest ewidentnym draniem.

– Niektórzy kapitanowie marynarki są dziwni – stwierdził Martin Beck. – To często bardzo samotni ludzie i jeśli mają skłonność do despotyzmu, stają się twardzi i autokratyczni. Właśnie gburowaci. Zadają się tylko z chiefami.

– Z chiefami?

– Ze starszymi oficerami.

– Aha.

– Wielu pije i tyranizuje załogę. Czasem traktują ją jak powietrze. Nie zadają się z oficerami pokładowymi.

– Dużo wiesz o statkach.

– Tak, to moja pasja. Miałem nawet raz przypadek związany ze statkiem. Morderstwo. Na Oceanie Indyjskim. Na frachtowcu. Jeden z ciekawszych w mojej karierze.

– A ja znam kapitana „Malmöhus”. Równy gość.

– Inaczej jest w żegludze pasażerskiej. Armatorzy dają tam innych dowódców. Kapitan musi mieć przecież kontakt z pasażerami. Na dużych statkach mają stół kapitański i tak dalej.

– Stół kapitański?

– Własny stół w mesie. Żeby zapraszać prominentnych pasażerów pierwszej klasy.

– Aha.

– Ale Mård pływał na statkach handlowych w żegludze trampowej. A to pewna różnica.

– Tak, był cholernie arogancki – powiedział Månsson. – Najbardziej wrzeszczał na mnie i swoją babkę. Sukinsyn. Myślał, że jest kimś szczególnym. Cham i prostak. Rzadko się denerwuję, ale tym razem mało się nie wściekłem. A nie zdarza mi się to z byle powodu.

– Co robi teraz?

– Prowadzi bar piwny w Limhamn. Znasz tę historię, prawda? Zniszczył sobie wątrobę w Ekwadorze i Wenezueli. Leżał tam przez jakiś czas w szpitalu. Potem armator zabrał go do domu. Nie dostał zaświadczenia lekarskiego, więc nie mógł się znowu zamustrować. Przeniósł się do Anderslöv i nie bardzo mu się układało. Pił i lał żonę. Chciała się rozwieść. On nie chciał. Ale dostała rozwód. Bez problemu.

– Nöjd powiedział, że ma alibi na siedemnastego.

– Tak, coś w tym rodzaju. Popłynął promem kolejowym do Kopenhagi, żeby się urżnąć. Ale to marne alibi. Tak sądzę. Mówił, że siedział w przednim salonie. Prom odpływa teraz za piętnaście dwunasta, wcześniej o dwunastej. Powiedział, że był sam w salonie, a kelner śmierdział kacem. Jeden z członków załogi stał przy automacie i grał. Sam często jeżdżę tym połączeniem. Kelner nazywa się Sture, zawsze ma kaca i worki pod oczami. I ten sam członek załogi stoi i wrzuca jednokoronówki do automatu do gry.

Månsson pociągnął drinka. Zawsze pił to samo, gin z tonikiem grejpfrutowym. Ta szwedzko-fińska specjalność nazywa się Gripenberger po jakimś mało znanym oficerze z wyższych sfer.